Szkolna rutyna bardzo szybko pochłonęła hogwartczyków, wymazując z głowy letnie dni. Profesorowie wymagali więcej, niż poprzedniego roku szkolnego. Kolejne prace, kolejna dawka nauki. Wczesne wstawanie przez pierwszy tydzień było nie do zniesienia, zwłaszcza dla osób, które w wakacje się rozleniwiły. Wśród nich był zarówno Syriusz Black, jak i Collie Avis. Gryfonka chodziła ledwo żywa. Wyglądała jak trup; wiecznie podkrążone oczy, blada twarz, grymas niezadowolenia. Nie przypominała żywiołowej i radosnej Coll sprzed tygodnia. Zmęczenie brało nad nią górę, a przecież rok szkolny dopiero się zaczął. Każdego dnia po skończonych zajęciach kładła się plackiem w Pokoju Wspólnym na kanapie i spała kolejne kilka godzin. Nikt nie miał serca jej budzić; wszyscy widzieli, że jest z nią coś nie tak. Oczywiście, pan Black nie byłby sobą, gdyby tak po prostu dał jej spokój. Rysował jej twarz markerami, które znalazł w kufrze Lupina, krzyczał jej do ucha, oblewał lodowatą wodą. Wszystko, byleby ją zirytować. Przez to Coll, kiedy nie spała, chodziła wściekła jak osa. Każde słowo wywoływało u niej złość, a na wspomnienie o Syriuszu, wpadała w furię. Huncwoci, Dorcas i Alicja mieli z tego niezły ubaw. Jedynie panna Evans wydzierała się wieczorami na Łapę, próbując wbić mu do głowy, jakim jest kretynem.
Wszystko było jak co roku.
Dziesiątego września, a dokładniej - w sobotę, Colleen obudziła się przed godziną czternastą, jak zawsze zmęczona. Przeciągnęła się i ziewnęła potężnie. Chwilę zajęło, nim poczuła ból w kręgosłupie. Skrzywiła się mimowolnie i potarła zaspane oczy. Miała taki piękny sen! Była królową, miała błękitną suknię i leciała najnowszą miotłą... a potem się obudziła. Dlaczego sny zawsze kończyły się w najlepszych momentach? Z wielką niechęcią uchyliła nienaturalnie ciężkie powieki. Zdziwiła się, kiedy nie poraziła jej jasność, wpadająca oknem do dormitorium. Na dodatek nie wyczuwała ciężkich perfum Dafne, które były przecież najbardziej rozpoznawalnym zapachem w ich wspólnym pokoju.
- Co do...
Zmrużyła oczy i od razu wyostrzył jej się do tej pory zamglony wzrok. Nie minęło kilka sekund, nim korytarz wypełnił krzyk Gryfonki:
- Zabiję cię, Black!
- Jak to: jesteś znudzony? Żartujesz?
- Ani trochę.
- Ale przecież... ale...
- Daj spokój, Rogaś - wtrącił Black - i nie zachowuj się jak baba.
James zrobił oburzoną minę i wystrzelił w stronę przyjaciela poduszkę, która wylądowała na twarzy bruneta.
Rogacz i Łapa leżeli rozłożeni na posadzce przy kominku. Kanapę zajmował Frank Longbottom, który miał spory, naprawdę spory problem. Siedzieli tam już kilka minut. Po wysłuchania słów przyjaciela, oboje mieli mieszane uczucia. James czuł oburzenie i rozczarowanie; przecież Frank i Mary byli razem tak długo! Na dodatek wyglądali na szczęśliwych. No i komu będzie mógł teraz dokuczać, mówiąc o byciu pantoflarzem? Syriusz przeciwnie - był nawet zadowolony. Kiedy Frank znów będzie wolny, zacznie spędzać więcej czasu z kumplami. Do tej pory to dziewczyna Longbottoma była na pierwszym miejscu. Chwilami Syriusz był nawet... zazdrosny. Nie lubił, kiedy schodził na drugi plan, a tak było już kilka dobrych miesięcy. Miłość? Phi! Miłość jest dla głupich!
- To po prostu nie jest ona - kontynuował Longbottom, nie zważając na mordujących się wzrokiem Blacka i Pottera. Był zwyczajnie przyzwyczajony do ich niedojrzałego zachowania. Zbyt wiele lat spędził z nimi w jednym dormitorium. - Szukam kogoś innego. Mary jest śliczna, no i inteligentna... ale nie ma w niej nic ciekawego, jeśli mnie rozumiecie - wyznał szczerze. Zadziwiające; jeszcze niedawno, kiedy te same słowa padły z ust Łapy, Frank rzucił się na niego z pięściami. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Brunet cieszył się, że w końcu udało mu się przejrzeć na oczy, spojrzeć na całą sprawę z kompletnie innej strony. A tam, związek z Mary wcale nie był taki kolorowy.
James uniósł jedną brew.
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej - burknął. - Pół roku! Zmarnować pół roku... ależ ona musi być cierpliwa. Przecież Mary jest świetna! Zawsze chętnie pozwala mi ściągać od siebie na Eliksirach...
Syriusz wybuchnął wesołym śmiechem.
- Wiedziałem, że o to chodzi! Boisz się, że po zerwaniu, panna McDonald przestanie uprzejmie ci pomagać, Rogasiu!
- No i się wydało...
Frank pokręcił z dezaprobatą głową. Ta dwójka chwilami sprawiała, że miał ochotę uderzyć głową w ścianę, tak dla pewności, że nadal będzie dziesięć razy normalniejszy, niż oni. Potrzebował szczerej rozmowy z kimś, kimkolwiek, i żałował, że trafiło właśnie na nich. James Potter i Syriusz Black zdecydowanie nie należeli do dobrych słuchaczy, a także nie potrafili udzielić mu dobrych rad. Chyba powinien poszukać Remusa. O tak! Tylko najpierw jakoś spławi Rogacza i Łapę...
Kiedy Longbottom miał już coś powiedzieć, cokolwiek, byleby przerwać idiotyczną rozmowę przyjaciół, wejście do Pokoju Wspólnego gwałtownie się otworzyło. Nagle zapadła dziwna cisza, której nikt nie odważył się przerwać. Frank niepewnie zerknął w stronę dziury w portrecie Grubej Damy. Zobaczył tam... Collie Avis, ubraną w piżamę w króliczki, owiniętą białą kołdrą. Dziewczyna miała roztrzepane włosy i podkrążone oczy, w których czaiły się niebezpieczne ogniki. Zaciskała pięści; widział to bardzo wyraźnie, nawet, jeśli stała kilka metrów dalej. Mimowolnie przełknął ślinę. Nie od dziś wiedział, jak niebezpieczna jest ta Gryfonka, kiedy się zdenerwuje. Był też pewien, że to Syriusz Black jest powodem jej złości. Powoli przeniósł wzrok na dwójkę Huncwotów. Na twarzy Jamesa malowała się dziwna powaga i niewinność, jaką rzadko można było u niego zobaczyć. Wyglądał komicznie, ale to nie na niego Longbottom zwrócił uwagę. Frank przyjrzał się uważnie Łapie. Syriusz patrzył z błyskiem w oku na brunetkę, a kąciki jego ust niebezpiecznie drżały.
- Syriuszu Orionie Black - wysyczała Collie, a jej ostry głos przeszył powietrze. Frank dosłyszał, jak nieświadomie przełyka głośno i nerwowo własną ślinę. No i masz, będzie awantura... - Masz. Trzy. Sekundy.
A potem kilka rzeczy wydarzyło się na raz; Avis jednym, zgrabnym ruchem zrzuciła z siebie kołdrę, odsłaniając górną część piżamy, która składała się z ciut przykrótkiej koszulki na ramiączkach, a potem biegiem rzuciła się w stronę Syriusza. Ten zdążył zerwać się z miejsca i wybuchnąć głośnym śmiechem. To tylko powiększyło złość Colleen. Dziewczyna, jak przystało na Ścigającą, była bardzo szybka i zwinna, dlatego dość szybko udało jej się powalić Blacka całym swoim ciałem na ziemię. Łapa najwyraźniej nie spodziewał się, że brunetka na niego skoczy, i już po chwili oboje wylądowali razem na posadzce.
- Ty cholerny, głupi idioto! Co ty sobie... wyobrażasz... na gacie... Merlina?! - krzyczała, szarpiąc przód jego koszuli. Poczerwieniała ze złości.
- Ależ Coll, przecież to tylko... - Syriusz przerwał, znów zaczynając się śmiać. Nie potrafił nad sobą panować: widok rozzłoszczonej przyjaciółki był tak zabawny! Wyglądała uroczo, w swojej piżamce, z nieułożonymi włosami i przymrużonymi oczami. Musiał to przyznać w duchu, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos. O nie! Chichotał jak oszalały, ignorując wściekłe spojrzenia Colleen. Było mu to całkowicie obojętne. Dalej miał przed oczami widok jej, owiniętej ciepłą, grubą kołdrą. Musiała mieć niezłą minę, kiedy obudziła się na środku korytarza!
James i Frank wymienili szybkie spojrzenia.
- Ee... - mruknął inteligentnie Potter, nie wiedząc, co powiedzieć. Podrapał się po głowie, zastanawiając się nad kontynuacją zdania.
- Możecie mi powiedzieć, co to za krzyki? Nie dacie nawet się wyspać!
Do Pokoju Wspólnego, prosto z dormitoriów dziewcząt, wparowała Dorcas Meadowes. Dziewczyna była kompletnie nieświadoma tego, co się dzieje, dlatego uniosła brwi, widząc Gryfonów, przyglądających się jednemu punktowi. Kiedy przeniosła wzrok na podłogę, wykrzyknęła:
- O cholera!
- To nie tak, jak myślisz, Dorcas! - zaczęła szybko Collie, uświadamiając sobie, jak idiotycznie musi wyglądać. Siedziała właśnie na cieszącym się Syriuszu, który na dodatek trzymał swoje duże, silne dłonie na jej biodrach... Co?! Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Kiedy on... och... Przełknęła głośno ślinę, a potem niezgrabnie podniosła się z torsu Łapy, nadal posyłając mu pełne nienawiści spojrzenia.
Z dumnie uniesioną głową, teatralnie otrzepała sobie spodnie od piżamy, a potem, prychając, skierowała się schodami do dormitorium. Chwilę później można było usłyszeć głośny trzask.
Dopiero, kiedy Coll wyszła, Gryfoni odważyli się wybuchnąć śmiechem. Wszyscy, łącznie z Dorcas, która uniosła kciuk w górę, w stronę Blacka.
Wrześniowe lekcje nie należały do tych najprzyjemniejszych. Wakacyjne lenistwo udzieliło się każdemu z uczniów, przez co przyswajanie nowej wiedzy było trudne. Większość marzyła o powrocie do miękkiego łóżka, które - niestety - było tak daleko. Zwłaszcza lekcje z wymagającą profesor McGonagall ciążyły hogwartczykom. Minerwa nie zamierzała być wyrozumiała i iść im na rękę, wręcz przeciwnie. Wymagała o wiele więcej, niż w środku roku szkolnego, przez co uczniowie z wielką niechęcią chodzili na jej lekcje.
Lily Evans, jak co roku, jedynie wywracała oczami, słysząc marudzenie przyjaciółek i pozostałych Gryfonów. Nie lubiła ich corocznego narzekania na zbyt wiele referatów do napisania, a także nieznośnych - w ich przekonaniu, oczywiście - nauczycieli. Ona sama od zawsze lubiła się uczyć i łatwo zapamiętywała kolejne fakty. Transmutacja była dla niej najbardziej fascynującym przedmiotem. Od kiedy tylko dowiedziała się, że jest czarownicą, pierwsze, co przyszło jej na myśl, to przemienianie ołówków w myszy, albo pucharów w ptaki. Czuła wielkie podekscytowanie. Ona, Lily Evans, zwyczajna i nudna, miała czarować?! Nieważne, że Petunia śmiertelnie się na nią obraziła. Liczył się fakt, że wcale nie jest taka, jak inni. Była wyjątkowa. Pomimo bycia "szlamą", jak zwykli nazywać ją Ślizgoni, swoją wiedzą przewyższała niejednego z nich. Nadrabiała braki, bo za wszelką cenę chciała dorównać innym. Jej ambicja nie pozwalała na dostanie PO, która według niej należała do gorszych ocen. Lily od zawsze chciała być idealna. Swoim zachowaniem nieraz irytowała nie tylko przyjaciółki, ale również rodziców. Sama Mary Evans, matka Gryfonki, nieraz prosiła ją o uspokojenie się - Lily nawet w okresie świątecznym siedziała z nosem w książkach. Ale taka już była, i nic - ani nikt - nie mogło tego zmienić.
Tuż po udanej, w jej mniemaniu, lekcji Transmutacji, żwawym krokiem rudowłosa dziewczyna ruszyła do Wielkiej Sali, zostawiając Collie, Dorcas i Alicję daleko w tyle. Przeszła przez wielkie wrota jako jedna z pierwszych, a potem usiadła przy prawie pustym stole Gryffidoru. Była strasznie głodna; przegapiła śniadanie, bo trochę się zaczytała, a później musiała pędzić na lekcje. Doskonale pamiętała wściekłe spojrzenie Avis, która usłyszała burczenie brzucha Lily. Evans co roku, każdego września, wpadała w taki szkolny szał. Dopiero z czasem jej to przechodziło. Ruda posłała delikatny uśmiech w stronę mijających ją znajomych z roku, a potem zajęła się kurczakiem. O tak, tego jej brakowało...
- Cześć, Liluś - usłyszała.
Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, do kogo należał ten głos. Słyszała go niemal codziennie, już od sześciu lat. Miejsce obok niej zajął nie kto inny, jak James Potter we własnej osobie. Evans zerknęła na niego, a potem przeżuła powoli jedzenie.
- Cześć, James - odparła krótko.
Rzadko kiedy miała okazję być sam na sam z Huncwotem. Nie od dziś wiedziała, że podoba się Potterowi, który przecież okazywał jej to... no, dość często. Ona sama nigdy nie widziała w nim niczego szczególnego. Może i był przystojny, odrobinę inteligentny, ale nic poza tym. Nie wyobrażała sobie siebie... z nim. Skrzywiła się mimowolnie na samą myśl o tym. Co prawda Colleen wiele razy namawiała ją do tego, by Lily dała mu szansę, ale Evans pozostawała nieugięta.
Potter posłał w jej stronę zniewalający uśmiech, który odwzajemniła, by szybko odwrócić wzrok. W wakacje oboje postanowili zakopać topór wojenny. Gryfonka miała dość ciągłego złoszczenia się i krzyczenia na bruneta, a i on nie był z tego zbyt zadowolony. Oficjalnie się pogodzili, a także przeprosili za swoje zachowanie w poprzednich latach. Od tamtej pory oboje czuli się jednak dziwnie w swoim towarzystwie. Lily nagle stawała się nieśmiała i cicha, co było u niej rzadkie. Sam James poważniał, przestawał żartować z przyjaciółmi. Ruda nie była pewna, czy powinna się cieszyć z takiego obrotu spraw. Z jednej strony: miała w końcu tak długo wyczekiwany i upragniony spokój. Na tym właśnie jej zależało, prawda? Chciała tego, naprawdę miała dość jego ciągłych wyznań, liścików miłosnych, czy też innych głupich sposobów na "poderwanie" jej. Z drugiej jednak... teraz wszystko stało się monotonne. W poprzednim roku przez większość czasu była zaskakiwana przez Jamesa, któremu nigdy nie kończyły się pomysły. Widziała, jak bardzo mu zależy. I teraz musiała w duchu przyznać, że w pewien sposób jej to schlebiało. No bo on, ten, który mógł mieć każdą, wybrał właśnie ją. Potrząsnęła głową; nigdy nie lubiła o tym rozmyślać, bo czuła się wtedy strasznie dziwnie.
Na szczęście niezręczną ciszę między dwójką Gryfonów przerwało pojawienie się kolejnych osób, a mianowicie: Collie, Syriusza i Remusa. Panna Avis nadal była śmiertelnie obrażona na Blacka, który do tej pory nie przeprosił jej za ostatni incydent. Nawet, kiedy ktoś wymawiał imię Łapy, dziewczyna wpadała w szał. Nie chciała o nim słyszeć, a kiedy go widziała, fukała jak rozjuszona kotka. Zachowywała się zupełnie, jak nie ona. Nigdy jeszcze nie była tak zła na Syriusza, a nawet jeśli, to bardzo szybko się godzili. Tymczasem ich "separacja" trwała już ponad dwa tygodnie. Postawa Colleen była całkiem zabawna. Złościła się, choć sama już nie pamiętała, o co. Lily wolała nie pytać o szczegóły; wiedziała, jaka byłaby reakcja brunetki. Pozostawało więc tylko czekać, aż sytuacja wróci do normy.
- Czemu uciekłaś tak szybko z klasy, Lilka? - mruknęła w jej stronę Coll, siadając naprzeciw rudowłosej, obok Remusa. Nadal unikała wzroku Blacka.
- Byłam głodna - wyjaśniła Evans. - Poza tym, nie będę na ciebie wiecznie czekać. Ostatnio strasznie się obijasz, Collie.
- Evans dobrze gada - wtrącił James, nadal patrząc tylko na Lily. Prawą dłonią zmierzwił swoje ciemne włosy, a potem poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa. - Wczorajszy trening to tragedia, Avis.
Colleen uniosła jedną brew, jak to miała w zwyczaju.
- Od kiedy mówimy sobie po nazwisku, Potter? - spytała zjadliwie. - Racja, to była tragedia, ale nie z mojej winy. Mogłeś nie przyjmować do drużyny tych dwóch kretynów, Larcey'a i Wooda. Strasznie się panoszą, a to ty jesteś kapitanem - rzuciła szybko, jednocześnie nakładając na swój talerz ziemniaczki.
- A na dodatek się do ciebie kleją - zauważył James, mrugając do niej.
Brunetka wcale nie wyglądała, jakby ten fakt ją zachwycił. Wręcz przeciwnie; słysząc słowa Rogacza, skrzywiła się i zmrużyła oczy.
- Idioci - skomentowała. - A mówiłam, nie przyjmuj ich, to nie.
Huncwot westchnął przeciągle, wiedząc doskonale, że szykuje się długi i nudny wywód na temat tego, jaki jest okropny, bo jej nie posłuchał. Całe szczęście, nadlatująca sowa uniemożliwiła Colleen kontynuacje swoich zażaleń. Ropucha, bo tak nazywała się sowa Syriusza Blacka, wylądowała dumnie przed swoim właścicielem. Łapa odebrał od niej niewielką kopertę, a ta odleciała, trzepocząc ciemnymi skrzydłami. James zerknął w stronę przyjaciela, a kiedy zobaczył, że ten chowa list do kieszeni, wzruszył ramionami. Podejrzewał, że to kolejny wyjec od kochanej pani Black, która znów chciała pozdrowić swojego ulubionego syna i jego świetnych, gryfońskich przyjaciół.
Kolejną sową był Puchacz, któremu Colleen wręczyła kilka sykli, w zamian za nowe wydanie Proroka Codziennego. Avis codziennie z fascynacją czytała tego szmatławca, który właściwie nie zawierał w sobie niczego ciekawego, oprócz paru bzdur. Dlatego właśnie Potter nie zainteresował się gazetą. Upił spory łyk soku dyniowego, a potem przeciągnął się, niby przypadkiem ocierając się o Lily. Dziewczyna drgnęła, ale na niego nie spojrzała. Uśmiechnął się sam do siebie. Cieszył się, że Evans już na niego nie wrzeszczy i nie posyła mu oburzonych spojrzeń, mówiących: Potter, zginiesz. Owszem, była ładna, kiedy się złościła, ale jej krzyk nie należał do najprzyjemniejszych. Ile można wysłuchiwać...
Jego rozmyślania zostały przerwane przez Collie, która wydała z siebie dziwny odgłos, a potem rzuciła Prorokiem Codziennym. Wszystkie spojrzenia Gryfonów skierowały się na nią. Dziewczyna pobladła. Spoglądała w kierunku Lily, która teraz z zaciekawieniem zmarszczyła brwi.
- Co się stało, Coll?
Brunetka nie odpowiedziała. Zamiast tego, drżącą dłonią chwyciła gazetę, a potem podała ją Lily. James przysunął się do rudowłosej, by móc przeczytać pierwszą stronę. Zamarł, kiedy zobaczył nagłówek.
- Zabiję cię, Black!
- Jak to: jesteś znudzony? Żartujesz?
- Ani trochę.
- Ale przecież... ale...
- Daj spokój, Rogaś - wtrącił Black - i nie zachowuj się jak baba.
James zrobił oburzoną minę i wystrzelił w stronę przyjaciela poduszkę, która wylądowała na twarzy bruneta.
Rogacz i Łapa leżeli rozłożeni na posadzce przy kominku. Kanapę zajmował Frank Longbottom, który miał spory, naprawdę spory problem. Siedzieli tam już kilka minut. Po wysłuchania słów przyjaciela, oboje mieli mieszane uczucia. James czuł oburzenie i rozczarowanie; przecież Frank i Mary byli razem tak długo! Na dodatek wyglądali na szczęśliwych. No i komu będzie mógł teraz dokuczać, mówiąc o byciu pantoflarzem? Syriusz przeciwnie - był nawet zadowolony. Kiedy Frank znów będzie wolny, zacznie spędzać więcej czasu z kumplami. Do tej pory to dziewczyna Longbottoma była na pierwszym miejscu. Chwilami Syriusz był nawet... zazdrosny. Nie lubił, kiedy schodził na drugi plan, a tak było już kilka dobrych miesięcy. Miłość? Phi! Miłość jest dla głupich!
- To po prostu nie jest ona - kontynuował Longbottom, nie zważając na mordujących się wzrokiem Blacka i Pottera. Był zwyczajnie przyzwyczajony do ich niedojrzałego zachowania. Zbyt wiele lat spędził z nimi w jednym dormitorium. - Szukam kogoś innego. Mary jest śliczna, no i inteligentna... ale nie ma w niej nic ciekawego, jeśli mnie rozumiecie - wyznał szczerze. Zadziwiające; jeszcze niedawno, kiedy te same słowa padły z ust Łapy, Frank rzucił się na niego z pięściami. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Brunet cieszył się, że w końcu udało mu się przejrzeć na oczy, spojrzeć na całą sprawę z kompletnie innej strony. A tam, związek z Mary wcale nie był taki kolorowy.
James uniósł jedną brew.
- Trzeba było o tym myśleć wcześniej - burknął. - Pół roku! Zmarnować pół roku... ależ ona musi być cierpliwa. Przecież Mary jest świetna! Zawsze chętnie pozwala mi ściągać od siebie na Eliksirach...
Syriusz wybuchnął wesołym śmiechem.
- Wiedziałem, że o to chodzi! Boisz się, że po zerwaniu, panna McDonald przestanie uprzejmie ci pomagać, Rogasiu!
- No i się wydało...
Frank pokręcił z dezaprobatą głową. Ta dwójka chwilami sprawiała, że miał ochotę uderzyć głową w ścianę, tak dla pewności, że nadal będzie dziesięć razy normalniejszy, niż oni. Potrzebował szczerej rozmowy z kimś, kimkolwiek, i żałował, że trafiło właśnie na nich. James Potter i Syriusz Black zdecydowanie nie należeli do dobrych słuchaczy, a także nie potrafili udzielić mu dobrych rad. Chyba powinien poszukać Remusa. O tak! Tylko najpierw jakoś spławi Rogacza i Łapę...
Kiedy Longbottom miał już coś powiedzieć, cokolwiek, byleby przerwać idiotyczną rozmowę przyjaciół, wejście do Pokoju Wspólnego gwałtownie się otworzyło. Nagle zapadła dziwna cisza, której nikt nie odważył się przerwać. Frank niepewnie zerknął w stronę dziury w portrecie Grubej Damy. Zobaczył tam... Collie Avis, ubraną w piżamę w króliczki, owiniętą białą kołdrą. Dziewczyna miała roztrzepane włosy i podkrążone oczy, w których czaiły się niebezpieczne ogniki. Zaciskała pięści; widział to bardzo wyraźnie, nawet, jeśli stała kilka metrów dalej. Mimowolnie przełknął ślinę. Nie od dziś wiedział, jak niebezpieczna jest ta Gryfonka, kiedy się zdenerwuje. Był też pewien, że to Syriusz Black jest powodem jej złości. Powoli przeniósł wzrok na dwójkę Huncwotów. Na twarzy Jamesa malowała się dziwna powaga i niewinność, jaką rzadko można było u niego zobaczyć. Wyglądał komicznie, ale to nie na niego Longbottom zwrócił uwagę. Frank przyjrzał się uważnie Łapie. Syriusz patrzył z błyskiem w oku na brunetkę, a kąciki jego ust niebezpiecznie drżały.
- Syriuszu Orionie Black - wysyczała Collie, a jej ostry głos przeszył powietrze. Frank dosłyszał, jak nieświadomie przełyka głośno i nerwowo własną ślinę. No i masz, będzie awantura... - Masz. Trzy. Sekundy.
A potem kilka rzeczy wydarzyło się na raz; Avis jednym, zgrabnym ruchem zrzuciła z siebie kołdrę, odsłaniając górną część piżamy, która składała się z ciut przykrótkiej koszulki na ramiączkach, a potem biegiem rzuciła się w stronę Syriusza. Ten zdążył zerwać się z miejsca i wybuchnąć głośnym śmiechem. To tylko powiększyło złość Colleen. Dziewczyna, jak przystało na Ścigającą, była bardzo szybka i zwinna, dlatego dość szybko udało jej się powalić Blacka całym swoim ciałem na ziemię. Łapa najwyraźniej nie spodziewał się, że brunetka na niego skoczy, i już po chwili oboje wylądowali razem na posadzce.
- Ty cholerny, głupi idioto! Co ty sobie... wyobrażasz... na gacie... Merlina?! - krzyczała, szarpiąc przód jego koszuli. Poczerwieniała ze złości.
- Ależ Coll, przecież to tylko... - Syriusz przerwał, znów zaczynając się śmiać. Nie potrafił nad sobą panować: widok rozzłoszczonej przyjaciółki był tak zabawny! Wyglądała uroczo, w swojej piżamce, z nieułożonymi włosami i przymrużonymi oczami. Musiał to przyznać w duchu, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos. O nie! Chichotał jak oszalały, ignorując wściekłe spojrzenia Colleen. Było mu to całkowicie obojętne. Dalej miał przed oczami widok jej, owiniętej ciepłą, grubą kołdrą. Musiała mieć niezłą minę, kiedy obudziła się na środku korytarza!
James i Frank wymienili szybkie spojrzenia.
- Ee... - mruknął inteligentnie Potter, nie wiedząc, co powiedzieć. Podrapał się po głowie, zastanawiając się nad kontynuacją zdania.
- Możecie mi powiedzieć, co to za krzyki? Nie dacie nawet się wyspać!
Do Pokoju Wspólnego, prosto z dormitoriów dziewcząt, wparowała Dorcas Meadowes. Dziewczyna była kompletnie nieświadoma tego, co się dzieje, dlatego uniosła brwi, widząc Gryfonów, przyglądających się jednemu punktowi. Kiedy przeniosła wzrok na podłogę, wykrzyknęła:
- O cholera!
- To nie tak, jak myślisz, Dorcas! - zaczęła szybko Collie, uświadamiając sobie, jak idiotycznie musi wyglądać. Siedziała właśnie na cieszącym się Syriuszu, który na dodatek trzymał swoje duże, silne dłonie na jej biodrach... Co?! Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Kiedy on... och... Przełknęła głośno ślinę, a potem niezgrabnie podniosła się z torsu Łapy, nadal posyłając mu pełne nienawiści spojrzenia.
Z dumnie uniesioną głową, teatralnie otrzepała sobie spodnie od piżamy, a potem, prychając, skierowała się schodami do dormitorium. Chwilę później można było usłyszeć głośny trzask.
Dopiero, kiedy Coll wyszła, Gryfoni odważyli się wybuchnąć śmiechem. Wszyscy, łącznie z Dorcas, która uniosła kciuk w górę, w stronę Blacka.
Wrześniowe lekcje nie należały do tych najprzyjemniejszych. Wakacyjne lenistwo udzieliło się każdemu z uczniów, przez co przyswajanie nowej wiedzy było trudne. Większość marzyła o powrocie do miękkiego łóżka, które - niestety - było tak daleko. Zwłaszcza lekcje z wymagającą profesor McGonagall ciążyły hogwartczykom. Minerwa nie zamierzała być wyrozumiała i iść im na rękę, wręcz przeciwnie. Wymagała o wiele więcej, niż w środku roku szkolnego, przez co uczniowie z wielką niechęcią chodzili na jej lekcje.
Lily Evans, jak co roku, jedynie wywracała oczami, słysząc marudzenie przyjaciółek i pozostałych Gryfonów. Nie lubiła ich corocznego narzekania na zbyt wiele referatów do napisania, a także nieznośnych - w ich przekonaniu, oczywiście - nauczycieli. Ona sama od zawsze lubiła się uczyć i łatwo zapamiętywała kolejne fakty. Transmutacja była dla niej najbardziej fascynującym przedmiotem. Od kiedy tylko dowiedziała się, że jest czarownicą, pierwsze, co przyszło jej na myśl, to przemienianie ołówków w myszy, albo pucharów w ptaki. Czuła wielkie podekscytowanie. Ona, Lily Evans, zwyczajna i nudna, miała czarować?! Nieważne, że Petunia śmiertelnie się na nią obraziła. Liczył się fakt, że wcale nie jest taka, jak inni. Była wyjątkowa. Pomimo bycia "szlamą", jak zwykli nazywać ją Ślizgoni, swoją wiedzą przewyższała niejednego z nich. Nadrabiała braki, bo za wszelką cenę chciała dorównać innym. Jej ambicja nie pozwalała na dostanie PO, która według niej należała do gorszych ocen. Lily od zawsze chciała być idealna. Swoim zachowaniem nieraz irytowała nie tylko przyjaciółki, ale również rodziców. Sama Mary Evans, matka Gryfonki, nieraz prosiła ją o uspokojenie się - Lily nawet w okresie świątecznym siedziała z nosem w książkach. Ale taka już była, i nic - ani nikt - nie mogło tego zmienić.
Tuż po udanej, w jej mniemaniu, lekcji Transmutacji, żwawym krokiem rudowłosa dziewczyna ruszyła do Wielkiej Sali, zostawiając Collie, Dorcas i Alicję daleko w tyle. Przeszła przez wielkie wrota jako jedna z pierwszych, a potem usiadła przy prawie pustym stole Gryffidoru. Była strasznie głodna; przegapiła śniadanie, bo trochę się zaczytała, a później musiała pędzić na lekcje. Doskonale pamiętała wściekłe spojrzenie Avis, która usłyszała burczenie brzucha Lily. Evans co roku, każdego września, wpadała w taki szkolny szał. Dopiero z czasem jej to przechodziło. Ruda posłała delikatny uśmiech w stronę mijających ją znajomych z roku, a potem zajęła się kurczakiem. O tak, tego jej brakowało...
- Cześć, Liluś - usłyszała.
Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, do kogo należał ten głos. Słyszała go niemal codziennie, już od sześciu lat. Miejsce obok niej zajął nie kto inny, jak James Potter we własnej osobie. Evans zerknęła na niego, a potem przeżuła powoli jedzenie.
- Cześć, James - odparła krótko.
Rzadko kiedy miała okazję być sam na sam z Huncwotem. Nie od dziś wiedziała, że podoba się Potterowi, który przecież okazywał jej to... no, dość często. Ona sama nigdy nie widziała w nim niczego szczególnego. Może i był przystojny, odrobinę inteligentny, ale nic poza tym. Nie wyobrażała sobie siebie... z nim. Skrzywiła się mimowolnie na samą myśl o tym. Co prawda Colleen wiele razy namawiała ją do tego, by Lily dała mu szansę, ale Evans pozostawała nieugięta.
Potter posłał w jej stronę zniewalający uśmiech, który odwzajemniła, by szybko odwrócić wzrok. W wakacje oboje postanowili zakopać topór wojenny. Gryfonka miała dość ciągłego złoszczenia się i krzyczenia na bruneta, a i on nie był z tego zbyt zadowolony. Oficjalnie się pogodzili, a także przeprosili za swoje zachowanie w poprzednich latach. Od tamtej pory oboje czuli się jednak dziwnie w swoim towarzystwie. Lily nagle stawała się nieśmiała i cicha, co było u niej rzadkie. Sam James poważniał, przestawał żartować z przyjaciółmi. Ruda nie była pewna, czy powinna się cieszyć z takiego obrotu spraw. Z jednej strony: miała w końcu tak długo wyczekiwany i upragniony spokój. Na tym właśnie jej zależało, prawda? Chciała tego, naprawdę miała dość jego ciągłych wyznań, liścików miłosnych, czy też innych głupich sposobów na "poderwanie" jej. Z drugiej jednak... teraz wszystko stało się monotonne. W poprzednim roku przez większość czasu była zaskakiwana przez Jamesa, któremu nigdy nie kończyły się pomysły. Widziała, jak bardzo mu zależy. I teraz musiała w duchu przyznać, że w pewien sposób jej to schlebiało. No bo on, ten, który mógł mieć każdą, wybrał właśnie ją. Potrząsnęła głową; nigdy nie lubiła o tym rozmyślać, bo czuła się wtedy strasznie dziwnie.
Na szczęście niezręczną ciszę między dwójką Gryfonów przerwało pojawienie się kolejnych osób, a mianowicie: Collie, Syriusza i Remusa. Panna Avis nadal była śmiertelnie obrażona na Blacka, który do tej pory nie przeprosił jej za ostatni incydent. Nawet, kiedy ktoś wymawiał imię Łapy, dziewczyna wpadała w szał. Nie chciała o nim słyszeć, a kiedy go widziała, fukała jak rozjuszona kotka. Zachowywała się zupełnie, jak nie ona. Nigdy jeszcze nie była tak zła na Syriusza, a nawet jeśli, to bardzo szybko się godzili. Tymczasem ich "separacja" trwała już ponad dwa tygodnie. Postawa Colleen była całkiem zabawna. Złościła się, choć sama już nie pamiętała, o co. Lily wolała nie pytać o szczegóły; wiedziała, jaka byłaby reakcja brunetki. Pozostawało więc tylko czekać, aż sytuacja wróci do normy.
- Czemu uciekłaś tak szybko z klasy, Lilka? - mruknęła w jej stronę Coll, siadając naprzeciw rudowłosej, obok Remusa. Nadal unikała wzroku Blacka.
- Byłam głodna - wyjaśniła Evans. - Poza tym, nie będę na ciebie wiecznie czekać. Ostatnio strasznie się obijasz, Collie.
- Evans dobrze gada - wtrącił James, nadal patrząc tylko na Lily. Prawą dłonią zmierzwił swoje ciemne włosy, a potem poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa. - Wczorajszy trening to tragedia, Avis.
Colleen uniosła jedną brew, jak to miała w zwyczaju.
- Od kiedy mówimy sobie po nazwisku, Potter? - spytała zjadliwie. - Racja, to była tragedia, ale nie z mojej winy. Mogłeś nie przyjmować do drużyny tych dwóch kretynów, Larcey'a i Wooda. Strasznie się panoszą, a to ty jesteś kapitanem - rzuciła szybko, jednocześnie nakładając na swój talerz ziemniaczki.
- A na dodatek się do ciebie kleją - zauważył James, mrugając do niej.
Brunetka wcale nie wyglądała, jakby ten fakt ją zachwycił. Wręcz przeciwnie; słysząc słowa Rogacza, skrzywiła się i zmrużyła oczy.
- Idioci - skomentowała. - A mówiłam, nie przyjmuj ich, to nie.
Huncwot westchnął przeciągle, wiedząc doskonale, że szykuje się długi i nudny wywód na temat tego, jaki jest okropny, bo jej nie posłuchał. Całe szczęście, nadlatująca sowa uniemożliwiła Colleen kontynuacje swoich zażaleń. Ropucha, bo tak nazywała się sowa Syriusza Blacka, wylądowała dumnie przed swoim właścicielem. Łapa odebrał od niej niewielką kopertę, a ta odleciała, trzepocząc ciemnymi skrzydłami. James zerknął w stronę przyjaciela, a kiedy zobaczył, że ten chowa list do kieszeni, wzruszył ramionami. Podejrzewał, że to kolejny wyjec od kochanej pani Black, która znów chciała pozdrowić swojego ulubionego syna i jego świetnych, gryfońskich przyjaciół.
Kolejną sową był Puchacz, któremu Colleen wręczyła kilka sykli, w zamian za nowe wydanie Proroka Codziennego. Avis codziennie z fascynacją czytała tego szmatławca, który właściwie nie zawierał w sobie niczego ciekawego, oprócz paru bzdur. Dlatego właśnie Potter nie zainteresował się gazetą. Upił spory łyk soku dyniowego, a potem przeciągnął się, niby przypadkiem ocierając się o Lily. Dziewczyna drgnęła, ale na niego nie spojrzała. Uśmiechnął się sam do siebie. Cieszył się, że Evans już na niego nie wrzeszczy i nie posyła mu oburzonych spojrzeń, mówiących: Potter, zginiesz. Owszem, była ładna, kiedy się złościła, ale jej krzyk nie należał do najprzyjemniejszych. Ile można wysłuchiwać...
Jego rozmyślania zostały przerwane przez Collie, która wydała z siebie dziwny odgłos, a potem rzuciła Prorokiem Codziennym. Wszystkie spojrzenia Gryfonów skierowały się na nią. Dziewczyna pobladła. Spoglądała w kierunku Lily, która teraz z zaciekawieniem zmarszczyła brwi.
- Co się stało, Coll?
Brunetka nie odpowiedziała. Zamiast tego, drżącą dłonią chwyciła gazetę, a potem podała ją Lily. James przysunął się do rudowłosej, by móc przeczytać pierwszą stronę. Zamarł, kiedy zobaczył nagłówek.
BRUTALNE MORDERSTWO NA TRZECH
RODZINACH MUGOLI
RODZINACH MUGOLI
W nocy, z 26 na 27 września, doszło do tragedii. W jednej z mugolskich dzielnic
znaleziono osiem zmasakrowanych ciał. Po dokładnym przebadaniu przez Uzdrowicieli,
zawiadomionych przez czarodzieja mieszkającego obok, stwierdzono, że rany zadano
za pomocą czarnomagicznych zaklęć.
Amelie i Jack Ricks, Eve, Paul i Tyler Brook oraz Elizabeth, Amanda i Ted Fletch. Tak nazywały się ofiary brutalnego morderstwa. Wszystkie trzy rodziny zamieszkiwały
sąsiednie domy. Byli niewinnymi mugolami, którzy zginęli z rąk czarodziejów.
Wiadomo, że ich dzieci uczęszczają do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Lena Ricks, Jay Brook oraz Clarissa Fletch stracili najbliższych. Powód morderstwa
nie jest znany. Świadkowie zeznali, że do domów wspomnianych wyżej ofiar,
późną nocą, weszła po kolei grupa ludzi. Wszyscy ubrani byli w ciemne szaty, a na głowy
zarzucili kaptury. Nie dostrzeżono ich twarzy, przez co odnalezienie ich będzie jeszcze trudniejsze.
Zakapturzeni mordercy w każdym z domów pozostawili po sobie ślady.
Były równie okrutne, co samo zabójstwo. Krwią swoich ofiar napisali na ścianach dwa zdania: "To dopiero początek. Czarny Pan nadchodzi".
Nie wiadomo, kim jest Czarny Pan, o którym wspomniano. Jedno jest pewne: na tym się
nie skończy. Cała okolica obserwowana jest przez doświadczonych, dobrze szkolonych
Aurorów, którzy są gotowi wkroczyć do akcji. Nie wiadomo jednak, gdzie tym razem
zaatakują. Ministerstwo Magii podejmuje wszelkie starania, które mogłyby obronić w jakikolwiek sposób mugoli. O kolejnych atakach będziemy informować na bieżąco.
Dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, zgodnie z poleceniem samego Ministra Magii,
jest w trakcie rozsyłania listów do rodziców wszystkich uczniów, z zaleceniami ostrożności. Zakapturzeni mordercy nadal są poszukiwani.
Więcej szczegółów o brutalnym zabójstwie - str. 28
James przełknął ślinę. Przeczytał artykuł kilka razy. Nie był on długi, ale za to bardzo dobitny. Potter nie miał pojęcia, kim jest Czarny Pan, ale był pewien, że od tej pory zaczną się prawdziwe problemy. Świat magii nie był tak bezpieczny, jak kilka dni wcześniej.
Ze zdziwieniem zauważył, że Lily, siedząca obok, dziwnie pobladła. Trochę się zmartwił; uniósł brew. Nim jednak zdążył zapytać, o co chodzi, wyprzedziła go sama rudowłosa Gryfonka.
- Wiem, gdzie mieszkali... ci ludzie - wyszeptała tak cicho, że miał wrażenie, że tylko on zdołał ją usłyszeć. - Znałam ich. To moi sąsiedzi. Wszyscy mieszkali kilka domów obok. To... to mogli być moi rodzice, Petunia.
A potem Rogacz słyszał już tylko szloch panny Evans.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Wiem, że was strasznie zawiodłam.
Planowałam dodać rozdział jeszcze dwa tygodnie temu, ale
dopadł mnie brak weny, który nie pozwalał na napisanie nawet
jednego zdania. Wiem, że rozdział nie powala na łopatki, ale nie byłam w
stanie napisać niczego lepszego. Jest świeży, nawet nie poprawiłam błędów,
które na pewno się znajdą (dlatego proszę o ich wytknięcie).
Jeszcze raz przepraszam za tak długą nieobecność.
Obiecuję, że teraz postaram się zamieszczać nowe posty regularnie, raz w
tygodniu. Ale dosyć tłumaczeń!
Mam nadzieję, że pomimo długiej przerwy, nie ubyło Was.
Jak spędziliście wakacje? ;) Mam nadzieję, że były lepsze, niż moje.
Piszcie, piszcie, piszcie, cokolwiek :) Jeszcze raz przepraszam, no i
obiecuję poprawę, hihi. Miłego wieczoru, kochani!
Witam!
OdpowiedzUsuńPrzybyłam, zobaczyłam i zęby suszyłam.
No w końcu nowy rozdział! Już zaczynałam tęsknić za kłótniami na linii Avis/Black! Po tym rozdziale byłam kompletnie podjarana (głównie przez tą scenkę w Pokoju Wspólnym pomiędzy pewną dwójką Gryfonów).
Ale zacznę najpierw od cytowania.
To taka moja mała tradycja. Mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzało.
,,Miała taki piękny sen! Była królową, miała błękitną suknię i leciała najnowszą miotłą" Z serii: "marzenie każdej, nastoletniej czarownicy"
,,Syriusz przeciwnie - był nawet zadowolony. Kiedy Frank znów będzie wolny, zacznie spędzać więcej czasu z kumplami." Tacy przyjaciele to skarb. Naprawdę, potrafią świetnie wczuć się w sytuację i w ogóle :D
,,Jej ambicja nie pozwalała na dostanie PO" Chyba powinno być "P". Przez chwilę myślałam, że napisałaś ten skrót z myślą o Platformie Obywatelskiej (co byłoby dziwne), ale... dobra, nieważne.
To chyba na tyle z cytowaniem.
Tak jak już na początku wspominałam o scence w Pokoju Wspólnym. I teraz spróbuję się trochę o niej rozpisać, bo naprawdę warto. Pierwsza reakcja to takie wielkie "*.*". To było takie... takie... wciąż jestem w szoku po przeczytaniu tego fragmentu i nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa.
Słodkie? Urocze? Mraśne (wybacz, że tak kaleczę nasz piękny język, lecz nie mogłam się powstrzymać)? Tak, mraśne to chyba odpowiednie określenie.
SOLLEN ALWAYS AND FOREVER ♥♥♥
Zgłaszam się na miejsce przewodniczącej fanklubu "Sollen"! Jak mam być szczera to uwielbiam i aktualnie wielbię Syriusza i tak dalej, ale Collie też zdobyła moje serce i nie wiem kogo wybrać. I'm kidding! Mimo wszystko to zawsze, ale zawsze wybieram Syriusza! *fangirling*
Co dalej?
Oczywiście tradycyjnie i jak zawsze (nie chcę Cię tu w żadnym stopniu obrazić) musiała się pojawić scenka, w której Evans czyta Proroka Codziennego pacza, że jest jakiś mord na mugolach i wpada w ryk, bo to mogli być jej rodzice lub Petunia. To jest praktycznie tradycja blogów, na których pojawia się Jilly. No cóż. U Ciebie było to przynajmniej troszeczkę uzasadnione, bo skoro niektórzy z nich byli sąsiadami Evansów.
Czo tu dalej pisać.
Błędów ortograficznych nie widziałam, literówek też raczej nie było, a co do interpunkcji to wolę się nie wypowiadać, bo się nie znam. Aktualnie straciłam wenę, ale mam nadzieję, że mnie nie zaźgasz widelcem za taki krótki komentarz :/
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Selene Neomajni
PS: Może wpadłabyś na mojego bloga? To także tematyka potterowska, więc... no nie wiem. Wybór zależy od Ciebie chociaż byłoby miło gdybyś wpadła.
http://adrianna-ocalic-istnienia.blogspot.com
Fanklub "Sollen"? Brzmi nieźle! :D
UsuńAkcja z Evans i Prorokiem jest typowa, wiem, bo również czytałam o tym na wieeeeeelu blogach, ale niestety nie miałam lepszego pomysłu na wprowadzenie Voldzia. No i czas na trochę sprzeczek między Colleen a Lily, ale o tym później :)
Dziękuję ślicznie za komentarz i cieszę się, że nie zraziła Cię moja długa nieobecność...
Pozdrawiam!
Super rozdział! Moment z Syriuszem i Collen normalnie asdghjk! <3
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego rozdziału :)
Pozdrawiam.
Dziękuję ;) Również pozdrawiam.
UsuńRozdział jest cudowny owszem, ale wydaje mi się że jest taki krótki. Cóż może jest tak dobry że za szybko się go czyta? Ale jednak długie rozdziały = mój mózg i mózgi innych osób bardzo się cieszą haha :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego.
Pozdrawiam,
Emily <3
Wiem, że krótki, ale pisałam go na szybko, do czego wstyd się przyznać :( Chciałam po prostu jak najszybciej coś dodać, cokolwiek, żeby was dłużej niecierpliwić. Cieszę się, że się podoba :) Również pozdrawiam!
Usuń