30 września 2015

Rozdział 11: Egoistka

My ludzie umieramy na samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach 
które mogłyby być piękne a nie były, o skarbach, które mogłyby być odkryte, ale pozostały na 
zawsze niewidoczne pod piaskami. Obawiamy się sięgać po swoje największe marzenia, ponieważ 
wydaje nam się, że nie jesteśmy ich godni, lub że nigdy nam się to nie uda.
~ Paulo Coelho

**************************

          Z każdym tygodniem humor Lily Evans się pogarszał. Nie było dnia, kiedy choćby się uśmiechnęła. W ten sposób jej zmartwienie udzieliło się nie tylko jej przyjaciółkom, ale także Jamesowi. Potter był dziwnie przygaszony. Wodził wzrokiem za rudą Gryfonką, mając nadzieję, że ta choćby odwzajemni jego spojrzenie. Czuł się jeszcze gorzej, niż przez ostatnie kilka lat. Zdecydowanie wolał, kiedy na niego wrzeszczała i obrażała się. Wszystko, byle nie milczenie. Było do niej niepodobne. Nie pasowało jej. Kochał ją taką, jaka była - żywiołową, nerwową i wybuchową. Teraz już niczym nie przypominała dawnej siebie. Nie tylko Evans przeżywała nagłe ataki na mugoli. Również Alicja drżała na sam widok Proroka Codziennego. W końcu sama była półkrwi: jej matka dowiedziała się o magii dopiero kilka dni przed ślubem. Zaakceptowała obecność czarów w swoim życiu, ale nadal przecież była zagrożona. Lord Voldemort, bo tak nazywał się czarnoksiężnik, najbardziej nienawidził czarodziei, którzy bratali się ze szlamami.


          James i pozostali Huncwoci byli zawsze na bieżąco. Rogacz korespondował ze swoim ojcem, który był Aurorem. Dzięki temu wiedział, co dzieje się poza murami zamku, a tam wcale nie było kolorowo. Dorea wyrywała sobie włosy z głowy, martwiąc się o Charlusa. Cały świat magiczny popadł w lekką paranoję. O ile pierwszy atak nie wzbudził aż takiego strachu, tak każdy kolejny wywoływał coraz większe przerażenie. Ludzie ginęli z dnia na dzień, a nikt nie mógł przewidzieć, kto będzie następny. Nie mieli pewności, czyje nazwisko ujrzą w kolejnym wydaniu Proroka, jakie słowa usłyszą podczas śniadania w Wielkiej Sali. 

          Colleen nie popierała tego wszystkiego, co się działo w Hogwarcie. To miejsce zawsze kojarzyło jej się ze szczęściem, a w jednej chwili ciepło i radość przemieniły się w przygnębienie i grobową atmosferę. Avis doskonale rozumiała, że śmierć jest bolesna, zwłaszcza ta najbliższych, ale przecież życie toczy się dalej. Okropnie irytowała ją postawa Lily. Może i Evans była jej przyjaciółką, ale, do cholery, zachowywała się jak kretynka. Siedziała cicho, co było do niej niepodobne, przestała upominać Huncwotów, co było... bardzo niepodobne. Na dodatek znacznie rzadziej odwiedzała szkolną bibliotekę. Collie najchętniej rozszarpałaby ją własnymi paznokciami. Niestety, James sprawował kontrolę nad Lily i za każdym razem, kiedy Coll planowała rzucić jakąś ciętą uwagę w stronę rudej, ten posyłał jej ostrzegawcze spojrzenie. I w końcu Gryfonka odpuściła. Przestała zawracać sobie głowę Lily. Może i zachowywała się nie w porządku, ale nie mogła na to wszystko patrzeć. Nikomu z rodziny Evans nic się nie stało, a ona tak to przeżywała... 

          Brunetka szła właśnie korytarzem, poprawiając krawat, którego nie zdążyła związać. Wyklinała się w myślach za własną głupotę. Dorcas mówiła jej, że powinna pójść wcześniej spać, ale ona nie! Uparła się, bo przecież musiała ograć Syriusza w Eksplodującego Durnia. Założyła się z nim o to i była wręcz pewna wygranej, ale... przegrała. Po raz pierwszy w życiu Łapie udało się wygrać z Colleen. Gryfonka miała otrzymać od niego zadanie i była pewna, że będzie to coś cholernie upokarzającego. Nie dość, że przegrała, to jeszcze zaspała. Co gorsza, pierwszą lekcją była Transmutacja, a Coll doskonale wiedziała, że McGonagall ostatnimi czasy ma kiepski humor i ciągle odejmuje wszystkim punkty. Przez krótki moment rozważała zawrócenie do dormitorium i wykręcenie się chorobą. Zrezygnowała z tego pomysłu w chwili, kiedy w oddali dostrzegła Jamesa. Zmarszczyła brwi. Co Rogacz tu robił? Powinien być przecież na lekcji... Ty też, mruknęła sama do siebie w myślach. Wzruszyła ramionami i szybkim krokiem ruszyła w stronę Pottera. Brunet stał oparty o murek, z rękami w kieszeniach. Wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Przybrał swoją najbardziej obojętną pozę, którą Collie doskonale znała. Zawsze robił to, kiedy chciał pobyć sam, pomyśleć. Tym razem wiedziała, o czym Potter rozmyśla i nie zamierzała mu na to pozwolić. Ostatnio Rogacz ciągle się zadręczał, martwił się o Lily chyba najbardziej z nich wszystkich, zmienił się nie do poznania. A ona nie mogła do tego dopuścić, bo James był jedyną osobą, która była z nią właściwie od zawsze. Wychowali się razem, dorastali, przeżywali te najpiękniejsze, jak i najgorsze chwile. Ich relacja przetrwała wszystko, każdy śmiech i płacz, każdy krzyk... A teraz nagle zaczął się od niej oddalać. Z każdą chwilą czuła, że traci go coraz mocniej. Nie mogła na to pozwolić. Nie przeżyłaby tego. Stanęła przed nim krótką chwilę później, krzyżując dłonie na piersi. James nawet na nią nie spojrzał. Nadal stał i wbijał spojrzenie w dokładnie te samo miejsce, co wcześniej. Jej zirytowanie sięgnęło zenitu. Czy oni wszyscy powariowali? 

          - Jamesie Charlusie Potterze - zaczęła ostrzegawczo, łypiąc na niego groźnie. Jej ton przypominał teraz bardzo głos Dorei, kiedy ta odkryła kolejny psikus jedynego syna. Takie sytuacje często miały miejsce. - Mogę wiedzieć, co tu robisz?

          Zero reakcji. Kompletne nic. Zdawał się nie słyszeć nawet pytania Colleen. Zacisnęła mocno pięści. Dobrze, że była sobą - w innym wypadku pokornie odmaszerowałaby w swoją stronę. Ale nie, Colleen Avis nigdy nie odpuszcza. A zwłaszcza jemu. 

          - Rogacz - syknęła ostro. - Czy możesz przestać zachowywać się jak dziecko i być normalny? Chociaż ty, no błagam!

          - Nie potrafię, Coll.

          - Nie obchodzi mnie to. 

          Cała złość na Jamesa odeszła, przemieniając się w prawdziwą furię. Teraz już nie była wściekła na niego, ale na Lily. To przez nią Potter stał się taki, jaki teraz był. Zimny, oschły, przygnębiony. Evans coraz mocniej działała jej na nerwy.

          - Przepraszam - westchnął brunet. - Nie umiem. To wszystko, co się teraz dzieję... 

          - To jej wina - rzuciła. - To wszystko przez Lily. Zachowuje się jak kretynka! Nie powinna się tak zadręczać, jest tak cholerną egoistką... czy ona nie widzi, że inni przez nią cierpią? Gdyby nie zaczęła tej swojej depresyjnej żałoby, wszystko byłoby w porządku. Ty byłbyś dalej sobą, a...

          - Tu nie chodzi tylko o Lily, Coll! 

          Krzyknął. Po raz pierwszy od kilku długich tygodni, brunetka widziała na twarzy przyjaciela szczere emocje. Był wściekły. Rozdrażniła go i czuła się cholernie dumna z tego powodu. Powoli przebijała się przez jego grubą skorupę, którą się otoczył. Była już tak blisko... Wiedziała, że teraz nie może zawieść Remusa, Syriusza i innych. Nie tylko ona zauważyła nietypowe zachowanie Rogacza. Ale tylko ona mogła go z tego wyciągnąć. Jego krzyk wcale jej nie zniechęcił, wręcz przeciwnie. Musiała go porządnie wkurzyć. Mogli się nawet ostro pokłócić, byle, by tylko stał się dawnym Jamesem.

          - Nie wiem, dlaczego tak się na nią uwzięłaś - kontynuował Potter, a ona patrzyła na niego wyzywająco. - To nie jest jej wina. Ona ma prawo to wszystko przeżywać! Zginęli ludzie... dalej giną! Codziennie jest ich więcej i więcej, a ona nie wie, czy przypadkiem nie zobaczy zdjęcia swojej rodziny w Proroku... Nic nie jest takie samo, jak rok temu, Colleen! Nikt z nas nie ma na to wpływu. - Mówił szybko i nerwowo, odsuwając się od muru. Stał coraz bliżej drobnej Gryfonki, zaciskając mocno pięści. Widziała dokładnie linię jego żuchwy. - Ten cały Lord Voldemort rośnie w siłę, ma coraz więcej zwolenników, a my? My siedzimy bezczynnie w zamku, podczas kiedy ludzie na zewnątrz umierają! Niewinni czarodzieje, mugole... To wszystko jest chore. Nie tylko ja i Lily się przejmujemy. Nie powinnaś się temu dziwić! - Patrzył na nią z wyraźnym wyrzutem. Doskonale widziała to w jego ciemnych, orzechowych oczach. Miał jej za złe jej zachowanie. Poczuła dziwne ukłucie bólu w klatce piersiowej, ale zignorowała to. 

          - James, ja...


          - Właśnie! - prychnął, a w jego głosie dosłyszała rozpacz i desperację. - Ciągle tylko ty i ty! Masz w dupie uczucia innych, Coll! Nigdy taka nie byłaś... zawsze wspierałaś Lily. A teraz? Jaka z ciebie przyjaciółka? - Ranił ją coraz bardziej. Każde jego słowo przecinało jej serce. - Jesteś żałosna. 

          To był cios poniżej pasa. 

          - Zamknij się! Milcz, James! 

          Nie potrafiła dalej tego słuchać. Nigdy nie sądziła, że będzie jej dane usłyszeć coś takiego, a zwłaszcza od niego. Ostatnimi czasy to właśnie o niego najbardziej się martwiła. Myślała nad tym, co może zrobić, żeby mu pomóc, a on? On to zignorował. Ba! Nawet na nią nakrzyczał, wytykając, jaka jest okropna. Miała serdecznie dość i jego, i wszystkich pozostałych. Łzy stanęły w jej szmaragdowych oczach, ale nie pozwoliła im popłynąć. Nie teraz, nie tutaj. Nie przy nim.

          - Masz już dość prawdy? Czyżby cię to... bolało? - wysyczał tak cicho, że ledwo to usłyszała.

          - Jesteś beznadziejny.

          - I kto to mówi? Nie wytykaj mi moich błędów i wad, bo doskonale wiesz, że nie jesteś idealna. Nigdy nie byłaś, ale teraz... teraz przesadziłaś. 

          - Jesteś beznadziejny! - powtórzyła głośniej, niż chwilę wcześniej. - Ostatnio myślałam tylko o tobie i o tym, jak mogę ci pomóc! Martwiłam się o ciebie, ty cholerny kretynie! Nie tylko ja! Pomyślałeś choć przez chwilę o Łapie, Remusie, Peterze? - spytała, teraz o wiele ciszej. - Prawda jest taka, że miłość do Evans cię zaślepiła. Masz gdzieś przyjaciół, masz gdzieś mnie. Liczy się tylko ona. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale jesteś dupkiem, James.

          Jej głos był wyprany z uczuć. Wiedziała, że ta rozmowa, a raczej kłótnia nie ma żadnego sensu. Nie zamierzała tego dłużej ciągnąć. James miał własny rozum, a skoro ona nie potrafiła mu do niego przemówić, to nikt inny też nie był w stanie tego zrobić. Pozostawało jej czekać, aż Potter zmądrzeje i pojmie swoje błędy. Ona sama nie była święta i doskonale o tym wiedziała. Sam jej to przecież uświadomił. Ale, do cholery, dlaczego nikt nie zauważał tego, że wcale nie chciała źle? Pragnęła im pomóc. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu innych dlatego nie mogła znieść faktu, że nagle wszyscy chodzą przygnębieni, przybici. Nie chciała, aby tak było. 

          Kiedy zamierzała odejść, poczuła, jak dłoń Rogacza delikatnie zaciska się na jej nadgarstku. Posłała mu ostatnie spojrzenie pełne troski, a potem odeszła, a stukot jej obcasów poniósł się echem po korytarzu, by zaraz ucichnąć. 



          Alicja szła na kolejną lekcję w towarzystwie Franka. Było to okropnie krępujące. Od zawsze była nieśmiała i cicha, ale teraz dosłownie żadne słowo nie było w stanie przejść jej przez gardło. Dłonie jej się trzęsły i pociły, i miała wrażenie, że za chwilę potknie się i przewróci. Longbottom od zawsze oddziaływał na nią w ten sposób. Nigdy jednak nie była tak blisko niego. Ich ramiona co jakiś czas się o siebie ocierały, a ona zagryzała wargi i chichotała nerwowo, słuchając kolejnych żartów bruneta. Była w szoku, kiedy przystojny Gryfon zaproponował, aby na Eliksiry poszli razem. Przeważnie szlajał się z Blackiem i pozostałymi, albo z Mary. Springs nie miała pojęcia, że Frank planuje zerwać z panną McDonald. Gdyby o tym wiedziała, prawdopodobnie zemdlałaby na miejscu.

          Nie tylko ona była skrępowana obecnością chłopaka. Frank wymyślał na poczekaniu kolejne żarty, które mogłyby rozbawić drobną nastolatkę. Widział kątem oka, jak szatynka spuszcza głowę, czy też nerwowo odgarnia włosy za ucho. Nie chciał, żeby panowała między nimi niezręczna cisza. Pragnął też wywrzeć na niej dobre wrażenie. Nie wiedział nawet, dlaczego tak mu na tym zależy. Nigdy nie interesował się panną Springs. Już od pierwszego roku była mu obojętna. Znał ją z tego, że przyjaźniła się z Colleen, Lily i Dorcas. Alicja była tą cichą, spokojną i opanowaną, tak inną od swoich koleżanek. Teraz, kiedy zobaczył ją po dwóch długich miesiącach, zaczął dostrzegać w niej dziewczynę. Ładną, nawiasem mówiąc. Dostrzegał jej gęste, ciemne włosy, które pachniały czekoladą, lśniły, a w słońcu mieniły się na złoty kolor. Widział brązowe, duże oczy Alicji, które cholernie go fascynowały. Ostatnimi czasy na lekcjach przyłapywał się na tym, że ciągle na nią zerka. Cieszył się, że Syriusz jeszcze niczego nie zauważył. W innym przypadku, Frank nie miałby życia. Łapa nigdy nie odpuszczał, zawsze miał głupie pomysły. Longbottom rzucił kolejny dowcip i usłyszał śmiech Springs. Tym razem nie był to stłumiony chichot. Roześmiała się na głos. Widział, jak szatynka prostuje się, odchyla lekko głowę do tyłu i łapie się za brzuch. Sam nie potrafił powstrzymać szerokiego, dumnego uśmiechu. 


          Miała piękny śmiech.

          - Wiesz, Alicjo...

          - Frank! 

          Jego słowa zostały przerwane przez nagły pisk rozchodzący się po korytarzu. Nim zdążył zareagować, poczuł, jak coś, a raczej ktoś, wiesza się na jego szyję. Nie musiał się długo zastanawiać. Wiedział doskonale, że to Mary. Kompletnie o niej zapomniał. Trudno mu było to przyznać, ale ostatnio był zbyt zafascynowany osobą Alicji. Kątem oka dostrzegł, jak Springs szybkim krokiem oddala się w stronę lochów. Nie zdążył nawet nic powiedzieć. Zacisnął zęby, a potem szybkim ruchem odsunął od siebie Puchonkę. Mary była ładna. Miała kręcone, jasne włosy, szare oczy i miły uśmiech. Była też inteligentna, miła, sympatyczna i gadatliwa. 

          Mary nie była jednak jego ideałem.

          - Gdzie byłeś? Szukałam cię wszędzie.

          - Może cię to zdziwi, w końcu mamy środę, środek tygodnia, ale byłem na zajęciach Transmutacji - odparł oschle, nie panując nad swoim tonem. Mało go obchodziły konsekwencje. I tak wcześniej czy później musiał zakończyć związek z Mary, a to była idealna okazja. 

          Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, ale nie skomentowała jego zachowania. Postanowiła zmienić temat w trybie natychmiastowym. Zarzuciła mu ręce na szyję, stając na palcach - była dużo niższa - a potem uśmiechnęła się uroczo.

          - Spotkajmy się dzisiaj, po kolacji. Dawno nie byliśmy sam na sam, Frank...

          - Przykro mi, Mary, ale nie sądzę, że to dobry pomysł.

          - Ale... dlaczego? - McDonald nie ukrywała swojego zdziwienia. Longbottom nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze cieszył się na jej widok i pierwszy proponował spotkania, a teraz? Teraz wyglądał, jakby w ogóle nie chciał jej widzieć. Zabolało ją to. Była pewna, że wszystko się układa, że jest między nimi dobrze. Myślała, że ich związek jest coraz silniejszy. - Co się dzieje?

          Wahał się tylko chwilę. 

          - Mary, widzisz, ja... - Podrapał się po głowie, nie bardzo wiedząc, co mógłby powiedzieć, aby nie zranić uczuć dziewczyny. Przecież wcale tego nie chciał. Wziął głęboki wdech. - Nie możemy być razem. 

          W jednej sekundzie cały, do tej pory poukładany świat dziewczyny, legł w gruzach. Miała nadzieję, że się przesłyszała, albo że to jakiś sen, z którego za chwilę się wybudzi. Widziała jednak bardzo wyraźnie niebieskie oczy Franka, te same, które tak mocno pokochała. I wiedziała, że to wcale nie koszmar. To działo się naprawdę. Frank z nią zerwał. Po tylu miesiącach tak po prostu ją zostawił. 

           - Ja... - Nie mogła płakać. Nie teraz, nie przy nim. Nie chciała mu pokazać tego, jak bardzo ją zranił. - Rozumiem. 

          - Naprawdę? - ucieszył się Longbottom, a jego przystojną twarz rozjaśnił uśmiech. - To dobrze. Szczerze mówiąc, bałem się twojej reakcji... Wiesz, to nie w porządku, że mówię to tak nagle, ale... Nie układało nam się, Mary, bądźmy szczerzy. Ale teraz będzie dobrze. Zostaniemy przyjaciółmi - powiedział szybko, nawet na nią nie patrząc. W tłumie uczniów wypatrywał innej. - Cieszę się, że tak to przyjęłaś. To... widzimy się później?


          - Jasne - odparła, ale on już tego nie słyszał. Odszedł w swoją stronę.

          Miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się na małe kawałeczki. Nigdy nie czuła się bardziej bezbronna i oszukana. Jeszcze kilka dni wcześniej zapewniał, że jest dla niego najważniejsza, że ją kocha, że zrobiłby dla niej wszystko. A teraz ją zostawił. Porzucił ją jak zwykłą zabawkę, która była już przestarzała. Koleżanki powtarzały jej, że Longbottom nie jest szczery w uczuciach. A ona go broniła, wierzyła mu, zaufała... Była pewna, że się zmienił, że ją kocha. Przecież tak często to powtarzał. W jego ramionach czuła się bezpieczniej, niż gdziekolwiek indziej. Myślała, że to będzie trwało wiecznie, że będą razem już na zawsze. Ale on odszedł. Straciła go bezpowrotnie. Ból rozdzierał jej nastoletnie serce, które krwawiło coraz bardziej. Stała nadal na korytarzu, wśród dziesiątek innych uczniów, którzy raz po raz deptali jej stopy, czy też szturchali ramionami. To już nie miało znaczenia. Nic się nie liczyło. Została sama.

          Frank znalazł Alicję dopiero wtedy, kiedy zaczęły się zajęcia. Weszła do klasy jako pierwsza, przez co na moment stracił ją z oczu. Kiedy tylko wpadł do gabinetu, rozejrzał się po nim. Usiadła na swoim stałym miejscu. Widział, jak Dorcas zmierza w kierunku ławki panny Springs. Postanowił ją wyprzedzić. Biegiem puścił się w tamtą stronę, potykając się o własne nogi. Złapał pospiesznie Meadowes za ramię, a ta odwróciła się w jego stronę z uniesionymi brwiami.

          - Znowu się potykasz, Frank? - spytała ironicznie i położyła torbę na ławce.

          - Zabawne - odparł - ale nie tym razem. Mam do ciebie prośbę. - Nachylił się nad nią, upewniając się uprzednio, że Alicja nie patrzy na nich. Była zbyt zajęta szukaniem podręcznika do Eliksirów w swojej błękitnej torbie. - Czy możesz usiąść dzisiaj z Syriuszem? Proszę, to tylko jedna lekcja, a ja...

          Nie zdążył nawet dokończyć, bo panna Meadowes mrugnęła do niego i bez słowa przeniosła się na drugi koniec klasy, dosiadając się do zdziwionego Łapy. Syriusz szybko zrozumiał co się dzieje i uniósł kciuk w górę w stronę Franka. Brunet jedynie wywrócił oczami i oklapł na miejsce obok Alicji. Dopiero wtedy Gryfonka go zauważyła. 

          - Och... Co ty tu robisz, Frank? Przecież siedzę z...

          - Dorcas przeniosła się do Syriusza - wyjaśnił pospiesznie. - Zgodziłem się usiąść z tobą. W końcu to tylko jedna lekcja, prawda?

          Wyglądał na bardzo zadowolonego.

          - O-oczywiście - odparła cicho. 



          Świetnie. Cudownie.


          Był na siebie wściekły. Sam nie wiedział, dlaczego tak naskoczył na Colleen. Widział żal i ból w jej dużych oczach. Był pewien, że kiedy tylko Syriusz dowie się o całej sytuacji, nie da mu żyć. Black nigdy nie pozwalał na to, by dziewczyna przez kogoś płakała. On sam miał ogromne wyrzuty sumienia. Nigdy nie lubił ranić najbliższych. Teraz zrobił to całkiem nieświadomie. Nie zdołał powstrzymać słów, które popłynęły z jego ust, dając upust wszystkim zgromadzonym w nim negatywnym emocjom. Wcale nie mówił szczerze. Znał Avis za długo, by sądzić, że jest egoistką. Ona zawsze stawiała na pierwszym miejscu innych. Wiedział o tym doskonale, a mimo to zranił ją kłamstwem. Brzydził się samym sobą.



          Nie potrafił wyjaśnić, co się z nim ostatnio działo. Bał się. Cholernie się bał i nie chodziło tu tylko o rudą pannę Evans. Jego ojciec, jako Auror, był narażony na niebezpieczeństwo. W każdej chwili mógł zginąć, a James nic nie mógł na to poradzić. Nawet nie wiedział, w jaki sposób mógłby mu pomóc. Po raz pierwszy w życiu czuł taką bezsilność. Musiał bezczynnie siedzieć w Hogwarcie. Zamek nigdy wcześniej go tak nie ograniczał. Przecież był Huncwotem, powinien coś wymyślić, ale nie potrafił. Może powinien porozmawiać z Syriuszem? Łapa zawsze miał niezłe pomysły, jeśli chodzi o łamanie regulaminu. Z drugiej strony, to Remus był najbardziej rozgarnięty. On powinien wiedzieć, co robić. Odnotował w myślach, że musi jak najszybciej pogadać z Lunatykiem. 

          Tego dnia nie zamierzał iść na lekcje. Nauczyciele irytowali go bardziej, niż ktokolwiek inny, a nie chciał, aby za złe zachowanie odebrano Gryffindorowi punkty. Wolał udawać chorego i przesiedzieć cały dzień w swoim dormitorium. Żałował, że w ogóle je opuścił. Gdyby został w łóżku, nie spotkałby Colleen i nie doszłoby do kłótni. W pewnym sensie Avis miała rację, dlatego tak zareagował na jej słowa. Odpowiedział atakiem, chociaż nie powinien. Rzeczywiście, w ostatnim czasie w ogóle nie przejmował się przyjaciółmi. Liczyła się tylko Lily oraz rodzice. Zaniedbał osoby, które były dla niego najważniejsze. Na Coll ciągle groźnie łypał, wiedząc, że tej nie podoba się zachowanie panny Evans. Był dupkiem. Te wszystkie wydarzenia ogromnie na niego wpłynęły. Zrozumiał, że tak naprawdę, oprócz bycia Huncwotem, jest nikim przydatnym. Nie potrafił pomóc ojcu. Był nie tylko za młody, ale też zbyt nieodpowiedzialny. 

          Nigdy tak naprawdę nie rozmyślał nad swoim charakterem i zachowaniem. Słyszał wiele razy nie tylko od rodziców, ale też od Colleen, Syriusza i Remusa, że jest dziecinny. Było w tym trochę prawdy; jaki szesnastolatek cieszył się jak głupi na myśl o tym, że podczas śniadania wszystkie posiłki wybuchną? Tylko on. No i Łapa, ale to już inna historia. Chociaż on i Black byli do siebie podobni, to jednak różnili się pod każdym możliwym względem. Syriusz miał w sobie coś z rodziny: był gwałtowny, nieprzewidywalny i chwilami nawet groźny, ale tylko wtedy, kiedy ktoś zalazł mu za skórę. Nie można też było odmówić mu bycia egoistą. Kiedy Syriusz był z kimś blisko, chciał mieć tą osobę tylko dla siebie. Tak było nie tylko z Huncwotami, ale i z Colleen. James był inny. Zawsze starał się wszystko obrócić w żart, zamiast śmiertelnie się obrażać. Nie lubił napiętej atmosfery, bycia poważnym. James był... Jamesem. Aż do teraz. Dzisiejszego dnia wstał już z myślą, że ma ochotę wszystkich pozabijać. Akurat Collie musiał spotkać pierwszą... Syriusz jakoś przebolałby złość Pottera. Remus machnąłby na to ręką, bo Remus rozumiał. Peter nawet nie wiedziałby, o co chodzi. Ale Colleen była inna. Nie dość, że była dziewczyną, to jeszcze wrażliwą jak cholera. Mogła się chować, ukrywać, ale on wiedział, jak jest.

          Zaklął po raz ostatni, a potem szybkim krokiem skierował się w stronę wieży Gryffindoru. Odnotował w myślach, że potrzebuje pilnie rozmowy z Syriuszem. Black był jedyną osobą, która mogła udobruchać Colleen, a jednocześnie zaradzić mu, co powinien robić dalej. Musiał tylko cierpliwie czekać.

Tak, wiem, jestem niedobra, zła, be.
Nowy rozdział, świeżo napisany, zostawiam Wam do
ocenienia. Mam wrażenie, że przez wakacje trochę się
opuściłam w pisaniu. No nic, nie będę marudzić.
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Witam!
    Nie wychodzi mi zaczynanie komentarzy, więc zacznę od cytowania.
    ,,Prawda jest taka, że miłość do Evans cię zaślepiła. Masz gdzieś przyjaciół, masz gdzieś mnie. Liczy się tylko ona." Tak! W końcu! Całe swoje bloggowe życie czekałam, aż ktoś po tylu blogach, wygarnie tą gorzką prawdę Rogaczowi! Wszyscy nazywali to "prawdziwą miłością" "oddaniem", a ja nazywam to głupotą. Przynajmniej po części. Ja nigdy nie zostawiłabym swoich przyjaciół dla jakiegoś faceta. Może i nie rozumiem miłości panującej pomiędzy kobietą, a mężczyzną, ale dla mnie przyjaciele. rodzina i ojczyzna to rzecz najważniejsza. Okej, rozpisałam się trochę nie na temat.
    ,,Sam nie wiedział, dlaczego tak naskoczył na Colleen." Serio, Rogacz? Serio? Pozwól, że Ci przypomnę: "Prawda jest taka, że miłość do Evans cię zaślepiła". Przypominasz sobie? No, to świetnie.
    ,,Brzydził się samym sobą." Prawidłowo.
    Łokej, to na koniec z cytowaniem. A, no tak! Przypomniałam sobie ważną rzecz. Ja zawsze przeżywam rozdziały tak jakbym była w nich razem z resztą bohaterów (dziwne), więc niektóre moje reakcje mogą być trochę... wredne? Nie wiem jak to nazwać, ale pamiętaj! Nie czepiam się Ciebie!
    Co tu dalej pisać... oglądałam teraz takie fajne, wciągające anime i zostało mi jeszcze kilkanaście odcinków do końca, więc pewnie nie długo skończę swój komentarz. Ale jeszcze nie teraz.
    Szczerze mówiąc to trochę mi szkoda Mary.
    Może i była irytująca, lecz ona jest dziewczyną z uczuciami i to co Frank z nią zrobił było... obrzydliwe. Wiem, że on już nie czuje tego samego do Mary, lecz to nie zmienia faktu, iż zachował się jak ostatni c*uj.
    Nie chodzi o to, że ja jestem feministką.
    Ja po prostu lubię pogardzać facetami i pokazywać im, że dziewczyny są lepszą płcią pod każdym względem. Teraz przejdźmy do tego co najbardziej mnie zirytowało... Evans. Jedno słowo, a tyle uczuć (negatywnych głównie).
    Collen dobrze zrobiła, gdy tak po niej cisnęła.
    Gdybym tylko mogła to uścisnęłabym jej dłoń i pogratulowała inteligencji, ale nie mogę, więc... zrobię to w inny sposób w komentarzu. Wszystkie przyjaciółeczki Evans na innych blogach same przyznawały, że zachowanie Rudej jest irytujące i w ogóle, ale sposób w jaki zrobiła to Avis był... najlepszy. Okej, ja już kończę i idę oglądać anime. Hmm... zjadłabym szarlotkę. Chyba jeszcze trochę zo... wybacz, nie miałam zamiaru tego pisać.
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Selene Neomajni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mam być szczera, sama nie przepadam za Lily, choć jest tu jedną z głównych bohaterek. Ale Rogacz jest najlepszy, a wiadomo, że skoro jest on, musi być i Evans... ;) Miałam też nadzieję, że kiedy sama zacznę o niej pisać, może uda mi się do niej przekonać. Zobaczymy z czasem.
      Co do szarlotki - DZIĘKUJĘ ZA NAROBIENIE MI CHĘCI :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jak cudownie widzieć nowy rozdział i to na tym blogu!
    Przeczytałam i tak się zastanawiam. Gdybym miała szczerze wyjawić moje uczucia do Evans, to również wydaje mi się zarozumiałą osobą, o niezwykle zawziętym charakterze. Już nie wspomnę o jej denerwujących pouczeniach. Jednak z drugiej strony, chciałabym mieć taką wstrzemięźliwość od chłopców. W końcu około 4 lat musiała się upewnić, że James to ten jedyny... I chciałabym być tak mądra jak ona. To chyba tyle.
    Strasznie zawiodłam się na Franku. Zachował się jak ostatnie bydle. Tak się po prostu nie robi.... No bardzo podobał mi się rozdział. Pełen bólu i zwierzeń.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć :) przepraszam że tak późno komentuje ale całkiem wyleciało mi z głowy.
    Brawo dla Coll że pomimo bycia przyjaciółką Lily widzi jej wady i umie o tym głośno mówić. Evans na prawdę jest walnięta. W żadnym opowiadaniu jakoś za nią nie przepadam więc rzadko czytam opowiadania o tej generacji.
    Potter ... czy ty aby nie przywaliłeś ryjem w ziemię spadając z miotły? Jak on mógł się tak na nią wydrzeć. I powiedzieć że myśli tylko o sobie. Dobrze przynajmniej że się ocknął i skapnął że zrobił coś nie tak.
    Frank? Nieładnie. Tak się nie robi.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na hogwartpannybensob.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują!