Wspomnienia dzielą się na te, do których wracamy z uśmiechem oraz te,
których unikamy ze łzami w oczach
****************
W końcu szalejące słońce się uspokoiło. Dwa dni później po przebudzeniu, Colleen Avis zobaczyła za oknem coś, na co czekała bardzo długo; coś, co w tym momencie zdawało się być niczym innym, jak zbawieniem, długo wyczekiwanym.
Deszcz lał jak z cebra. I chociaż nigdy nie lubiła deszczu i brzydkiej pogody, ani zimna, to teraz zdała sobie sprawę, że nie marzyła o niczym innym. Szeroko się uśmiechnęła. Wstała z łóżka z myślą, że to będzie dobry dzień. Może nawet wyjdzie z młodą na spacer, albo pójdzie pograć w quidditcha?
Po paru chwilach przypomniała sobie o przyjeździe Dorcas. A więc quidditch odpada - Meadowes nienawidziła mioteł, ani niczego z nimi związanego. Collie uważała, że to pewnie jakaś trauma z dzieciństwa, czy coś, ale Dori i tak nie zamierzała się przyznać i tłumaczyć, dlaczego nie zamierza wsiąść na miotłę. Nie i koniec, ot co.
Po spojrzeniu na zegarek, który wskazywał godzinę dziesiątą trzydzieści dwa, skierowała się w stronę sporej szafy. Uprzednio jednak otworzyła duże okno na oścież, wdychając przyjemny zapach powietrza, które już nie dusiło. Jej włosy rozwiał wiatr. Wiatr! Uśmiechnęła się szeroko i nie zamykając okna, zgarnęła ubrania i ruszyła do łazienki. W jej domu były trzy - jedna jej i Jolene, druga rodziców i trzecia gościnna. Przeważnie Colleen korzystała z tej ostatniej, bo mała Jo lubiła robić jej na złość i zajmować łazienkę na całą godzinę. Tym razem na szczęście tak nie było.
Weszła pod prysznic. Potem dokładnie wytarła się białym, przyjemnym w dotyku ręcznikiem. Poranne czynności, takie jak uczesanie, umycie zębów i pomalowanie się, zajęły jej około pół godziny. Potem wciągnęła na siebie czarne, obcisłe spodnie i bluzkę z Wiedźm z Salem.
W jej pokoju stało wielkie lustro, do którego właśnie podeszła. W odbiciu dostrzegła raczej niską, bardzo szczupłą nastolatkę o dużych, jasnych oczach. Nie uważała się za brzydką, ale nie należała też do tych najpiękniejszych. Jej pasowało jednak idealnie. Zastanowiła się chwilę, co zrobić z włosami; po jakimś czasie zaplotła je w warkoczyka. Teraz było idealnie.
W kuchni nie było jeszcze Jolene, co świadczyło o tym, że siedmiolatka spała. Zadziwiające; czasem wstawała jeszcze przed szóstą, zmuszając Collie do tego samego; czasem jednak gniła do dwunastej w łóżku, ani myśląc o wstaniu. Wtedy ciężko było ją wyciągnąć spod kołdry - nie pomagały groźby, prośby.
Colleen postanowiła zrobić na śniadanie jajecznicę. Kiedy już ruszyła do lodówki, aby wyjąć jajka, usłyszała wołanie.
— Collie! Merlinie, można się zabić... Collie!
Od razu zrezygnowała ze śniadania. Z jej ust wyrwał się cichy pisk, a po chwili przygniotła swoim ciałem niczego nieświadomą Dorcas Meadowes, która właśnie weszła do kuchni.
Dorcas była wysoką i szczupłą blondynką o jasnych, dużych oczach, małym nosie i cienkich ustach. Była naprawdę śliczna i wiele dziewcząt w Hogwarcie zazdrościło jej wyglądu. Oprócz delikatnej urody, posiadała też ognisty temperament.
— No już... Collie! - sapnęła, nadal przygnieciona przyjaciółką. — Udusisz mnie, ty kretynko...
— Też cię kocham, Dori — mruknęła Colleen i odsunęła się od niej, mrużąc oczy. Musiała jej się uważnie przyjrzeć.
— Ścięłaś włosy? — spytała inteligentnie po dłuższej chwili.
Dorcas wywróciła oczami. Jej długie, blond włosy, zwykle sięgające prawie do pasa, teraz były równo ścięte do łopatek. Colleen zmrużyła niebezpiecznie oczy. Od zawsze zazdrościła Meadowes jej włosów; ona sama miała swoje grube, ale za to kręcone. Codziennie prostowała je z nadzieją, że będzie jakoś wyglądać.
— Tak, ścięłam. A teraz rób mi śniadanie — powiedziała stanowczo i usiadła na swoim ulubionym miejscu - tam, gdzie zawsze siedziała Collie.
Colleen zmrużyła ponownie oczy, ale nie skomentowała słów przyjaciółki. Bez słowa podeszła do lodówki i wyjęła z niej jajka.
— Idź obudzić młodą - poprosiła. — Ostrzegam, że to będzie trudne.
— Żartujesz? - sapnęła Dorcas. — Jak mnie zobaczy, to szybko wyleci z tego wyra.
O tak, to z pewnością była prawda. Mała Jolene wprost uwielbiała przyjaciółki swojej starszej siostry. Najbardziej lubiła jednak właśnie Dorcas, która zawsze poświęcała jej dużo czasu. Zawsze bawiły się razem i Colleen podejrzewała, że Dorcas więcej czasu poświęci jej siostrze, niż jej samej.
Meadowes omiotła spojrzeniem sporą kuchnie państwa Avis, po czym opuściła ją z zamiarem obudzenia Jolene.
Podczas kiedy Dorcas próbowała dobudzić młodszą pannę Avis, Collie nuciła pod nosem piosenkę Wiedźm z Salem, robiąc jajecznicę. Wyglądała komicznie; krótkie, podarte spodenki z wysokim stanem, biała koszulka w czerwone paski, włożona w spodnie i niechlujnie związane włosy. Kiwała się do melodii nuconej przez nią muzyki.
Nawet nie zauważyła, kiedy przyjaciółka wróciła, tym razem z Jolene, obie w wyśmienitych humorach. Kiedy zobaczyły Colleen, zgodnie wybuchnęły śmiechem. Collie spojrzała na nie z oburzeniem, ale nie skomentowała. Dorcas natychmiast do niej podeszła i wyjęła z szuflady chochlę.
— Zawsze myślałam, że z nas będzie niezły duet — wyjaśniła, widząc pytający wzrok Avis.
Po chwili kuchnię wypełniły ich głośne krzyki, kiedy śpiewały kolejną piosenkę Wiedźm z Salem. Jolene z zachwytem klaskała, a one tańczyły, wykonując przeróżne piruety i prawie się wywracając.
Tego właśnie brakowało Colleen w ciągu całych wakacji. Jej przyjaciółki były strasznie szalone, chwilami głupie i wręcz nie do zniesienia, ale przy nich czuła się swobodnie. A ich wspólne wygłupy nigdy nie miały końca, nawet przy spokojnych i oczytanych Evans i Springs.
Lily Evans nigdy nie lubiła opuszczać Anglii. Nawet, jeśli miała możliwość spędzenia wakacji w pięknym, słonecznym kraju, to za nic nie chciała wyjeżdżać. Za bardzo kochała Privet Drive 4, gdzie się wychowała. Jej rodzice i siostra byli inni - oni co rok z chęcią zwiedzali kolejne kraje. Nigdy nie zabierała się z nimi; najczęściej zostawiali ją u babci, skąd ona i tak wybierała się do którejś z przyjaciółek. Ciągłe odmowy spędzenia wspólnego czasu ze strony młodszej córki sprawiły, że państwo Evans już się do nich przyzwyczaili.
Dlatego właśnie ich zdziwienie było wielkie, kiedy zobaczyli Lily pakującą się na wyjazd do Bułgarii. I chociaż wszystko było już zaplanowane, to nie mieli serca, by nie zabrać rudowłosej córki ze sobą. To był ich pierwszy wyjazd we czwórkę od kilku lat. Kiedyś często wybierali się gdzieś razem, dopóki Lily nie otrzymała listu z Hogwartu.
Lily nie rozumiała, dlaczego zgodziła się z nimi wyjechać. Teraz, kiedy leżała na wielkiej plaży, otoczona setkami opalonych ludzi, klęła na siebie w myślach. Gdyby nie ten dziwny impuls, którym się kierowała, zapewne spędzałaby czas z Dorcas i Collie. Jedynym pocieszeniem na ten moment był fakt, że już jutro wraca do Anglii. Stamtąd tata zawiezie ją prosto pod dom panny Carter, gdzie spędzi kolejny miesiąc. Nie mogła się doczekać, a podekscytowanie sięgało granic. Zawsze się tak czuła przed wyjazdem do przyjaciółki. Colleen była czystej krwi czarownicą. Jej rodzice w pełni należeli do świata magii. Amanda była uzdrowicielką i Lily była nią wręcz zafascynowana. Ted, jako auror, wzbudzał w niej ogromy szacunek. Nawet mała Jolene śmigała na mini-miotle po sporym ogrodzie za domem państwa Avis. Ten dom wypełniony był magią, którą Evans kochała. Na dodatek nie brakowało w nim ciepła i chociaż Lily znała poglądy Collie na temat swojej rodziny, to doskonale wiedziała, że prawda jest inna.
Czasem Evans zazdrościła Colleen tego wszystkiego. Szatynka wychowała się w Dolinie Godryka - miejscu, gdzie mieszkali zarówno czarodzieje, jak i mugole. Więcej było jednak tych pierwszych, a dla niej, uczennicy Hogwartu, magia tego miejsca była wyczuwalna na każdym kroku. Powodem był zapewne fakt, że Dolina Godryka została założona przez jednego z legendarnych założycieli Hogwartu - Godryka Gryffindora, patrona jej domu w Hogwarcie. Na pozór była to zwykła miejscowość; był tam park, cmentarz, kilka sklepów. Tylko czarodzieje mogli dostrzec również wielkie boisko do gry w quidditcha. Colleen uwielbiała spędzać tam czas, więc Lily za każdym razem, gdy ją odwiedzała, siadała po wielkim drzewem. Zawsze przyglądała się Avis latającej na miotle. Wtedy szatynka poruszała się z taką gracją. Evans podziwiała ją; sama bała się wzbić się w powietrze.
Mimo wszystko Lily kochała swój dom przy Privet Drive 4*. I chociaż była to okolica wypełniona wścibskimi mugolami, to nie zamieniłaby jej nawet na Dolinę Godryka. Nawet jej zwyczajni rodzice byli dla niej najwspanialsi na świecie. Jedynym, co raniło ją w domu rodzinnym, były komentarze starszej siostry, Petunii. Do dziś pamiętała, jakie były nierozłączne zanim Lily otrzymała list z Hogwartu. Kiedy wróciła po pierwszym roku, nic nie było takie, jak dawniej. Zdołała już przyzwyczaić się do ciągłych przezwisk ze strony Petunii, ale nadal ją raniły.
Evans przeciągnęła się na leżaku i uniosła okulary przeciwsłoneczne. Oczywiście, było gorąco. Jej mama leżała na kocu, opalając się, tata poszedł kupić coś do picia, a Petunia szalała w wodzie ze swoim chłopakiem, Vernonem. Lily naprawdę nie potrafiła pojąć, jak ten człowiek zdołał skraść serce Tunii. Nie grzeszył urodą, a jego charakter był nie do zniesienia. Przez chwilę pomyślała, że może nawet do siebie pasują, ale od razu potrząsnęła głową. Nie miała prawa myśleć tak o swojej siostrze.
Nie mogła przecież powiedzieć, że Petunia jest brzydka. Miała bowiem sięgające do ramion blond włosy, podobne do Lily oczy i długą szyję. Była bardzo szczupła i blada. Może i nie należała do piękności, ale Lily zawsze zazdrościła jej urody. Petunia miała delikatne rysy twarzy i bardzo długie, gęste rzęsy, o których jej młodsza siostra mogła jedynie pomarzyć.
Lily westchnęła głośno, podciągając się do pozycji siedzącej. Plaża tego dnia była bardzo zaludniona i dookoła Evans słyszała wesoły gwar. Było tu dużo anglików, przez co rozumiała większość słów. Zagryzła wargę i powoli wstała. Zakręciło jej się lekko w głowie; długi czas leżała bezczynnie. Postanowiła przejść się po plaży, bo i tak już zbyt długo przeleżała. Czuła pieczenie na brzuchu i ramionach i pacnęła się ręką w czoło; zapomniała posmarować się kremem do opalania! Już widziała tę czerwoną, poparzoną skórę. Skrzywiła się na tę myśl. Właśnie dlatego nie lubiła wakacji w innym kraju. Anglia była deszczowa, chłodna.
Pomyślała, że Dorcas pewnie jest już u Colleen.
Na myśl o przyjaciółkach na jej twarz automatycznie i mimowolnie wpłynął szeroki uśmiech. Kiedy jechała do Hogwartu, nigdy nie sądziła, że zyska coś więcej, niż wiedzę. Teraz wiedziała, że było inaczej.
Niska i drobna rudowłosa dziewczynka pociągała cicho nosem, siedząc skulona pod oknem. Żałowała, że w ogóle wsiadła do tego pociągu! Och, jeszcze przed chwilą była z Severusem, a teraz... Czuła się strasznie zagubiona. Przeklinała się w myślach za to, że do kłótni między nią, a Snape'em doszło właśnie teraz. Nie miała pojęcia, ile dokładnie będzie trwała podróż pociągiem.
"Petunia miała rację", pomyślała gorzko. Mogła siedzieć w domu, chodzić do normalnej szkoły podstawowej, uczyć się wśród normalnych dzieci. Jaka ona była głupia! Ponownie pociągnęła nosem, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Płakałaby zapewne do końca podróży, ale usłyszała otwierane drzwi. Podniosła szybko głowę i zobaczyła uśmiechającą się z zakłopotaniem drobną blondynkę.
— Ee... cześć - zaczęła niepewnie dziewczyna. — Mogę się dosiąść?
Lily zmrużyła podejrzliwie oczy, ale skinęła bez słowa głową. Skrępowana blondynka znów się lekko uśmiechnęła i zajęła miejsce naprzeciwko Lily. Szczerze, panna Evans wolała siedzieć sama. Teraz ta dziewczyna widziała ją spuchniętą i zaczerwienioną od płaczu.
— Wszystko w porządku? — spytała cicho blondynka, przyglądając jej się z zaciekawieniem. — Chcesz chusteczkę?
Nie czekając na odpowiedź rudowłosej jedenastolatki, sięgnęła do kieszeni dżinsowej kurtki i po chwili podała Lily fioletową paczkę. Evans mimowolnie uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i wyjęła jedną chusteczkę, którą po chwili otarła mokrą od łez twarz.
— Ty też jedziesz tam pierwszy raz? — Głos Lily zadrżał.
— Mhm — odparła blondynka. — Nie mogę się doczekać. Podobno Hogwart jest wspaniały. Tatuś tak mówił, a on się tam uczył, więc mu wierzę... A tak w ogóle, to jestem Dorcas. Dorcas Meadowes.
Blondynka o imieniu Dorcas wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą ruda bez wahania ujęła i ścisnęła. Wymieniły się szerokimi już uśmiechami, a napięcie zmalało.
— Ja jestem Lily Evans.
— Fajnie — powiedziała Dorcas. — Jak myślisz, w którym domu będziesz?
— Nie wiem — wyznała zgodnie z prawdą Lily. — Czytałam dużo o tych domach i wydaje mi się, że mogę trafić do Ravenclawu.
— Ja chciałabym być w Gryffindorze — oznajmiła z rozmarzeniem Meadowes. — Mój tatuś tam był. Jest bardzo odważny i pracuje jako auror. A twoi rodzice w którym domu byli?
Lily poczuła nagle, że na jej twarz wpływają soczyste rumieńce. Czuła ogromne zakłopotanie; wbiła wzrok w swoje oliwkowe buty. Chrząknęła cicho, a Dorcas najwyraźniej zrozumiała zachowanie dziewczyny.
— Aa, są mugolami, tak? — To brzmiało bardziej jak stwierdzenie, nie pytanie. — Ale masz fajnie. Czyli nic nie wiesz o Hogwarcie?
— Coś tam czytałam... — Lily czuła, że coraz bardziej się rumieni.
— A tam, książki to nie to samo. Trzeba zobaczyć Hogwart na własne oczy... Hej, chcesz Czekoladową Żabę? Tata wcisnął mi ich chyba ze sto!
W ten sposób minęła jej podróż. Bardzo polubiła Dorcas i po tym, jak wysiadła z pociągu starała się trzymać blisko niej. Poczuła wielką ulgę, kiedy trafiły do tego samego domu - Gryffindoru. Lily była tak szczęśliwa, że miała ochotę skakać.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Dorcas poznała jak pierwszą i była pewna, że nigdy nie zapomni tego dnia. Nadal przed oczami miała wesołą, blondwłosą dziewczynkę. Po chwili wzrok przyćmiło jej kolejne wspomnienie.
— Chodź, Lily — zawołała radośnie Dorcas, ciągnąć rudą za rękę schodami. — Idziemy do naszego dormitorium.
Kiedy wspięły się już po schodach na górę, ruszyły korytarzem w poszukiwaniu swojej sypialni. Najczęściej w jednym dormitorium spały cztery osoby. Lily miała nadzieję, że trafi na miłe dziewczyny.
Rozdzieliły się, żeby szybciej znaleźć swoje nazwiska na drzwiach. Dorcas poszła w prawo, a Evans w lewo. Mijała kolejne drzwi, szukając swojego imienia. Zmrużyła oczy, nigdzie go nie widząc. "A co, jeśli zaraz dowiem się, że to pomyłka, że nie powinno mnie tu być?", pomyślała ze strachem. Po chwili odszedł on w niepamięć. Stała właśnie przed brązowymi drzwiami. Na czerwono-złotej plakietce wypisano cztery nazwiska:
Lily Ann Evans, pierwszy rok
Dorcas Penelope Meadowes, pierwszy rok
Alicja Springs, pierwszy rok
Colleen Amanda Avis, pierwszy rok
Weszła niepewnie do środka, uprzednio wołając Meadowes. Zaparło jej dech w piersi.
Zobaczyła przed sobą cztery duże łóżka wykonane z drewna, zasłonięte długimi czerwono-złotymi baldachimami. Na środku pokoju leżał duży, puszysty dywan. Na lewo zobaczyła kolejne drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły do toalety. Na prawo dostrzegła trzy duże okna. Całe pomieszczenie urządzone zostało w barwach Gryffindoru, czyli dokładnie tak, jak się spodziewała. Od razu popędziła w stronę łóżka przy oknach i położyła na nim swój kufer. Dorcas zajęła posłanie obok niej.
Kiedy Lily miała już zacząć się rozpakowywać, do pomieszczenia przez otwarte drzwi wpadła zdyszana dziewczyna. Była bardzo niska i drobna, miała długie, ciemne włosy zaplecione w warkocz; większość z nich wydostała się z gumki i opadała na bladą twarz dziewczynki. Spojrzała swoimi dużymi szaro-niebieskimi oczami na Lily i Dorcas, a następnie szeroko się uśmiechnęła.
— Cześć — rzuciła beztrosko. — Jestem Colleen, ale mówcie mi Collie. Ale tu fajnie!
— Ja jestem Lily, a to Dorcas — odparła grzecznie Evans.
— Miło was poznać.
Potem zamknęła drzwi, które trochę głośno trzasnęły i skrzywiła się. Następnie pewnym krokiem ruszyła w stronę łóżka przy samej ścianie. Evans i Meadowes nie odrywały od niej wzroku.
— Zawsze śpię przy ścianie — wyjaśniła radośnie. — Brakuje nam jeszcze jednej osoby.
— Tak. Mam nadzieję, że to nie będzie jakaś jędza — mruknęła Dorcas, poprawiając swoje blond włosy.
— Ja też — przyznała Colleen. — Nie zniosłabym jej. Albo ona mnie. — Dziewczyna cicho zachichotała, a Evans i Meadowes nie potrafiły nie pójść w jej ślady.
Kiedy cała trójka się już rozpakowała, usiadły na swoich łóżkach. Panna Avis zamierzała najwyraźniej coś powiedzieć, bo otworzyła usta, ale w tym momencie drzwi po raz kolejny się otworzyły, a do dormitorium weszła ze spuszczoną głową kolejna dziewczynka.
— Hej — przywitała ją od razu Colleen.
To musiała być Alicja Springs. Była ubrana w szaty szkolne i miała sięgające ledwie do ramion, ciemne włosy. Alicja uniosła nieśmiało głowę i spojrzała na swoje współlokatorki. Wszystkie przyglądały jej się z zaciekawieniem, a na ich twarzach widniały uśmiechy.
— Hej — odparła cicho Alicja, odgarniając włosy za ucho. — Nie mogłam znaleźć dormitorium.
— Ja też miałam ten problem — zagadała ją od razu Avis. — Zostało ci tylko to łóżko. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
— Nie, nie — rzuciła natychmiast Springs. — Alicja — przedstawiła się.
Pamiętała, że nie od razu stały się nierozłączne. Panna Springs większość czasu spędzała w bibliotece, gdzie czytała różne książki. Później niektóre przynosiła do dormitorium i nieraz czytała całą noc. Colleen natomiast szwendała się z chłopakami. I to nie byle jakimi, pomyślała sarkastycznie Evans, niechcący burząc nogą zamek z piasku.
Pierwsze śniadanie w Hogwarcie było bardzo ekscytujące. Lily mogła uważniej przyjrzeć się Wielkiej Sali, która wywarła na niej ogromne wrażenie. Kiedy ona i Dorcas wychodziły z dormitorium, ich współlokatorek już nie było. Bez większego problemu trafiły do Wielkiej Sali, chociaż Lily była pewna, że zabłądzą kilka razy. Po wejściu przez spore wrota, do jej nozdrzy dotarł przyjemny zapach.
Evans i Meadowes zajęły miejsca mniej więcej na środku stołu. Siedziały obok siebie, przyglądając się z zainteresowaniem starszym uczniom. Lily z daleka dostrzegła Alicję, która siedziała w samotności.
— Alicjo! — krzyknęła. — Alicjo!
Po krótkiej chwili Springs spojrzała ze zdziwieniem w jej stronę. Evans przywołała ją gestem ręki, a Alicja po chwili usiadła obok niej.
— Nie siedź sama.
Springs uśmiechnęła się szeroko i położyła swoją książkę na kolana.
— Ciekawe, gdzie Collie - mruknęła Evans.
— Tam — wskazała Dorcas.
Lily spojrzała w kierunku, gdzie Meadowes pokazała palcem. Chwilę jej zajęło zauważenie panny Avis. Brunetka nie była sama - siedziała z czterema chłopakami, którzy wyglądali, jakby byli również na pierwszym roku. Evans uniosła brwi, a Meadowes szeroko się uśmiechnęła.
— Nie traci czasu, nie?
Rudowłosa jedenastolatka nie odpowiedziała. Nie odrywała wzroku od piątki, która siedziała całkiem niedaleko. Ich współlokatorka zajmowała miejsce między wychudzonym blondynem z kilkoma bliznami na twarzy, a roześmianym chłopcem o czarnych włosach i okularach na nosie. Collie szeroko się uśmiechała, a buzia jej się nie zamykała. Naprzeciwko niej siedział szczerzący się wesoło szatyn o lekko przydługich włosach. Obok Lily dostrzegła też pulchnego chłopca o bardzo jasnych włosach.
— Hej, Lily, co tak patrzysz? — spytała Dorcas, podążając za jej wzrokiem.
— Nic, nic. Szkoda, że nie je z nami.
— Może ją zawołajmy?
Evans wzruszyła ramionami, ale Meadowes już wstała od stołu.
— No chodźcie — ponagliła je blondynka, ale ani Lily, ani Alicja nie wykazały żadnego zainteresowania. Zirytowana Meadowes wzruszyła ramionami. — Ok, idę sama.
Evans widziała, jak Dorcas pewnym krokiem idzie w stronę piątki Gryfonów. Dostrzegła też szeroki uśmiech chłopców, oraz Collie, która wstała i przytuliła blondynkę na powitanie. Po chwili Dori z lekkim wahaniem wcisnęła się na miejsce między Avis, a wychudzonym blondynem. Kiedy spojrzała w stronę Lily, pomachała do niej wesoło i przywołała ręką, ale Evans pokręciła głową. Nie miała ochoty na siedzenie w towarzystwie tych chłopców, zwłaszcza, że jeden z nich uparcie wwiercał w nią spojrzenie.
Teraz wiedziała już, kim był ów chłopiec. James Potter we własnej osobie. Przez pierwsze cztery lata irytował ją swoim zachowaniem wobec Severusa. Był strasznie arogancki i nieuprzejmy.
Od poprzedniego roku oprócz jego charakteru, zaczął wkurzać ją podrywaniem jej. Rogacz najwyraźniej obrał sobie za cel zdobycie niedostępnej panny Evans. Lily za nic nie zamierzała dać się omotać jemu urokowi. To byłaby dla niej ujma na honorze. I chociaż Colleen wiele razy namawiała ją na randkę z Potterem, Lily pozostawała nieugięta.
Nigdy w życiu, pomyślała.
___________________________________________
* Privet Drive 4 - Wiem, że Evansowie tam nie mieszkali, a dom został
kupiony dopiero przez Vernona, ale postanowiłam zmienić to w moim
opowiadaniu. Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza.
Jest kolejny rozdział :)
Dobry rozdział, naprawdę dobry.
OdpowiedzUsuńGdzieś wyłapałam jakiś błąd, ale nieważne...
Cześć i czołem.
Jestem Czarny Kot, jak widać po mojej nazwie.
Kocham sagę Pottera i wszelkie fanficki z nią związane.
Czasem dobrze przeczytać coś spod pióra innych zafascynowanych tymi książkami osób.
Ty jesteś jedną z tych autorek, które piszą bardzo dobre. Masz styl, masz swój własny pomysł. Widzę, że nie zamierzasz skupiać się jedynie na miłości Lily i Jamesa, za co masz u mnie plusa. Nienawidzę opowiadań, gdzie wszędzie pisze tylko o nich. Zero innych wątków - no oszaleć można.
Prolog jest wspaniały i to dzięki niemu czytam dalej. Kiedy widzę kiepskie rozpoczęcie, zakładam z góry, że zakończenie będzie takie samo, więc nie zagłębiam się w opowiadanie. Ty urzekłaś mnie początkiem, a więc liczę, że na koniec zwalisz mnie z nóg.
Dziwię się, że widzę tutaj tak małą ilość komentarzy - a właściwie: żadną. Doprawdy, czy w tych czasach ludzie wolą czytać opowiadania o BoSsKiM SyRiUsZkU BlAcKu, rozbrykanym Jamesie "jestem niedojrzałym dupkiem" Potterze, Lunatyku "jestem prefektem, i tyle o mnie" oraz Peterze, a raczej jego braku? Idealnym wręcz dodatkiem są HuNcWoTkI, które wygryzają Łapcię, Rogasia, Luniaczka i Glizdogona. Jeśli tak, to gratuluję gustu.
Ja widzę w twojej historii coś, czego wielu brakuje. I to mnie tutaj trzyma, to sprawia, że zostanę do końca, choćby nie wiem co.
Mam nadzieję, że to odpowiednia motywacja, bo naprawdę liczę, że nie zawiesisz ani nie przerwiesz pisania bloga.
Nie zwracaj uwagę na ilość komentarzy, ale na ich treść - tę najszczerszą.
Serdecznie cię pozdrawiam, Droga Autorko.
Ojej, nie spodziewałam się tak długiego, wspaniałego komentarza. Dziękuję, że znalazłaś chwilę, by go napisać, bo dał mi porządnego kopa do działania. Osobiście nie uważam, że mój blog jest jakiś wybitny. Dziękuję jednak bardzo za miłe słowa.
UsuńOczywiście - komentarze nie mają znaczenia. Przykro jednak widzieć pustki pod rozdziałem, no ale cóż, daję radę. Cieszę się, że cię zainteresowałam.
Ja również pozdrawiam cieplutko.
Uwielbiam Collie! :D
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że ja również :')
UsuńNo ja nie wierzę po prostu, że trafiłam na taką perełkę. Masz talent dziewczyno! Opowiadań o Huncwotach jest wiele, ale w dzisiejszych czasach trudno jest trafić na jakieś dobre...
OdpowiedzUsuńA u ciebie jest wszystko! Niby to samo, ale zupełnie nowe, świeże, sympatyczne, napisane z humorem :D Coś mi się wydaje, że romans J&L nie będzie u ciebie banalny!
Collie podbiła moje serce. Serio. Jest genialana.
Zachowanie dziewczyn w kuchni bylo takie naturalne! Sama się często tak wyglupiam z przyjaciółkami, więc dobrze mogłam sobie to wyobrazić. :)
Retrospekcje Lily były interesujące i bardzo urocze... Ale ja się tak zastanawiam... Czemu ta Lily nie oberwała w głowę jakąś piłką lub czymś takim na tej plaży?! Ja gdybym tak długo była pogrążona w myślach, już pewnie leżałabym tyłkiem w morzu lub głową w piasku... A moim wybawicielem wcale nie byłby przystojny ratownik... Ekhem... Gbsone już bredzi... Lepiej przejdę do następnego rozdziału!
Pozdrawiam!
nowa-w-hogwarcie.blogspot.com
Mam małe wątpliwości co do nazywania mojego opowiadania perełką - niemniej jednak dziękuję bardzo! Również pozdrawiam :)
Usuń