*******************
Wakacje minęły równie szybko i gwałtownie, co się zaczęły. Cały sierpień Huncwoci spędzili razem, w Dolinie Godryka, najczęściej dokuczając Collie, Lily, Alicji i Dorcas. Było jak co roku. Chodzili razem nad jezioro, na boisko quidditcha, leniuchowali wspólnie. Evans zapomniała nawet o swojej rzekomej nienawiści do Pottera, ciesząc się ostatkami ciepłych dni. A potem szara rzeczywistość wróciła. Nadszedł wrzesień.
Od rana w domu państwa Potter panował ogólny rozgardiasz. Peter zamknął się w łazience i siedział w niej prawie pół godziny - tłumaczył to zbyt dużą ilością zjedzonych poprzedniej nocy słodyczy. Remus krzątał się po pokoju, upewniając się, że wszystko spakował - zajrzał dosłownie wszędzie i znalazł rzeczy, których nigdy znaleźć nie chciał. James skakał po swojej sypialni, próbując założyć spodnie i umyć zęby jednocześnie. Na dodatek wydawał z siebie dziwne odgłosy, przypominające nowy kawałek Wiedźm z Salem. Pani Potter łapała się za głowę, ale nie komentowała ich poczynań; wolała popijać w salonie kawę i czytać Proroka Codziennego. Charlus wyszedł wcześnie rano - z synem i jego przyjaciółmi pożegnał się poprzedniego wieczora. Jedynie Syriusz zachowywał spokój - może dlatego, że nadal smacznie spał, a nikt nie kwapił się, by go obudzić. Dochodziła jedenasta. Pociąg odjeżdżał z peronu o jedenastej trzydzieści, więc mieli jeszcze trochę czasu. Dorea miała teleportować się z nimi na King's Cross. Robiła tak co roku, czego Rogacz szczerze nie znosił. Zawsze wylewnie go żegnała, nim wsiadł do pociągu. Robiła to nawet przy Lily! James skrzywił się na samą myśl o tym i stracił równowagę, przez co runął na podłogę, wypuszczając z dłoni swoją szczotkę do zębów. Ten donośny hałas obudził młodego Blacka. Syriusz uniósł leniwie ciężkie powieki, a z jego ust posypała się lawina wymyślnych przekleństw. Nienawidził wczesnego wstawania, ale jeszcze bardziej nie lubił, kiedy go budzono. Uniósł się niechętnie do pozycji siedzącej i zerknął na zegar. Dochodziła jedenasta; był jeszcze środek nocy! Dopiero, kiedy przeniósł wzrok na kalendarz, zerwał się z łóżka.
Podczas kiedy Huncwoci biegali w tę i wew tę, Collie, Alicja, Lily i Dorcas zachowywały spokój. Springs już dawno była gotowa; wstała dużo wcześniej, niż jej przyjaciółki. Dzięki temu zrobiła im nawet na spokojnie śniadanie, a teraz popijała sok dyniowy, siedząc na kanapie w salonie. Evans targała swoją walizkę po schodach, wydając z siebie zirytowane odgłosy rozwścieczonej kotki. Meadowes już od dłuższego czasu zajmowała łazienkę, malując się. Musiała przecież wyglądać olśniewająco. Collie natomiast stała przy oknie w swojej sypialni, wpatrując się gdzieś w dal. Ostatnio pewna rzecz nie dawała jej spokoju. Colleen nie spała nocami, chodziła ledwo żywa, dziwnie smutna. Wszyscy zdawali się nie zauważać jej dziwnego zachowania. Ona sama jak najczęściej przybierała na twarz wymuszony uśmiech, nie chcąc wzbudzać zbędnych podejrzeń. Sama przecież nie wiedziała, co się z nią dzieje - jak więc miała się tłumaczyć? Wolała tego uniknąć. Najprawdopodobniej przyjaciółki same wymyśliłyby problem i narzuciłyby go, a ona nawet nie miałaby szans zaprotestować. Westchnęła cicho i odeszła od okna. Ostatni raz przejrzała się w lustrze. Zobaczyła tam nieco zbyt szczupłą, niską dziewczynę o ciemnych włosach, ubraną w szkolny mundurek. Lubiła go. Podobały jej się krótkie spódniczki, luźne koszule, niedbale związane krawaty. Zawsze wyglądała inaczej, niż przyjaciółki. Podczas kiedy one zapinały wszystko na ostatni guzik, starannie poprawiały włosy, ona chodziła roztrzepana. Uśmiechnęła się delikatnie do własnego odbicia.
- Życz mi powodzenia.
Po tych słowach wzięła swój kufer i zeszła z nim na dół. Rodziców już nie było; zostawili jej za to kartkę na stole. Nabazgrali kilka nic nieznaczących słów, jak co roku. Coll nawet ich nie przeczytała. Zgniotła papierek i wyrzuciła do kosza. Potem chwyciła z talerza jednego z kilku tostów posmarowanych dżemem i odgryzła kawałek. Miały jeszcze kilka minut. Zawsze Colleen teleportowała się na King's Cross z panią Potter. Była do tego przyzwyczajona. Nie żegnała mamy. Żegnała Doreę.
- Gotowe? - zawołała do dziewczyn, marszcząc brwi.
Usłyszała w odpowiedzi pomruki, które uznała za przytaknięcie. Po raz ostatni omiotła krótkim spojrzeniem salon, kuchnię i przedpokój. Potem narzuciła na ramiona dżinsową kurtkę i jako pierwsza opuściła dom. Zaraz za nią wyszły Lily, Alicja i Dorcas, której dłoń ściskała Jolene. Colleen zamknęła drzwi, a potem ruszyła z pozostałymi w stronę domu państwa Potter.
Weszła do środka bez pukania, a Jo od razu pobiegła do Dorei, w której ramionach wylądowała krótką chwilę później. Dorcas, Alicja i Lily zatrzymały się w przedpokoju, a Collie ruszyła do salonu, by wpaść na Remusa. Uśmiechnęła się przepraszająco; dostrzegła, że chłopak przez jej nieuwagę miał koszulę pobrudzoną sokiem dyniowym, który jeszcze chwile wcześniej spoczywał bezpiecznie w szklance niesionej przez Gryfona. Nienawidziła takich niezręcznych sytuacji. Ona i jej cholerna niezdarność!
- Przepraszam - powiedziała z zakłopotaniem. - Jak zwykle, muszę na kogoś wpaść! Jestem tak cholernie roztrzepana... Na Merlina, na pewno zostanie po tym plama...
- Coll, nic się nie...
- Może dałoby się coś z tym zrobić... - kontynuowała szybko, nie zważając na jego delikatny uśmiech i szczere rozbawienie w oczach.
- Naprawdę, to nic...
- Trzeba to przemyć - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Potem złapała jego gryfoński krawat i pociągnęła w stronę kuchni. Nie zwróciła uwagi nawet na mijającego ich ze zdziwioną miną Rogacza. Potter nie wyglądał jednak na zranionego; zamlaskał i rzucił wesoło:
- Luniek, uważaj, ona chyba chce wykorzystać prezent ode mnie.
Colleen była tak zajęta czyszczeniem koszuli Remusa, że nie miała czasu nawet na to, by posłać w stronę Jamesa karcące spojrzenie. Lunatyk przyglądał jej się z coraz szerszym uśmiechem i coraz większym rozbawieniem. Collie zachowywała się uroczo, kiedy była zdenerwowana. Pochwycił delikatnie jej dłonie, nie znosząc widoku jej zakłopotanej miny.
- Daj spokój, Colleen - powiedział łagodnie - to tylko koszula. Przebiorę się.
- Ale...
Nie pozwolił jej dokończyć; szybko opuścił kuchnię, a Avis zrobiła rozczarowaną minę. Potter beztroskim krokiem podszedł do niej, a potem chwycił jabłko i wgryzł się w nie. Coll rzuciła mu krótkie spojrzenie.
- Czyli prezent musi zaczekać? - spytał, poruszając zabawnie brwiami.
- Jesteś chory, James.
Ekspres Londyn-Hogwart pędził poprzez wielkie, zielone pola. Z nieba lał się słony deszcz, kapiąc na szyby i tocząc na nich krótką ścieżkę, a potem znikając. Wiatr rozwiewał drzewa i trawę. Ciemne chmury zakryły całkowicie piękny błękit. Zaczął się prawdziwy wrzesień.
W jednym z kilku przedziałów w wagonie Gryffindoru panował - jak co roku - wielki rozgardiasz. Na ziemi walały się skarpetki, szaty szkolne, różdżki i pudełka po Czekoladowych Żabach. Dziwny zapach roznosił się po całym pomieszczeniu, wydostając się przez otwarte drzwiczki i przenosząc na cały wagon. Trzy miejsca zajmowane były przez trzech Huncwotów - Jamesa, Syriusza i Petera. Glizdogon z wielkim uśmiechem przyglądał się staraniom pozostałej dwójki. Potter i Black usilnie próbowali zapanować nad smrodem; kilka minut wcześniej eksperymentowali na swoich skarpetkach, przez co wydzielały teraz nieprzyjemny zapach. Łapa wymachiwał swoją różdżką, nie wypowiadając nawet żadnych zaklęć. Rogacz skakał po siedzeniach; jak zwykle spanikował.
- Rzuć zaklęcie, Łapo! Ty kretynie!
- Nie mogę - odwarknął Syriusz - bo ze stresu wszystkich zapomniałem.
James złapał się za głowę i wydał z siebie jakiś dziwny odgłos. Po krótkiej chwili wyjął z tylnej kieszeni swoją różdżkę. Kiedy młody Black to zauważył, od razu rzucił się w stronę przyjaciela, krzycząc:
- Nie rób tego!
Całym swoim ciężkim ciałem przygniótł zrozpaczonego Pottera, który zdążył wydać z siebie głośny pisk. Glizdogon zachichotał i głośno zaklaskał, co oznaczało, że przyjaciele dostarczali mu godnej rozrywki. Jemu wcale nie przeszkadzał nieprzyjemny zapach. Był w stanie go znieść.
Peter od zawsze siedział bezczynnie w takich sytuacjach. Nie był najlepszy w rzucaniu zaklęć i jego przyjaciele doskonale o tym wiedzieli. Nigdy nie robili mu z tego powodu żadnych wyrzutów, może czasem denerwowali się przez jego nieporadność. Pettigrew zdecydowanie wolał przyglądać się ich poczynaniom, zawsze ze szczerym zachwytem. Klaskał w dłonie, śmiał się. To było jego typowe zachowanie, do którego wszyscy zdołali się już przyzwyczaić. Peter nigdy nie sprzeciwiał się przyjaciołom; wiedział bowiem, że byłoby to nie na miejscu, przecież na niczym się nie znał. Matka od zawsze powtarzała mu, że jest bezużyteczny, że nie powinien się w ogóle urodzić. Glizdogon czuł ból spowodowany jej słowami, ale kiedy wracał do Hogwartu, zapominał o nich. Dzięki Lunatykowi, Łapie i Rogaczowi stawał się mniej bezużyteczny. Był przecież jednym z Huncwotów. Do tej pory nie wierzył, że przytrafiło mu się takie szczęście. Trafienie do Gryffindoru, do tego samego dormitorium, co chłopaki... Dzięki temu stał się ich przyjacielem, prawdziwym. Od pierwszego roku w Hogwarcie wiedział, że jest jednak ktoś, kto go docenia, potrzebuje. Przecież bez niego Huncwotów by nie było. Stał się częścią nich. W to szczerze wierzył. Chociaż Syriusz i James nieraz go zawiedli, często się z niego nabijali, on potrafił to zrozumieć. Zawsze go przecież przepraszali. Nie mógł się na nich gniewać. Przyjaciele się nie obrażają. Peter musiał uczyć się przyjaźni od samych podstaw; nigdy wcześniej nie miał kogoś bliskiego. Rodzice, którzy całymi dniami się kłócili, nie dawali mu miłości, której potrzebował. Dla matki był niczym, a ojciec częściej wychodził z domu, niż w nim przebywał. Przez pierwsze jedenaście lat życia, tylko on troszczył się o syna. Potem Glizdogon otrzymał list z Hogwartu i udał się do szkoły, by zacząć wszystko od nowa. Cieszył się, że mu się udało. Był z siebie cholernie dumny. Już nie był sam.
- Czemu Luniek zawsze wychodzi, kiedy jest potrzebny? - krzyczał Syriusz, nadal przygniatając wierzgającego kończynami Pottera.
- Bo jest Prefektem - powiedział Peter, przełykając kęs Czekoladowej Żaby.
- Dziesięć punktów dla Gryfonów, Glizdek - mruknął sarkastycznie Łapa.
Nim Pettigrew odpowiedział, drzwi od przedziału gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadła Colleen Avis. Wściekła, nawiasem mówiąc.
- Wy cholerni idioci! Co znowu zrobiliście, że w naszym przedziale śmierdzi... Oh.
Dopiero teraz zauważyła pozycję, w jakiej leżeli Syriusz i James. Zmarszczyła brwi.
- Coll, my... to nie tak, jak myślisz! - powiedział pospiesznie Black.
- Ja... - zaczęła niepewnie. - Mogę dać wam ten prezent, który od ciebie dostałam, Rogaś. Chyba będzie wam potrzebny.
Peter wybuchnął śmiechem, przez co zwrócił na siebie uwagę dziewczyny. Panna Avis wysiliła się na krótki uśmiech w jego kierunku; potem odwróciła wzrok. Glizdogon na moment zamarł, a jego serce przyspieszyło bicia. Zaprzestał nawet jedzenia Fasolek Wszystkich Smaków. Nie potrafił oderwać wzroku od Colleen. Była piękna; niedbale założony mundurek szkolny, włosy założone za ucho, podkreślone czarną kredką oczy... Wyglądała idealnie. Peter ostatkami sił powstrzymał ciche westchnienie. Coll podobała mu się od czwartego roku. Najpierw nikomu o tym nie mówił, trzymał to w tajemnicy. Na początku piątego roku nauki jego przyjaciele przyłapali go na śledzeniu jej z Mapą Huncwotów w pulchnych dłoniach. Szybko zrozumieli, o co chodzi. Wtedy Syriusz i James nie powstrzymywali się od śmiechu i głupich żartów. Pettigrew po dziś dzień żałował, że się dowiedzieli. Gdyby się tak nie stało, mógłby obserwować ją znacznie częściej. Znał jej ruchy i gesty na pamięć. Kiedy się nudziła, rysowała piórem różne rozmaite wzory na dłoniach. Gdy była zdenerwowana, marszczyła niebezpiecznie brwi i mrużyła oczy. Kiedy była skupiona, zagryzała delikatnie dolną wargę. Wszystko, co robiła, było piękne. Ona była piękna. Peter marzył o tym, by choć raz spojrzała na niego jak na chłopaka. Ale Syriusz już wiele razy powtarzał mu, że Collie nigdy nie będzie nim zainteresowana, że Glizdogon nie jest w jej typie. Te słowa raniły blondyna. Bardzo. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego przyjaciel nie stanie po jego stronie. Przecież powinien go wspierać, a nie nabijać się. Miłość nie jest niczym złym.
- Collie, ale nie ma potrzeby, my przecież nic...
- Tylko winny się tłumaczy, Łapciu. - Po tych słowach Avis uśmiechnęła się uroczo, podeszła do Blacka i ucałowała jego policzek, by krótką chwilę później opuścić ich przedział.
Pettigrew poczuł nagły przypływ złości. To jego powinna całować, nie Syriusza. Nagle wszystko zaczęło się układać w zgrabną całość. Zaczynał pojmować, dlaczego Black tak usilnie próbował wyrzucić mu z głowy Colleen. Zrozumiał, czemu nie pozwalał mu jej śledzić, a kiedy dostrzegał, że ją obserwuje, siłą odwracał jego wzrok. Po raz pierwszy w swoim życiu, Glizdogon czuł szczerą nienawiść. Zacisnął nawet zęby, odkładając puste pudełko po słodyczach. Patrzył na Syriusza z gniewem, ale Black tego nie zauważył. Był zbyt zajęty wpatrywaniem się w drzwiczki przedziału; te same, którymi chwilę temu Coll wyszła. Teraz Peter był pewien.
Podczas kiedy w przedziale Huncwotów, oprócz smrodu, zapanowała nieprzyjemna atmosfera, w sąsiednim - wręcz przeciwnie. Słychać było cichy, dziewczęcy chichot, rozchodzący się po całym niewielkim pomieszczeniu.
- Przestań - wysapała rozbawiona dziewczyna, usilnie wyrywając się z ramion obejmującego ją chłopaka.
Dziewczyna była niewątpliwie Puchonką, o czym świadczyły jej szaty szkolne. Miała jasne włosy związane w wysoką kitkę, ciemne oczy i miły wyraz twarzy. Swoje dłonie zarzuciła na szyję Gryfonowi, któremu teraz siedziała okrakiem na kolanach. Chłopak wymruczał coś z zadowoleniem, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie.
- Frank! - skarciła go, nadal chichocząc. - Przestań, jesteśmy w pociągu...
- Nie przesadzaj, Mary.
Panna McDonald zdołała jednak wyrwać się z jego objęć. Pospiesznie zajęła miejsce naprzeciw swojego chłopaka, co wywołało u niego niezadowoloną minę. Blondynka poprawiła swoje szkolne szaty, związując nieco mocniej krawat, a potem posłała mu uroczy uśmiech. Longbottom westchnął i wbił spojrzenie w widok za oknem. Lało jak z cebra. Gryfon przeczesał swoje czarne włosy dłonią, a potem ponownie zerknął na dziewczynę. Mary była naprawdę śliczna, inteligentna. Byli ze sobą już ponad pół roku. Podczas kiedy ona uważała, że ich związek nadal rozwija się w dobrym kierunku, on... nudził się. Puchoni nigdy nie należeli do najbardziej rozrywkowych osób, a ona była tego przykładem. Franka natomiast znano z jego zamiłowania do imprez, dobrej zabawy. Większość wakacji spędził na przemyśleniach. Zastanawiał się, w jaki sposób zakończyć związek z Mary. Lubił ją, ale nic więcej. Żałował, że nie pojął tego wcześniej. Teraz był pewien, że po zerwaniu panna McDonald i jej przyjaciółki na każdym korytarzu będą zabijały go wzrokiem.
- O czym myślisz, Frank? - zagadnęła dziewczyna, uśmiechając się uroczo.
- O niczym - odparł wymijająco.
Blondynka postanowiła o nic nie wypytywać; skoro nie chciał jej powiedzieć, nie mogłaby z niego wyciągnąć informacji nawet siłą. Znała Franka doskonale. Wiedziała o nim wszystko. Byli razem już tyle miesięcy, tyle przeszli... Podkochiwała się w nim od zawsze. Wodziła za nim wzrokiem, wzdychała do niego i nagle on również zwrócił na nią swoją uwagę. Miało to miejsce na imprezie u Gryfonów, po wygranym meczu ze Slytherinem. Przyjaciółka Mary, Lena, została zaproszona i wzięła ją ze sobą, za co po dziś dzień McDonald była jej dozgonnie wdzięczna. Od tamtej pory dużo czasu spędzała z Longbottomem. Codziennie wychodzili na błonia, spacerowali, rozmawiali na wiele tematów. Kochała go. Cieszyła się na myśl, że jego uczucia również są prawdziwe - znany był bowiem z tego, że zmieniał często dziewczyny. Z nią był najdłużej. Była górą.
Rozległo się ciche stukanie, a po chwili drzwiczki otworzyły się. Stanął w nich Syriusz Black. Nie zwrócił nawet uwagi na Mary; pospiesznie wymamrotał coś o problemie w przedziale Huncwotów, a potem siłą wyciągnął Franka na korytarz. Mary zrobiła niezadowoloną minę, ale nie odezwała się. Zamiast tego wyjęła z kufra książkę i zagłębiła się w lekturze.
- W końcu! Ile można jechać głupim pociągiem? To niezdrowe!
- Wyolbrzymiasz.
- Może dlatego, że większość spędziłam w toalecie, w której wcale nie pachniało fiołkami i różami?
Colleen parsknęła śmiechem, słysząc zażalenia Dorcas. Nie od dziś wiedziała, że panna Meadowes cierpi na chorobę lokomocyjną, jak zwykli nazywać to mugole. Każdego roku Dorcas zażywała eliksir kupowany przez ojca; tym razem wypadło jej to z głowy, przez co podróż do Hogwartu nie należała do najprzyjemniejszych. Może dlatego wyleciała z pociągu jako pierwsza i odetchnęła z wyraźną ulgą, czując świeże powietrze.
- Trzeba było pamiętać o eliksirze - oznajmiła rzeczowo Lily.
Meadowes rzuciła jej ostre spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Coll wsparła głowę na ramieniu Alicji i uśmiechnęła się szeroko.
- No to wracamy do domu - wymruczała z pełnym zadowoleniem.
- O, tak - dodała Evans - w końcu. To były ciężkie wakacje. Naprawdę, bardzo, bardzo ciężkie. Jestem wykończona psychicznie.
- Przez ten upał? - zagadnęła panna Springs.
- Nie. Przez Pottera, który wczoraj wpadł do nas przez okno i zaczął cytować Romea i Julię. Mugolską książkę! Skąd on w ogóle ją wziął? Jak wpadł na taki pomysł? Przecież nigdy nie był zbyt błysko... - paplanina rudowłosej panny Prefekt została przerwana przez cichy chichot Avis. Zielone oczy błysnęły niebezpiecznie. - To byłaś ty, prawda?
- Ale, że co? - spytała niewinnie szatynka.
Evans wydała z siebie zduszony okrzyk, ale jej oburzenie zostało przerwane przez głośne rozmowy hogwartczyków. Colleen wykorzystała sytuację i zniknęła w tłumie.
Kilkanaście minut później cztery Gryfonki stały już przed bramami Hogwartu. Każda z nich wpatrywała się w zamek, a w ich oczach widniały różne uczucia: radość, ulga, podekscytowanie i spokój. Nowy rok szkolny, perspektywa zmian w ich życiu. Zaczynały kolejny etap nauki, czekały je kolejne przygody. Nigdy nie wiadomo, co może wydarzyć się w takim miejscu. Nieraz przekonały się, że wszystko jest tu możliwe, zwłaszcza, kiedy na głowie miały Huncwotów.
Przekroczyły bramę, a na ich twarzach zagościły szerokie uśmiechy.
Rozdział krótszy, niż chciałam, żeby był.
Uprzedzam, że nie mam pewności, kiedy pojawi się kolejny.
Znów mam jakieś problemy z internetem, nie wiem, co
się dzieje, ale nie wszystkie strony internetowe się wczytują.
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego tygodnia! :)
Pierwsza! Moje miejsce! :D
OdpowiedzUsuńHeju! *00*
UsuńNew rozdz! Jej! Na czas! Super :3
Peter czuje coś poważniejszego do Collie... Wow... Ech... Znienawidzi Blacka :cc
Potter i te jego gumki... HAHA XDD
I ta sytuacja w pociągu z Syriuszem i Jamesem... Collie, nie wiadomo co oni tam robili! Wiesz... Black i te jego myśli... W sumie to mogłaś tak mi nie chcieć dawać, bo ci kiedyś weźmie xddd
Frank chce zerwać z Mary? I dobrze! Niech zauważy Alice! ❤❤❤
James recytujący Romea i Julię... To musiało.... Być takie słodkie!
Dobra...
Czekam na NN! Mam nadzieję, że będzie szybko ;D
Pozdrawiam i ściskam!
Kathrine ;**
{jily-love-forever.blogspot.com} <zapraszam!
Również pozdrawiam! :)
UsuńKurde, Jeleń mnie ubiegła...
OdpowiedzUsuńA to jest moje miejsce, i koniec!
Nim Pettigrew odpowiedział, drzwi od przedziału gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadła Colleen Carter. Wściekła, nawiasem mówiąc. <--- Nie powinno być Colleen Avis? Czy jest jeszcze inna Colleen? Nie mówię tego złośliwie, tylko zauważyłam, że jest błąd i nie wiem, czy to na serio jest błąd, czy jednak nie i to ja się mylę.
UsuńRozdział ogółem bardzo mi się podoba – mimo, że trochę krótki.
Frank zerwie z Mary! JEJ Wreszcie.
Dziękuję za wytknięcie błędu, już go poprawiłam.
UsuńPozdrawiam!
Super rozdział, czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
Usuń