******************
Przygotowania do przyjęcia-niespodzianki szły pełną parą. Alicja pojawiła się w Dolinie Godryka wcześnie rano, powitana przez Lily i Dorcas. Colleen jeszcze smacznie spała; była dopiero szósta, więc miały sporo czasu na ogarnięcie wszystkiego. Od razu, pomimo protestów ze strony Evans, zawitały u Huncwotów, objaśniając im wszystko. Oboje z chęcią zaoferowali pomoc. Oboje byli zniesmaczeni swoim zachowaniem; jak mogli zapomnieć o urodzinach przyjaciółki. Lily również wypominała im to ze złośliwą satysfakcją, ignorując karcącą ją co chwilę Alicję.
Piątka osób, których ciężko nazwać wspólnie przyjaciółmi, postanowili podzielić między sobą obowiązki. Najpierw przede wszystkim musieli ustalić gdzie i kiedy wszystko się odbędzie. Zebrali się na boisku quidditcha. Oczywiście Huncwoci rwali się do odpowiedzi jako pierwsi, co nikogo nie zdziwiło. Oni imprezowanie mieli doskonale opanowane.
- Można u mnie - podsunął automatycznie Rogacz, ignorując posyłane w jego kierunku wściekłe spojrzenia Lily. - Moja mama jest cienka. Da się ją przekonać, żeby się z tatą zmyli.
- Chyba żartujesz - zaprotestowała pospiesznie Evans, której nie uśmiechał się fakt spędzenia czasu w domu Pottera. - Nie będziemy imprezować u ciebie. Właściwie, to to miało być przyjęcie tylko dla przyjaciół - syknęła.
- Jestem przyjacielem Coll - wyszczerzył się Jim.
Najwyraźniej Lily poczuła się zgaszona. Zrobiła oburzoną minę, ale odpuściła walki. Alicja i Dorcas przyjęły to z wyraźną ulgą. Nie chciały niepotrzebnie marnować czasu na głupie sprzeczki Evans i Pottera. Teraz najważniejsze było dokładne zaplanowanie niespodzianki. To musiało być coś dobrego. Colleen nie była osobą, którą zadowalało byle co. Ona sama była świetna w organizacji imprez, czego nie można było powiedzieć o jej przyjaciółkach. Mimo wszystko starały się jak mogły.
- Dobra, niech będzie u Jamesa - powiedziała spokojnie Alicja. Na ten dzień dziewczyna postanowiła wyzbyć się swojej nieśmiałości, wzbudzając niemałe zdziwienie u Huncwotów. W końcu planowała urodziny swojej przyjaciółki. Nie mogła siedzieć więc cicho, zwłaszcza, że była najbardziej odpowiedzialna z całego otaczającego ją towarzystwa. - Ale upewnij się, że nie będzie twoich rodziców. To ważne.
- A co, planujecie procenty? - spytał kpiąco Black.
Młody arystokrata ani trochę nie wyobrażał sobie pijanej Evans czy też Springs Niemniej jednak zapowiadało się całkiem ciekawie.
- Nawet jeśli, to nie twoja sprawa, Black - warknęła nieprzyjemnie Evans.
- Ranisz mnie, rudzielcu - mruknął z udawaną urazą.
Rudowłosa Gryfonka już miała się odgryźć, ale powstrzymała ją Meadowes. Blondynka była strasznie zniecierpliwiona. Nie miała ochoty wysłuchiwać ich kłótni i wzajemnego dogryzania. Chciała po prostu zorganizować imprezę roku, taką, którą każdy będzie pamiętał. No, może nie tak dokładnie, ale jednak pamiętał. Szczerze wątpiła w to, czy wtajemniczanie Huncwotów było dobrym pomysłem. Alicja oczywiście uparła się, że dzięki nim może być ciekawie i że i tak musiałyby ich zaprosić, ale ona nie była przekonana. Oni mogli tylko wszystko zepsuć. Czasami ich pomysły były strasznie idiotyczne i dziecinne. Żyła więc z nadzieją, że nie wpadnie im do głowy, by odwalić niewinny żarcik podczas imprezy. Gdyby to zrobili, poznaliby na własnej skórze złość Dorcas Meadowes.
- Uspokójcie się - powiedziała ostro blondynka, wyrywając się z zamyślenia. - Czyli miejsce mamy z głowy. Teraz...
- Procenty! - wykrzyknęli zgodnie dwaj Huncwoci, przybijając sobie piątkę.
Dorcas naprawdę miała ich powoli dość. Nie potrafiła z nimi współpracować, nawet, jeśli bardzo tego chciała i starała się z całych sił. Nie, i koniec. To było ponad jej nerwy. Niestety, nie mogła przemówić Alicji do rozsądku. Springs uparła się na zorganizowanie wszystkiego z ich pomocą. Czasem Ala była zbyt stanowcza. I tym razem miała w nosie zdanie Dorcas i Lily.
- Nie - zaprzeczyła przesadnie miłym głosem Dorcas. - Czas.
- No logiczne, że jutro - mruknął Potter.
Lily obdarzyła go tak złośliwym spojrzeniem, że biedny chłopak aż się pod nim skulił. Kochał Evans, ale czasem była dla niego zbyt surowa. Zamknął posłusznie buzię i zignorował chichot Syriusza.
- Chodzi o konkrety, Potter - oznajmiła sucho ruda. - A dokładniej, o godzinę.
- Zaczniemy wieczorem - pospieszyła z odpowiedzią Springs. - Coś około dwudziestej.
Wszyscy zgodzili się z pomysłem szatynki. Teraz pozostał podział roli. Potrzebowali: kogoś, kto zrobi porządne zakupy, na które oczywiście każdy z nich się złożył, kogoś, kto wyśle zaproszenia do sporej ilości osób, potem kogoś, kto udekoruje dom. Na koniec potrzebna była również osoba, która następnego dnia jakoś zwabi Collie do miejsca zamieszkania Potterów. Postanowili rozdzielić się zadaniami od razu. Nie mieli i tak zbyt wiele czasu, biorąc pod uwagę, że była już ósma, a urodziny odbywały się następnego dnia.
- Ty, Potter, powysyłasz zaproszenia - zarządziła od razu Lily, odgarniając swoje gęste włosy z twarzy.
- Nie ma sprawy, Liluś. Dla ciebie wszystko - mrugnął do niej.
Alicja zachichotała cicho, widząc minę przyjaciółki. Czasem ta dwójka była nie do zniesienia, ale zdarzało się, że Springs uważała ich zachowanie za urocze. Kłócili się jak stare, dobre małżeństwo. Nikt nie mógł wmówić jej, że Potter i Evans do siebie nie pasują.
- Dobra, James, bierz się od razu do roboty - poleciła szatynka.
- Tak jest, szefowo.
I tyle go widzieli. Popędził od razu do siebie z zamiarem wysłania zaproszeń na imprezę. Alicja nie do końca mu ufała; znał sporo osób i wiedziała, że jest zdolny do zaproszenia całego Hogwartu, a tego nie chciała. Postanowiła jednak przestać się zamartwiać. Nie było na to czasu.
- Ja mogę zrobić zakupy - postanowiła po krótkiej chwili Springs.
- Dobry pomysł - zgodziła się Dorcas. Nie od dziś blondynka wiedziała, że Alicja jest dobra w zarządzaniu pieniędzmi. Wiedziała, jak je wydawać tak, aby nie przepłacać. Na dodatek zwykle nieśmiała, potrafiła się świetnie targować. To zadanie było dla niej idealne. - Ja udekoruję dom. Mam najlepszy gust z was wszystkich.
- Śmiem stwierdzić, że się mylisz, Dorcas - wtrącił z rozbawieniem Syriusz. Zamilknął jednak, kiedy ta zgromiła go wzrokiem. - Ale zrobisz, jak uważasz - dodał.
Uśmiechnęła się triumfalnie.
- Ty, Syriuszu, zajmiesz się Collie. Potrafisz zbajerować człowieka.
O tak, to zdecydowanie była prawda. Młody Black był mistrzem w zaślepianiu komuś oczu. Uśmiechnął się iście huncwocko, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Pożyczył je od Rogacza na nieokreślony czas i bez wyraźnej zgody Pottera. No cóż, kiedyś z pewnością je odda, o ile wcześniej ich nie zniszczy.
- Hej, a co ze mną?
- Możesz pomóc Rogaczowi - zaproponował niewinnie Syriusz, patrząc na Lily ze złośliwością wypisaną na twarzy.
Evans spojrzała na niego kpiąco.
- Chyba śnisz, Black.
- Ale... Lily - zaczęła niepewnie Alicja, zapewne bojąc się wybuchu ze strony nerwowej przyjaciółki. - James sobie nie poradzi z tyloma zaproszeniami, a razem może szybciej się z tym uwiniecie...
Zapadła cisza, podczas której każdy z trójki wwiercał wyczekujące spojrzenie w niewinną Evans. Twarz Lily z każdą sekundą zdawała się coraz bardziej czerwona, a w końcu idealnie współgrała z włosami rudej. Alicja i Dorcas wiedziały, że będzie na nie bardzo zła, ale mało się tym przejmowały. Skoro Springs była w stanie poświęcić swoją nieśmiałość, Evans musiała znieść Pottera.
- Nienawidzę was - mruknęła w końcu Lily.
***
Podczas kiedy Alicja krzątała się po sklepach, James i Lily męczyli się z zaproszeniami, a Dorcas z pomocą pani Potter dekorowała dom, Syriusz siedział pod drzewem na boisku quidditcha. Jego zadanie przeznaczone było na kolejny dzień, a wcale nie kwapił się do pomocy Alicji, czy też Rogaczowi i rudzielcowi. Postanowił więc trochę odpocząć. Od kiedy zamieszkał w Dolinie Godryka, James porządnie go wymęczył. Szczególnie, kiedy zaczynał mówić o Evans - wtedy Syriusz pragnął uciec jak najdalej, zupełnie, jak z Grimmauld Place. Powstrzymywał go jedynie fakt, że Dorea robiła pyszne obiady. No i mógł trochę podroczyć się z Collie.
Strasznie mu się nudziło. Nie miał jedak nic ciekawego do roboty. Wszyscy rozeszli się w swoje strony, dbając o to, by impreza wypadła dobrze. Nie do końca rozumiał ten cały szał i zmartwienia dziewczyn. One tak przejmowały się każdym, nawet najmniejszym szczegółem. To dla niego było po prostu dziwne. Przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że to będzie impreza roku - po co więc panikować? Pokręcił głową i westchnął. Nigdy nie będzie w stanie zrozumieć kobiet. Wszystkie były takie skomplikowane, zmienne.
Słońce dawało mu się we znaki. Dziwił go fakt, że te lato było takie gorące. Zwykle, jak to w Anglii, padał deszcz i wiał chłodny wiatr. Teraz było upalnie, ledwie wytrzymywał. Pomyślał, że wolał poprzednie wakacje. Wtedy dzień w dzień lało jak z cebra, a on z Rogaczem, Lunatykiem i Glizdogonem oraz Colleen biegali po kałużach. Uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie. Potem automatycznie pomyślał o Remusie i poczuł dziwne ukłucie. Minęły trzy dni od pełni księżyca. Zastanawiał się, jak trzyma się Lunatyk. Nie miał wątpliwości co do tego, że sobie poradził. Wiedział jednak, że przemiany, które przechodził we Wrzeszczącej Chacie były dla niego mniej bolesne, niż te w piwnicy, w jego własnym domu. Łapa zacisnął zęby; nie mógł o tym myśleć, bo w jego głowie pojawiała się chęć zemsty na Fenrirze Greybacku.
Zerwał się szybko z miejsca, co przyprawiło go o lekkie zawroty głowy. Minęło kilka godzin, od kiedy się rozdzielili, a on nie miał ochoty siedzieć sam ani minuty dłużej. Postanowił więc, że pójdzie do Collie. Było grubo po jedenastej, więc liczył na to, że nie zastanie jej śpiącej. Stał pod jej domem kilka minut drogi później. Drzwi otworzyła mu matka jego przyjaciółki, Amanda.
- Dzień dobry, Syriuszu - powiedziała z nieco wymuszonym uśmiechem.
Przyjrzał się jej i śmiało mógł stwierdzić, że Collie nieźle dała jej popalić. Mógł się założyć, że wczorajszego wieczoru pokłóciły się wiele razy. Włosy pani Avis zaplecione były w długi, gruby warkocz; miała podkrążone, spuchnięte oczy i bladą twarz. Nieźle ją urządziłaś, mała.
- Dzień dobry. Colleen śpi?
- Nie wiem - odpowiedziała cicho kobieta. - Nie schodziła na dół, ale myślę, że już wstała.
Nie mówiąc nic więcej, otworzyła drzwi szerzej i odsunęła się, by młody Black mógł spokojnie wejść do środka. Zauważył, że wszystko wydaje się o wiele bardziej czyste, niż wcześniej i zrozumiał, że mimo wszystko ten dom potrzebował ręki pani Avis. Syriusz wspiął się szybko po schodach. Był pewien, że Collie nie śpi.
Nie mylił się; kiedy wszedł do jej pokoju, zobaczył ją stojącą przy oknie. Była ubrana tylko w jego koszulkę, którą kiedyś mu zabrała; wyglądała w niej przezabawnie, biorąc pod uwagę, że sięgała jej dalej, niż do połowy ud. Uśmiechnął się kpiąco. Kto by pomyślał, że Collie będzie spała w jego własnych ubraniach. Musiał przyznać, że wyglądała całkiem nieźle. Zrobił krok w jej stronę, a ona automatycznie odwróciła się do niego przodem. Na jej twarzy nie dostrzegł ani trochę makijażu, miała zaspane, półprzymknięte oczy, a jej włosy były związane w niechlujnego koka. Cała Colleen.
- Cześć, śpiochu - przywitał ją, by po chwili rzucić się na jej łóżko. Zawsze uważał je za nadzwyczaj wygodne.
- Cześć - odparła krótko, zwracając twarz na powrót w stronę widoku zza okna.
Podparł twarz na dłoni i przyjrzał jej się uważnie. Była taka blada i szczupła... Nie brakowało jej oczywiście kobiecych kształtów. Mimo wszystko chwilami postrzegał ją jako drobną i kruchą, zapominając o jej wybuchowym charakterze; czasem miał wrażenie, że nawet najmniejszy ból fizyczny sprawi, że dziewczyna rozpadnie się na małe kawałeczki. Bardzo mijało się to z prawdą. Collie znosiła dzielnie potłuczenia, siniaki, a nawet złamania spowodowane tłuczkiem. Podczas quidditcha zawodnicy przeciwnych drużyn nie oszczędzali jej, mimo, że była przeważnie jedyną dziewczyną na boisku. Nigdy nie skarżyła się na ból, nie narzekała. To właśnie w niej lubił - siłę, nawet, jeśli była pozorowana.
- Gdzie są wszyscy? - spytała cicho, obejmując się ramionami i siadając na łóżku.
- Nie wiem - skłamał. Nie mógł przecież powiedzieć, że pozostali rzucili się w wir przygotowań do jutrzejszej imprezy urodzinowej, która miała być dla niej niespodzianką. Wiedział, że jej się spodoba.
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale nie powiedziała już nic więcej. Zamiast tego szturchnęła go łokciem, by się odsunął. Gdy to zrobił, wsunęła się obok niego pod kołdrę, przy okazji przykrywając nią też jego samego. Uśmiechnął się lekko i czyście huncwocko, kiedy wtuliła się w niego. Była strasznie zimna.
- No proszę. Nawet ty pakujesz mi się do łóżka - zakpił.
- Pamiętaj, że to moje łóżko, Black.
- Jeden-zero dla ciebie.
Leżeli tak w ciszy, która ani trochę nie wydawała się im niezręczna. Syriusz wsłuchiwał się w spokojny, miarowy oddech przyjaciółki. Czuł ciepło na szyi, kiedy wydychała słodkie powietrze. Wdychał waniliowy zapach jej ciemnych włosów. Kiedy leżała obok niego, czuł, że tak właśnie powinno być, że to było jej miejsce. Objął ją więc ramieniem, przygarniając do siebie jeszcze bliżej. Pragnął jej bliskości jak nigdy wcześniej.
Collie, obejmowana przez Łapę, czuła, jak miejsca, gdzie ją dotykał paliły jej skórę. Przechodziły ją przyjemne dreszcze. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. To było dziwne, ale zarazem przyjemne. Łapa pachniał świeżym powietrzem, wodą kolońską i trawą. Był to najwspanialszy zapach, jaki kiedykolwiek miała okazję poczuć. Zaciągnęła się nim. Teraz czuła się bezpieczna. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale w jego ramionach nie była tak wściekła i bezradna. Nie czuła już złości na matkę, która jak gdyby nigdy nic siedziała teraz z Jolene na dole, w kuchni. Nie była zła na ojca, który nawet nie powiedział: dzień dobry, teleportując się wczesnego ranka do Ministerstwa Magii. Syriusz był dla niej niczym ukojenie. Po chwili jednak mocno ugryzła się w język. Dlaczego leżała w objęciach Blacka, swojego przyjaciela? Odskoczyła od niego jak oparzona, a on zrobił zdziwioną minę i zmarszczył brwi. Colleen pospiesznie wstała z łóżka, zakładając kosmyk włosów za ucho. Syriusz przyglądał jej się uważnie, ale po chwili wzruszył ramionami.
- Co dziś robisz? - spytał jakby od niechcenia, kiedy Collie podeszła do szafy i zaczęła przeglądać swoje ubrania.
- Nie wiem - odparła szybko, a głos jej zadrżał.
Łapa nie miał pojęcia, co jej się stało; jeszcze chwilę temu żartowała, a teraz nie dość, że odskakiwała od niego, to unikała jego spojrzenia. Stwierdził, że jest o wiele bardziej skomplikowana, niż inne kobiety, które znał.
- Pójdziemy gdzieś?
- Nie wiem - powtórzyła.
- Coll!
Uśmiechnęła się złośliwie, słysząc, jak unosi głos. Syriusz wnet zrozumiał; próbowała zwyczajnie wytrącić go z równowagi, a na dodatek jej się to udało. Prychnął pod nosem, udając obrażonego. A więc jednak nie była tak skomplikowana.
- Pójdziemy - powiedziała z szerokim uśmiechem.
Alicja przechadzała się między półkami jednego z kilku sklepów w Dolinie Godryka. Po złożeniu się ze wszystkimi mieli sporo pieniędzy. Musiała kupić pełno przysmaków, trochę balonów i innych bzdetów. Wiedziała, że Collie i tak uzna je za tandetne, ale warto było spróbować. Poza tym Dorcas musiała w końcu czymś przystroić dom. Springs była pewna, że pani Potter pomoże jej przyjaciółce i udekoruje razem z nią miejsce jutrzejszej imprezy. Dorea i młoda Gryfonka miały podobne gusty, a więc nie będzie problemu z dogadaniem się. Alicja westchnęła; w żółtym koszyku na zakupy było tylko kilka produktów, a siedziała tam już naprawdę długo. Czuła się zrezygnowana.
Podczas kiedy panna Springs gorączkowo zastanawiała się nad rzeczami, które będą potrzebne, Dorcas siedziała na kanapie w salonie państwa Potter. Dorea z wielką ochotą zgodziła się na to, by to właśnie w tym domu urządzono jutrzejsze przyjęcie, co młoda blondynka przyjęła z ulgą. Gdyby odmówiła, wszystko poszłoby na marne, a impreza by się nie odbyła. Na dodatek pani Potter obiecała, że zabierze Amandę i Jolene z Doliny Godryka; wiadomo, że pani Avis jako matka jubilatki chciałaby być obecna. Przysięgła również milczeć w sprawie imprezy, wiedząc, że Amanda nie byłaby zadowolona. Mieli więc z głowy rodziców, a to już jakiś początek. Meadowes zastanawiała się właśnie nad dekorowaniem salonu, który odgrywał najważniejszą rolę. Było to spore pomieszczenie, chyba największe w całym domu. Ona i Dorea, która zaproponowała pomoc, uporały się już z przedpokojem. Na dodatek okazało się, że mama Rogacza upiekła wielki tort dla Collie. Panna Avis uwielbiała czekoladę i wanilię, więc nie było mowy, żeby jej nie smakował. Wszystko szło idealnie.
Tymczasem Lily Evans siedziała w ogrodzie państwa Potter, łypiąc groźnie na śmiejącego się Jamesa Pottera. Rogacz chichotał właśnie z jej min, które niezmiernie go bawiły. Ruda marzyła o tym, by uciec stamtąd jak najdalej - albo choćby do środka, gdzie Dorea na pewno schroniłaby ją przed nienormalnym, niemoralnym synem. Z każdą chwilą jej zdenerwowanie i zirytowanie wzrastało, a czerwień jej twarzy pogłębiała się. Nie mogła uwierzyć, że przyjaciółki - jej własne! - zostawiły ją na pastwę losu, a raczej tego cholernego Pottera. Nie miała chęci spędzania z nim tyle czasu. A przecież siedzieli w tej cholernej altance już tak długo! Ona przynajmniej przyłożyła się do roboty; ręka bolała ją niemiłosiernie, ale wypisywała zaproszenia na pergaminach. James ze względu na swoją wygodną naturę wziął samopiszące pióro, które wyręczało go w brudnej robocie. Dlatego też młody Potter rozsiadł się wygodnie na ławce, nie odrywając wzroku od Evans. Dziewczyna zagryzała mocno wargę, ignorując pieczenie i ból. Gdyby nie była sobą - porządną, dokładną i sumienną Lily - już dawno by jej tam nie było. Obiecała sobie zemstę na bezdusznych i bezlitosnych Dorcas i Alicji. Zrobiły to specjalnie!
- Evans, jesteś pewna, że nie chcesz samopiszącego pióra? - spytał po raz kolejny z rozbrajającym uśmiechem.
Niestety, ona nie poczuła się ani trochę rozbrojona. Wręcz przeciwnie, aż korciło ją, by trzasnąć go w ten pusty - oczywiście tylko według niej - napuszony, głupi łeb. Jeśli jeszcze kilka dni temu sądziła, że go wcale nie nienawidzi, teraz zmieniła diametralnie zdanie. Był pierwszy na jej czarnej liście. Jedyny, dla sprostowania.
- Potter, spytaj o to jeszcze raz, a to pióro wyląduje w twoim oku - wycedziła.
- Ałć - jęknął, wywracając oczami. - Ostro, Evans.
- Milcz.
Rogacz zachichotał. Ten dźwięk wydał się jej tak denerwujący, że sapnęła z oburzeniem. Och, ten cholerny Potter! Gdyby sobie poszedł, pracowałoby jej się o wiele lepiej i szybciej. Wypełniła trzy razy więcej zaproszeń, niż jego wspaniałomyślne pióro! Na dodatek to on wymyślił tyle osób. Po co tyle ludzi na jednej imprezie, skoro Collie i tak nie znała - i nawet nie chciała poznać - połowy z nich?
- Jesteś niemiła - stwierdził z udawanym smutkiem, ignorując fakt, że dziewczyna zmrużyła oczy. - Kto się czubi, ten się lubi, wiesz, Evans?
- Świetnie - odparła krótko i ostro.
Chłopak uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko mógł.
- A więc wyznajesz mi miłość? - Poruszył zabawnie brwiami.
Jej jednak wcale nie było do śmiechu - a wręcz na odwrót! Zgrzytnęła zębami i przerwała pisanie. Ręka jej drżała. Posłała mu ostre spojrzenie.
- Co ty bredzisz, Potter?
- No, wiesz...
- Nie odpowiadaj - warknęła. - Najlepiej sobie stąd idź.
- Przypominam, Liluś, że jesteś na mojej posesji - mrugnął do niej, a ona wydała z siebie jakiś dźwięk wkurzonej kocicy. - Ale spokojnie. Wystarczy jedno twoje słowo, skarbie, a to wszystko będzie twoje.
Nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca, ignorując jego rozczarowaną minę i wzięła połowę pozostałych pustych kartek oraz pióro. Chłopak uniósł brwi i zmierzwił sobie włosy, co jeszcze bardziej doprowadziło ją do szału. Och, czy mógłby choć przez minutę zaprzestać tego durnego gestu? Jego włosy wyglądały okropnie! Zacisnęła usta, a on westchnął.
- Gdzie uciekasz, Liluś?
- Idę poszukać miejsca, w którym mogę spokojnie pracować, a przy tym nie patrzeć na twoją twarz, Potter - oznajmiła chłodno, zachowując powagę. Ruszyła do wyjścia z altanki; zatrzymała się po chwili i ostatni raz zwróciła w jego stronę: - I nie mów do mnie Liluś.
Odeszła na drugi koniec ogrodu, odprowadzana wzrokiem przez Jamesa, który nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Opierała się już tak długo! Czemu nie mogła po prostu się z nim umówić? Nie potrafił tego zrozumieć, ale to na pewno nie sprawiło, że zamierzał zrezygnować. Z Lily Evans się nie rezygnuje. Wiedział, że jest gotów czekać na nią do końca życia, nawet, jeśli zgodzi się na randkę dopiero mając osiemdziesiątkę na karku.
- Nie prostuj włosów - powtórzył po raz kolejny zirytowany Syriusz.
Black siedział ze znudzeniem na łóżku Collie. O ile wcześniej uważał, że odwiedzenie jej jest dobrym pomysłem, teraz żałował jak diabli. Musiał on znosić marudzenie Colleen na temat jej wyglądu. Nie miała niskiej samooceny - co to, to nie! Narzekała jednak na swoją garderobę. Chociaż Syriusz widział tam setki bluzek, spodni i innych, to ona upierała się, że nie ma się w co ubrać. Teraz na dodatek stała przed nim z tym mugolskim czymś, co miało sprawić, że jej włosy staną się proste. Lubił jednak je naturalne - lekko pofalowane. Wyglądała uroczo.
- Oszalałeś, Black - mruknęła ze zrezygnowaniem, zupełnie, jakby nie widziała już dla niego żadnych nadziei. - Jesteś nienormalny.
- To ty chcesz palić sobie włosy tym diabelskim sprzętem!
Posłała mu pełne powątpiewania spojrzenie, a następnie usiadła obok niego. Spojrzał nieufnie na to coś i zrobił zachmurzoną minę.
- Ten diabelski sprzęt to prostownica, Łapo.
- Nieważne - odpowiedział. - Masz tego nie używać. A co, jak staniesz w płomieniach? Jestem taki gorący, że cię nie ugaszę...
- O, proszę. Wraca pan Syriusz Casanova Black - zaśmiała się ironicznie, wpatrując się w niego ze szczerym rozbawieniem w szaroniebieskich oczach. Czasami Łapa zachowywał się naprawdę komicznie.
Chłopak, słysząc jej słowa, posłał jej czarujący uśmiech. Był to dokładnie ten, który działał na setki dziewcząt. Black jedynie je zwodził. I tak nikogo nie szukał. Nie nadawał się do trwałych związków. Na dłuższą metę nie wytrzymałby zobowiązań, jakie związały się z posiadaniem kobiety.
- Zawsze tu byłem, jestem i będę - powiedział głębokim, niepodobnym do niego głosem, ignorując jej śmiech. - Wystarczy twoje jedno skinienie, Collie, a będę cały twój...
Parsknęła, nie mogąc wytrzymać. To było takie zabawne - słyszeć podryw według Syriusza. Aż dziwiła się, że tyle dziewczyn na to poleciało. Brzmiało tandetnie i komicznie głupio. Mimo tego uśmiechnęła się szeroko, a potem smukłą, bladą dłonią zmierzwiła jego gęste, ciemne włosy. Były miękkie i przyjemne w dotyku. Zauważyła dziwny błysk w jego oku, więc pospiesznie zabrała rękę, zagryzając mocno wargę. Błysk zniknął.
- To jak, mała, spacerek? - zagadnął, poruszając zabawnie brwiami.
- Z tobą? Zawsze.
Pierwsza! Zaraz wrócę by to skomentować :)
OdpowiedzUsuńNo i jestem. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, widząc, że jest nowy rozdział. Wchodzę ba bloggera, widzę "Rozdział 8." i od razu lecę czytać!
UsuńZacznę może od ogółu - uśmiałam się, czytając o Syriuszu i Collie. Ja wiem, że on ją kocha! A ona jego! Cieszę się, że nigdzie na horyzoncie nie widać Doriusz, bo ten parring już mi się przejadł.
Och, biedny Rogaś jest taaaki tępy. "James przygłup, tępy jak buzdygan". Moim zdaniem Lily powinna mu dać szansę, ale on nie powinien zachowywać się jak kompletny imbecyl. Mam nadzieję, że niedługo się pogodzą. Może na tej imprezie?
A właśnie, impreza! O matko, nie mogę się doczekać! Pozdrawiam!
Rozdział świetny. Szkoda tylko, że taki krótki. Nie mogę się doczekać imprezy urodzinowej.
UsuńUwielbiam Lily i Jamesa :D Ich sprzeczki są genialne!
Syriusz <3
Dzisiaj tak krótko, bo nie czuję się najlepiej - ale wiedz, że jak zwykle jestem zachwycona!
Pozdrawiam!
Znalazłam Twój blog zupełnie przypadkowo trzy dni temu i... utonęłam. Czytałam, czytałam, póki nie doczytałam wszystkiego, co się tu znajduje. To jest cudowne! Masz taką lekkość pióra, Twoje dialogi są niebanalne, a fabuła nigdy nie nudzi. Myślałaś, żeby coś z tym robić? Masz magiczny talent, skarbie! Jestem absolutnie oczarowana, zachwycona etc. etc.!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że wprowadziłaś "nowego bohatera". Coleen dodaje świeżości i odrobiny pazura. Poza tym akcja nie dzieje się tylko w Hogwarcie, co ma miejsce w większości fanfiction z czasów Huncwotów. Pisz, pisz, pisz! Jak najwięcej!
Ah, no i uwielbiam błyski w oku Syriusza i zakłopotanie Collie. Czyżby przeskakiwała iskra między tą dwójką? Czekam na dalsze rozdziały z wieeeelką niecierpliwością!
Amelia
http://kochany-amre.blogspot.com/
Strasznie miło mi czytać tak cudowny komentarz! Dzięki Tobie mam nie tylko porządną dawkę motywacji, ale i szeroki uśmiech na twarzy :) Dziękuję bardzo, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDroga Collen! Czy wolno mi zapytać, kiedy przewidujesz publikację nowego posta? Wybacz, ja jestem po prostu okropnie niecierpliwym stworzeniem i ZAWSZE się pytam o takie rzeczy.
OdpowiedzUsuńAch, no i coś, co mnie nurtuje. Nie wiem, czy gdzieś jest to określone i ja nie zauważyłam (ale to nic nowego, serio), czy nigdzie tego nie podałaś, ale ile oni mają lat w Twoim opowiadaniu? Albo inaczej, bo widziałam, że niektórzy są z innego rocznika - który to rok? Chodzi mi o to, czy 1977 czy '98.
Tak, Sleepy Hollow dociekliwa ;_;
Pozdrawiam. I czekam na nn.
{dzieci--zywiolow.blogspot.com/}
Nowy post opublikuję, kiedy tylko odzyskam dostęp do internetu - teraz korzystam z pakietu na telefonie. Od jakiegoś czasu mam problem z laptopem, ale mam nadzieję, że nie potrwa to długo.
UsuńAkcja toczy sie na chwilę obecną w 1976 roku, a Collie będzie obchodziła 16 urodziny ;) Również pozdrawiam!
Dziękuję za odpowiedzi na moje pytania.
Usuń