Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie.
W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla.
Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?
****************************
- Do ilu osób wysłałeś zaproszenia?! - wykrzyknęła zszokowana Dorcas.
- No...
- To nie był mój pomysł - pospieszyła Lily, unosząc dłonie w geście niewinności.
Syriusz i James oraz Alicja, Dorcas i Lily stali w domu Potterów, korzystając z faktu, że Colleen poszła zaprowadzić Jolene na plac zabaw. Jakimś cudem trzem przyjaciółkom udało się umknąć pannie Avis.
Był już dwudziesty ósmy sierpnia. Szesnaste urodziny Colleen. Dochodziła godzina szesnasta, a oni wszyscy przez cały dzień udawali, że nie pamiętają o dzisiejszej uroczystości. Wiedzieli, że Avis jest przez to strasznie wkurzona. Musieli jednak dobrze odegrać role, jeśli chcieli być wiarygodni. To musiała być udana niespodzianka. Dorea Potter właśnie szykowała się do wyjścia; zgodnie z obietnicą zabierała Amandę i małą Jolene do Londynu. Obiecała, że nie wrócą szybko.
Dom był już gotowy do imprezy. Teraz jednak pojawił się jeden problem - wieść, ile osób James Potter postanowił zaprosić.
- James, zwariowałeś? - rzuciła Alicja, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Ja? Czemu tylko ja? - jęknął. - Evans też tam była!
Wspomniana przez Rogacza Lily wydała z siebie zduszony okrzyk, a potem niespodziewanie uderzyła go mocno w ramię. Chłopak syknął cicho i posłał jej pełne oburzenia spojrzenie. Co jak co, ale jak na tak drobną osobę, miała sporo siły.
- A to za co?
- Za głupotę, Potter.
Syriusz przyglądał im się ze szczerym rozbawieniem. Dokładnie tego się spodziewał; wiedział doskonale, że wysyłanie zaproszeń nie jest dobrym zadaniem dla Jamesa. Był pewien, że tak to się skończy. No, ale było przynajmniej zabawnie. Jakoś poradzą sobie z połową Hogwartu. Potter zaprosił Gryfonów, Krukonów i Puchonów z piątego, szóstego i siódmego roku. Większości nawet nie znał, ale to nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Czasem Rogacz zdecydowanie przesadzał.
- Dobra, nieważne - powiedziała w końcu panna Springs, pocierając skronie. - Teraz już za późno, żeby coś z tym zrobić.
- Wcale nie - oznajmiła Dorcas, po chwili prychając. - Wykopię ich stąd.
- Powodzenia - wtrącił Black, uśmiechając się wesoło. - Będzie ich wiele, a ty raczej nie masz za dużo siły.
- Chcesz się przekonać o mojej sile? - warknęła ostrzegawczo.
Łapa uniósł ręce w geście poddania, ale na jego twarzy malował się szyderczy uśmieszek. Meadowes zachowywała się całkiem zabawnie. Omiótł leniwym spojrzeniem pomieszczenie, w którym właśnie stali. Wszystkie meble w salonie zostały poodsuwane na boki, aby zrobić miejsce na środku. Dla niego to wszystko wydawało się całkiem zabawne - wielka impreza, na której większość miała się upić i nie pamiętać następnego dnia dosłownie niczego. Po co więc tak się starać? Był pewien, że Collie będzie tego samego zdania, gdy to zobaczy. Może i dziewczyny chciały dobrze, ale przesadziły z kolorowymi balonikami, konfetti, wiszącymi ozdobami i innymi bzdetami, których Syriusz nie potrafił nazwać. To była dla niego totalna tandeta. Nie powiedział tego oczywiście na głos, bo nie chciał nikomu robić przykrości. No, przynajmniej dopóki był trzeźwy.
Mimo protestów ze strony Dorcas, Lily i Alicji, Syriusz i James nie zamierzali ugościć zaproszonych osób z gołymi rękoma. Poprzedniego wieczoru Syriusz kupił dość sporą ilość alkoholu. Dla niego impreza bez procentów nie istniała. Oczywiście - trzy dziewczyny o niczym nie wiedziały i miały się dowiedzieć dopiero, kiedy wszyscy już się zejdą, a one nie będą miały szans na zrobienie awantury.
Syriusz nie mógł doczekać się, aż Remus i Peter się pojawią. Nie widział ich naprawdę długo - zwykle już w pierwsze dni wakacji spotykali się na Pokątnej, czy też właśnie u Potterów. Teraz Remus postanowił pobyć trochę z mamą, a Glizdogon nie okazywał żadnych oznak życia. Nie pisał ani jednego listu, co trochę niepokoiło Jamesa. Łapa tłumaczył to zwykłym lenistwem Pettigrewa. Na szczęście Peter wczorajszego dnia zapewnił, że przybędzie na imprezę. Black doskonale wiedział, co było tego powodem. Glizdogon uwielbiał Dolinę Godryka, a zwłaszcza jej mieszkańców. Mówiąc prościej - od pierwszego roku podkochiwał się w Colleen. W Hogwarcie ciągle gadał o niej, o jedzeniu i o robieniu kawałów. Dla Syriusza był to niemały powód do śmiechu. Owszem, Peter był jego przyjacielem, ale jego miłość była zabawna. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Collie nawet by na niego nie spojrzała. Nawet Remus, obrońca Glizdogona, musiał to przyznać. Panna Avis miała po prostu większe wymagania.
Colleen nigdy nie przywiązywała dużej wagi do chłopaków. Nie oznaczało to, że nie jest nimi zainteresowana - o nie! Syriusz wiele razy słyszał, jak plotkowała z Meadowes o jakichś przystojnych, gorących Gryfonach, Krukonach, a nawet Ślizgonach. Avis miała kilku chłopaków. Black pamiętał każdego z nich. Wszyscy byli blondynami, wysokimi i wysportowanymi. Collie tłumaczyła, że ma słabość do chłopaków o jasnych włosach. Przeważnie grali oni w quidditcha, a więc mieli z nią wspólne zainteresowania. I chociaż Colleen zawsze wydawała się radosna z każdym z nich, ich związki nie trwały zbyt długo. Najtrwalszy z nich ciągnął się nieco ponad pół roku i zakończył się burzliwym zerwaniem ze strony Collie, która nakryła go na zdradzie. Miało to miejsce w poprzednim roku szkolnym. Avis nie wyglądała, jakby była tym szczególnie załamana, czy też rozczarowana. Syriusz wiele razy oferował, że rozprawi się z Tylerem McBellsem, ale ona stanowczo mu tego zakazywała. Mimo wszystko, on i Rogacz nie mogli tak po prostu odpuścić Krukonowi, który - bądź co bądź - zranił Colleen. Znęcali się nad nim aż do końca roku szkolnego. Z pewnością nie należał on do najprzyjemniejszych dla Krukona.
Syriusz nie lubił, kiedy Collie była z kimś w związku. Naprawdę bardzo mu to przeszkadzało, przez co James i Remus wiele razy wyciągali różne wnioski. Podejrzewali Blacka i Avis o jakiś gorący romans, co zawsze doprowadzało samych zainteresowanych do głośnego, niepohamowanego śmiechu. Black nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedykolwiek być z Avis. Była jego przyjaciółką, bliską osobą, która zawsze była blisko. Związek zniszczyłby ich dobre relacje, a tego pragnął uniknąć. Poza tym, wcale nie potrzebował dziewczyny. Miłość nie była mu znana. Uważał to za kompletną stratę czasu. Zdecydowanie wolał poświęcać się przyjaźni, robieniu dowcipów i dobrej zabawie. Dziewczyna oznaczałaby przecież jej koniec. Same zobowiązania, przymus ciągłego szeptania czułych słówek, bycia przy drugiej osobie cały czas, ciągłego tłumaczenia się. To nie było dla niego.
Syriusz Black został urodzony w całości i nie potrzebował drugiej połówki.
Leniwe słońce powoli sunęło po niebie przez ostatnie kilka godzin. Już od świtu prowadziło wędrówkę, która zawsze kończyła się, by zacząć w kolejnym miejscu. Meta była następnym startem. Teraz niebo powoli przybierało lekko pomarańczowy kolor, a cudownie białe obłoczki pływały na nim. Widok był piękny i z pewnością zachwyciłby nie jednego.
Nie wszyscy mieli czas na podziwianie go. Nie każdemu było dane zaznać odrobiny spokoju i wolnego czasu, dla samego siebie. Remus Lupin od samego rana był zalatany. Jako jedyny mężczyzna w domu, miał wiele obowiązków. Musiał pomagać przecież schorowanej matce. Hope Lupin była w tragicznym stanie, który z roku na rok się pogarszał. Teraz, latem, było najgorzej. Upał nie dawał jej spać nocami, promienie słoneczne dręczyły ją za dnia. Remus był świadom tego, że niepowstrzymanie zbliża się koniec. Nie dopuszczał do siebie tej myśli; jakie dziecko chciałoby śmierci własnej matki? Pomagał jej jak tylko potrafił. W ciągu ostatnich kilku tygodni, kiedy całkiem dobre samopoczucie Hope uległo zmianie, musiał się wiele nauczyć. Zawsze był porządny, utrzymywał czystość w swoim niewielkim pokoiku, a także części dormitorium w Hogwarcie. Nie sądził jednak, że sprzątanie całego, chociaż niewielkiego domu, będzie tak ciężkie. Nie był jeszcze pełnoletni, a więc nie mógł używać czarów - wszystko czyścił własnoręcznie. Niestety, nie było ich stać na zbyt wiele środków czystości. Oprócz staranności, musiał być także oszczędny. Kolejną niezwykle trudną czynnością było gotowanie. Hope była wspaniałą kucharką, czego Remus nie mógł powiedzieć o sobie. Przeklinał się w duchu za to, że nigdy nie przyglądał się, jak jego matka gotuje. Musiał radzić sobie zupełnie sam. Od czasu do czasu pani Lupin przebudzała się i podpowiadała mu, w jaki sposób powinien przyrządzić zupę. Starał się jak mógł. Musiał.
Nigdy nie narzekał na swoje życie. Wiedział, że jest inny, że jest wyrzutkiem. Radził sobie ze wszystkim sam. Nie mógł i nie chciał obarczać matki swoim futerkowym problemem. Hope była mugolem, wielu rzeczy nie rozumiała i wiedział, że nigdy nie zrozumie. Żal ściskał jego serce na wspomnienie o ojcu - zginął w jego obronie. Wszystko było jego winą. Remus nie zwierzał się ze swoich problemów, uczuć. On trzymał wszystko w sobie, udzielając innym dobrych rad. Taki właśnie był. Troskliwy w stosunku do wszystkich, oprócz samego siebie. Nie został jednak sam. Dawniej wspierała go Hope. Była przy nim po najgorszych nocach, opatrywała jego rany. Nie odrzuciła go; kochała go takiego, jakim był, bo przecież był jej synem. I chociaż bała się bestii, jaka w nim tkwiła, nigdy nie wypowiedziała tego na głos. Miał także przyjaciół. Trójkę najwspanialszych na świecie osób. Ryzykowali dla niego własnym życiem. Nigdy tego nie popierał, ale nie miał sił na wieczne przemawianie im do rozumów. James, Syriusz i Peter byli - zaraz po matce - trzema najważniejszymi osobami w jego skromnym, ale niewątpliwie mało nudnym życiu. Ufał im bezgranicznie. Skoro zaakceptowali jego drugą stronę, nie było nic więcej, co mógłby przed nimi ukryć.
Uśmiechnął się delikatnie, kątem ust, na samo wspomnienie pozostałych Huncwotów. Potem przeniósł wzrok na swoje stare, skrzypiące łóżko, wykonane z drewna. Leżała na nim mała paczuszka, owinięta kolorowym papierem i czerwoną wstążką. Skrzywił się mimowolnie. Dziś odbywała się impreza urodzinowa Colleen. Został oczywiście zaproszony, wcale go to nie dziwiło. Cieszył się, że tam będzie - uwielbiał tę pełną energii dziewczynę, z którą nikt się nigdy nie nudził i która jednym spojrzeniem poprawiała humor. Fakt, że będzie miał okazję zobaczyć się z przyjaciółmi, zdawał się zbawienny. Ale były też minusy. Po pierwsze, musiał zostawić matkę. Bał się, że Hope sama nie da rady. Gorączka nie dawała jej spokoju; raz była wyższa, raz nieco niższa, ale nigdy nie spadała. Twarz pani Lupin była przeraźliwie blada, oczy podkrążone i zaczerwienione, a usta lekko sinawe. I chociaż kobieta zapewniała, że świetnie sobie poradzi i nie powinien się martwić, obawy go nie opuszczały. Co, jeśli Hope straci przytomność? Co, jeśli nie będzie w stanie podnieść się z łóżka po szklankę wody? Nikt jej tego nie poda, kiedy go nie będzie. Był jedyną osobą na świecie, która się o nią troszczyła. Nie został jej nikt więcej. Remus zacisnął usta. Nie lubił o tym myśleć. Gdyby tylko mógł coś poradzić... zapewniłby mamie godne warunki, opiekę. Sprawiłby, że wszystkie jej zmartwienia odeszłyby w niepamięć. Gdyby tylko mógł...
Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić natrętne myśli z głowy. Musiał skupić się na Dolinie Godryka. Myśli o Hope były zbyt bolesne; przedzierały jego serce wpół. Przełknął cicho ślinę i podszedł do małego okna. Dom Lupinów stał w małej, nieznanej wsi. Nie mieli wielu sąsiadów. Ich miejsce zamieszkania otaczały głównie łąki, lasy i pola. Remus lubił przyrodę. Był jej częścią. Czasem żałował, że tą najgorszą, ale jednak... Częścią. Znał te lasy na pamięć. Wiele razy przechadzał się znajomymi ścieżkami, wsłuchując się w śpiew ptaków. Lubił spokój i ciszę, a te znajdował właśnie pośród drzew. Nie bał się - zawsze znał drogę powrotną. Chwilami zastanawiał się, co by było, gdyby jej nie znalazł, gdyby nie wrócił. Westchnął i długimi palcami przeczesał swoje jasne włosy. Nabył ten nawyk u Jamesa - Rogacz mierzwił swoje ciemne kosmyki co kilka minut. Ten gest irytował naprawdę wiele osób, między innymi jego, Łapę, czy Lily Evans. Niestety, o wiele więcej dziewcząt wzdychało za każdym razem, gdy smukłe dłonie Pottera sunęły po jego aksamitnych włosach, mierzwiąc je jeszcze bardziej. Remus zaśmiał się cicho; James był urodzonym kobieciarzem. Ale mimo wszystko, od lat patrzył tylko na jedną. Początkowo Lunatyk myślał, że rudowłosa Gryfonka jest tylko kolejnym celem jego przyjaciela. Zrozumiał prawdę w chwili, kiedy przyjrzał się temu uważniej. Sposób, w jaki James patrzył na Lily... Remus pamiętał jak przez mgłę, że ktoś patrzył tak na jego mamę. Jego tata.
- Dość - powiedział stanowczo sam do siebie. Zawsze zbyt łatwo się rozczulał, zwłaszcza, kiedy myślał o ojcu. Tak bardzo żałował... Oddałby wszystko, by zwrócić mu życie. Chciał, by mama znów miała ukochanego męża. Byłby w stanie zamienić role; mógłby umrzeć za niego, tak, jak John to zrobił. Wszystko przez Remusa. Gdyby nie wyszedł na dwór tego wieczora, nic by się nie wydarzyło.
John został zamordowany przez Fenrira Greybacka tej samej nocy, w której Remus został przez niego ugryziony. Pan Lupin od dawna miał problemy z wilkołakami; wpadł w jakiś konflikt, przez który cała jego rodzina była w niebezpieczeństwie. Padło na Lunatyka. John robił wszystko, by go uratować, ale było za późno. W efekcie sam stracił życie. Zmarł szybko i prawie bezboleśnie. Greyback oszczędził mu tortur. Wypowiedział tylko jedno, proste zaklęcie, którego formułki Remus nigdy nie zapomniał. Avada Kedavra. Koniec. Potem był tylko głuchy trzask upadającego ciała. Ale Remus nie mógł do niego podbiec, nie mógł go mocno przytulić, zapłakać. Całe jego ciało płonęło żywym ogniem. Nie mógł się poruszyć. Powoli tracił świadomość. Tonął w ogniu, który nim zawładnął. Pamiętał, że czuł ogromny ból, a potem była już tylko ciemność.
- Dość! - powtórzył głośniej. Jego dłonie drżały, a miodowe tęczówki zniknęły, zakryte ciężkimi powiekami.
Po raz kolejny spojrzał na paczuszkę spoczywającą na łóżku. Żałował, że tylko tyle mógł podarować pannie Avis. Gdyby stan jego portfelu pozwoliłby mu na więcej, z pewnością kupiłby coś lepszego. Do paczki włożył robione własnoręcznie przez Hope naszyjnik i bransoletkę, a także trochę słodyczy z Miodowego Królestwa. Wiedział, że to niewiele. Przeniósł pospiesznie wzrok na wiszący na ścianie zegar; wskazywał wpół do szesnastej. Powinien się już zbierać. Zarzucił szybko na ramiona cienki, lekko podarty płaszcz. Potem opuścił swój pokój i przeszedł do salonu. Było to niewielkie pomieszczenie, zdecydowanie najładniejsze z całego domku. Na starej kanapie leżała zwinięta w kłębek kobieta. Miała wyblakłe włosy, bladą twarz, wykrzywione w grymasie bólu usta. Okryła się grubym kocem. Remus zauważył, że drżała.
- Mamo, jesteś pewna, że powinienem...
- Remusie - przerwała mu słabym głosem Hope - nie pytaj o to po raz kolejny. Idź, synku. Baw się dobrze.
- Ale...
- Idź - powtórzyła.
Chłopak westchnął; czuł się bezsilny. Jego matka i tak zawsze stawiała na swoim i wiedział, że nie warto się z nią sprzeczać, nawet, jeśli uważał to za słuszne. Podszedł szybkim krokiem do kanapy, a potem nachylił się i ucałował spocone czoło Hope. Kobieta uniosła delikatnie dłoń i pogładziła nią włosy syna.
- Pozdrów chłopców - powiedziała jeszcze.
- Pozdrowię - obiecał. - Gdyby coś się działo...
- Wiem, gdzie leki. Poradzę sobie. A teraz już idź, bo się spóźnisz.
Spojrzał na nią ostatni raz, a w jego miodowych oczach widniała szczerość, czułość i czysta miłość. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach trawy, drzew. Zapach lasu. Ruszył wąską uliczką na przystanek autobusowy.
Spędziła na tym przeklętym placu zabaw już ponad pół godziny, a Jolene wcale nie wyglądała, jakby zabawa się dla niej kończyła. Wręcz przeciwnie! Biegała od huśtawki do ślizgawki, śmiejąc się wniebogłosy. Collie przyglądała jej się bez zbędnego entuzjazmu, siedząc na jednej z kilku brązowych, poniszczonych ławek. Ten plac zabaw miał naprawdę wiele lat; nie remontowano go ze względu na nowy, stojący w pobliżu. Mimo wszystko, to tutaj zawsze przychodziła z siostrą. Była przywiązana do tego miejsca. Spędziła tu piękne chwile z dzieciństwa; większość dzieliła z Jamesem. Bawili się tu wspólnie od rana do wieczora, piszcząc z radości, przepychając się i czasem nawet kłócąc.
Na wspomnienie o Potterze prychnęła ze złości. Była strasznie wściekła; miała ochotę coś rozwalić, ale nie zamierzała robić tego w miejscu publicznym. Siedziała więc, krzyżując ramiona na piersi i zaciskając pięści. Wszystko dookoła ją irytowało; śmiech siostry, skrzypienie starych huśtawek, szczekanie psa. Czuła, że lada moment wybuchnie.
Jak mogli zapomnieć o jej urodzinach? Ona zawsze była tą, która wszystko organizowała, która starała się, kiedy oni obchodzili tę uroczystość. Dopinała wszystko na ostatni guzik, zapraszała znajomych, przemycała alkohol do Pokoju Wspólnego. A teraz siedziała sama, przyglądając się Jolene. Nie mogła w to uwierzyć. Jedynymi osobami, które złożyły jej życzenia urodzinowe, była mama i siostra, a także tata, który obudził ją dużo wcześniej i wręczył prezent. Trzy osoby!
- Idioci - warknęła cicho.
- Co? - zawołała Jo z drugiego końca placu zabaw. Zawsze słyszała to, czego słyszeć nie powinna.
- Nic!
Dziewczynka jednak nie odpuściła. Podbiegła truchcikiem do starszej siostry i stanęła przed nią, marszcząc brwi. Wyglądały jak dwie krople wody.
- Jesteś zła? - spytała siedmiolatka.
- Tak.
- Dlaczego?
Colleen na moment zagryzła mocno wargę; Jolene w niczym nie zawiniła, a mimo wszystko miała ochotę na nią nakrzyczeć, wyżyć się. Policzyła w myślach do pięciu, a potem odpowiedziała krótko:
- Po prostu. Idź się bawić - ponagliła małą szatynkę.
Jolene miała jednak inne plany. Wcisnęła się na miejsce obok, nie odrywając wzroku od Collie. Czasem Gryfonka miała wrażenie, że siostra tym spojrzeniem przegląda ją na wylot. Chwilami było to irytujące. Zwłaszcza w jej obecnym stanie.
- Nie chcę się bawić.
- Czemu? - syknęła Colleen.
- Bo jesteś smutna - rzuciła beztrosko dziewczynka.
Panna Avis zacisnęła zęby, nie chcąc powiedzieć czegoś niemiłego. Po pierwsze: Amanda wzięła urlop i była w domu, więc Jolene z pewnością by się poskarżyła, a wtedy z pewnością dzień stałby się dla Collie jeszcze gorszy. Po drugie: Jo nie była niczemu winna i potem Coll miałaby okropne wyrzuty sumienia. Wzięła więc kilka głębokich oddechów.
- Nie jestem - zaprzeczyła, siląc się na spokojny ton.
- Właśnie, że tak.
Colleen wiedziała, że z nią nie wygra. Chociaż siedmioletnią, Jo nadal była jej siostrą. Znała ją bardzo dobrze i nic dziwnego, że zauważyła emocje targające Gryfonką. Miała już coś odpowiedzieć, kiedy dziewczynka niespodziewanie zerwała się z ławki i popędziła w tylko sobie znanym kierunku. Szatynka uniosła jedną brew i podążyła wzrokiem za siostrą. Minęła chwila, nim zrozumiała ekscytacje Jolene. W oddali zobaczyła Syriusza. O ile zwykle cieszyło ją jego towarzystwo, teraz nie miała ochoty go widzieć. Była na niego wściekła, czuła się oburzona, a na dodatek ostatnio coś dziwnego działo się z nią, kiedy był w pobliżu. Nie miała jeszcze pojęcia, co to takiego, ale chyba nie chciała wiedzieć. Wolała trzymać przyjaciela na dystans. Oczywiście, jak zwykle musiał niszczyć jej plany.
- Cholerny Black - mruknęła sama do siebie.
Jolene pociągnęła Łapę w stronę Collie.
- Collie, Collie! Patrz, kto przyszedł!
- Widzę - odparła, siląc się na sztuczny uśmiech, który nie objął nawet jej szaro-niebieskich oczu. - Fascynujące. Syriusz Black we własnej osobie.
- Tak jest - rzucił wesoło Łapa, szczerząc się do niej. Klapnął na miejsce obok.
Kiedy Jolene postanowiła wrócić do zabawy, Collie wreszcie stwierdziła, że czas, aby zabrała głos.
- Czego chcesz? - spytała chłodno.
Syriusz poczuł nagłe rozbawienie, słysząc jej pytanie. Cała Colleen. Dumna, obrażalska, chwilami irytująca, wybuchowa. Uśmiechnął się delikatnie, co nie umknęło dziewczynie. Dosłyszał jej ciche prychnięcie, co wywołało u niego wybuch śmiechu.
- Coś cię bawi, Black?
- Nic, słońce - odparł, trzymając się za brzuch - nic takiego. - Zapadła krótka cisza, podczas której Collie mrużyła oczy, a on spoglądał na zegarek na swojej lewej ręce. Wskazywał szesnastą. A więc nadszedł czas na zbajerowanie przyjaciółki. - Słuchaj, będziemy tu tak siedzieć?
Przeniosła na niego zdziwiony wzrok, unosząc jedną brew.
- Dlaczego nie?
- Bo to nudne.
- Nikt cię tu nie zapraszał, Black - zauważyła inteligentnie, a Syriusz dostrzegł, że zaciska pięści. - Możesz iść.
- Chcę iść z tobą.
- Daj mi spokój.
- No chodź - ponaglił ją.
- Nie ma mowy - zaprotestowała - nigdzie z tobą nie idę! Jestem wściekła na cały świat, a więc również, a może zwłaszcza na ciebie. A kiedy jestem wściekła, to wiadomo, że nigdzie z tobą nie pójdę, ty cholerny, wredny, samolubny, irytujący, zidiociały...
Ale jej krzyki zostały przerwane i zastąpione przez nagły pisk dziewczyny. Łapa nigdy nie należał do osób cierpliwych, więc po prostu wstał i szybkim ruchem przerzucił ją sobie przez ramię. Był to z pewnością niezapomniany widok. Jolene roześmiała się wesoło i ruszyła za Łapą, który, ignorując szarpanie się Collie, zmierzał z szerokim uśmiechem w tylko sobie znanym kierunku. Syriusz zawsze dostawał to, czego chciał.
- Powinni już tu być.
- Daj im trochę czasu. Muszą się przecież... no wiesz...
- Potter, jesteś obrzydliwy!
- Wybacz, Liluś. Moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Siedzisz na mojej nodze.
Rozległo się ciche pacnięcie i fuknięcie; Lily nie powstrzymała się od uderzenia Rogacza w głowę. Potem pospiesznie odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, ku rozbawieniu towarzystwa.
Dorcas, Alicja, James, Lily, a także Frank Longbottom, Remus i Peter siedzieli ukryci za kanapą. Wszyscy goście już się pojawili i również chowali się w różnych zakamarkach domu. To miała być prawdziwa niespodzianka. Niestety, Syriusz Black nie wywiązywał się ze swojego zadania na czas. W związku z tym, wszyscy już ponad piętnaście minut ściskali się w różnych ciasnych miejscach - zdrętwiali, obolali, zirytowani.
- Przysięgam, że uduszę go własnymi rogami - warknął James.
- Chyba rękami, James - pouczyła go Alicja.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko panna Evans. - Chodzi mu o rogi. Niejedna mu je dorobiła.
James wydał z siebie zduszony okrzyk udawanego oburzenia, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszeli głośny trzask. Wymienili znaczące spojrzenia. Kiedy dosłyszeli również ciche chrząknięcie, uznali, że to już czas. Jednocześnie wszyscy wyskoczyli ze swoich kryjówek: zza szaf i szafek, spod stołu, zza kanapy i foteli, a także z innych pomieszczeń. Dom Potterów wypełnił radosny okrzyk, a potem śpiew Sto lat. Dorcas i Remus wystrzelili również kolorowe konfetti, które spadło prosto na zszokowaną Colleen. Stojący obok szatynki Syriusz przyglądał się wszystkiemu z kpiącym uśmieszkiem. Nachylił się nad panną Avis i wyszeptał jej prosto do ucha:
- To nie był mój pomysł.
Collie nie odpowiedziała; była zbyt zajęta przyglądaniem się wszystkim dekoracjom, balonom leżącym na podłodze i wiszącym na ścianach, dużemu napisowi: NAJLEPSZEGO, AVIS!, a także wielu innym ozdobom. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć, podbiegł do niej Potter.
- Moja mała dziewczynka rośnie - wyszczebiotał radośnie, łapiąc ją za oba policzki. Potem oba ucałował. Swoim zachowaniem wywołał dookoła śmiech zaproszonych gości. - Wszystkiego najlepszego, dobrego Kremowego, dużo pomarańczy, niech ci Łapcia nago tańczy!
Po tych słowach wręczył jej kilka malutkich paczuszek, owiniętych wstążką z dużą kokardą. Colleen wybuchnęła nagle niepohamowanym śmiechem.
- Rogacz, ja... - wysapała ostatkami sił, ocierając łzy rozbawienia. - To... idealny prezent, naprawdę...
Syriusz z zaciekawieniem przybliżył się do tej dwójki i spojrzał przez ramię dziewczyny na podarunek od Pottera. Kiedy tylko zobaczył, co to takiego, zrobił głupią minę. Jego przyjaciel zawsze miał dziwne pomysły, ale tego się nie... No dobra. Spodziewał się.
- Rogaś - zaczął niepewnie - możesz mi wyjaśnić, czemu kupiłeś Coll gumki?
Potter nie odpowiedział; mrugnął jedynie do przyjaciela, a potem zniknął w tłumie. Black po krótkiej chwili milczenia wzruszył ramionami, a potem - ku ogólnemu zadowoleniu - wykrzyknął:
- Komu polać Ognistej?
Zaczarowanych Szablonów ;)
Uśmiechnął się delikatnie, kątem ust, na samo wspomnienie pozostałych Huncwotów. Potem przeniósł wzrok na swoje stare, skrzypiące łóżko, wykonane z drewna. Leżała na nim mała paczuszka, owinięta kolorowym papierem i czerwoną wstążką. Skrzywił się mimowolnie. Dziś odbywała się impreza urodzinowa Colleen. Został oczywiście zaproszony, wcale go to nie dziwiło. Cieszył się, że tam będzie - uwielbiał tę pełną energii dziewczynę, z którą nikt się nigdy nie nudził i która jednym spojrzeniem poprawiała humor. Fakt, że będzie miał okazję zobaczyć się z przyjaciółmi, zdawał się zbawienny. Ale były też minusy. Po pierwsze, musiał zostawić matkę. Bał się, że Hope sama nie da rady. Gorączka nie dawała jej spokoju; raz była wyższa, raz nieco niższa, ale nigdy nie spadała. Twarz pani Lupin była przeraźliwie blada, oczy podkrążone i zaczerwienione, a usta lekko sinawe. I chociaż kobieta zapewniała, że świetnie sobie poradzi i nie powinien się martwić, obawy go nie opuszczały. Co, jeśli Hope straci przytomność? Co, jeśli nie będzie w stanie podnieść się z łóżka po szklankę wody? Nikt jej tego nie poda, kiedy go nie będzie. Był jedyną osobą na świecie, która się o nią troszczyła. Nie został jej nikt więcej. Remus zacisnął usta. Nie lubił o tym myśleć. Gdyby tylko mógł coś poradzić... zapewniłby mamie godne warunki, opiekę. Sprawiłby, że wszystkie jej zmartwienia odeszłyby w niepamięć. Gdyby tylko mógł...
Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić natrętne myśli z głowy. Musiał skupić się na Dolinie Godryka. Myśli o Hope były zbyt bolesne; przedzierały jego serce wpół. Przełknął cicho ślinę i podszedł do małego okna. Dom Lupinów stał w małej, nieznanej wsi. Nie mieli wielu sąsiadów. Ich miejsce zamieszkania otaczały głównie łąki, lasy i pola. Remus lubił przyrodę. Był jej częścią. Czasem żałował, że tą najgorszą, ale jednak... Częścią. Znał te lasy na pamięć. Wiele razy przechadzał się znajomymi ścieżkami, wsłuchując się w śpiew ptaków. Lubił spokój i ciszę, a te znajdował właśnie pośród drzew. Nie bał się - zawsze znał drogę powrotną. Chwilami zastanawiał się, co by było, gdyby jej nie znalazł, gdyby nie wrócił. Westchnął i długimi palcami przeczesał swoje jasne włosy. Nabył ten nawyk u Jamesa - Rogacz mierzwił swoje ciemne kosmyki co kilka minut. Ten gest irytował naprawdę wiele osób, między innymi jego, Łapę, czy Lily Evans. Niestety, o wiele więcej dziewcząt wzdychało za każdym razem, gdy smukłe dłonie Pottera sunęły po jego aksamitnych włosach, mierzwiąc je jeszcze bardziej. Remus zaśmiał się cicho; James był urodzonym kobieciarzem. Ale mimo wszystko, od lat patrzył tylko na jedną. Początkowo Lunatyk myślał, że rudowłosa Gryfonka jest tylko kolejnym celem jego przyjaciela. Zrozumiał prawdę w chwili, kiedy przyjrzał się temu uważniej. Sposób, w jaki James patrzył na Lily... Remus pamiętał jak przez mgłę, że ktoś patrzył tak na jego mamę. Jego tata.
- Dość - powiedział stanowczo sam do siebie. Zawsze zbyt łatwo się rozczulał, zwłaszcza, kiedy myślał o ojcu. Tak bardzo żałował... Oddałby wszystko, by zwrócić mu życie. Chciał, by mama znów miała ukochanego męża. Byłby w stanie zamienić role; mógłby umrzeć za niego, tak, jak John to zrobił. Wszystko przez Remusa. Gdyby nie wyszedł na dwór tego wieczora, nic by się nie wydarzyło.
John został zamordowany przez Fenrira Greybacka tej samej nocy, w której Remus został przez niego ugryziony. Pan Lupin od dawna miał problemy z wilkołakami; wpadł w jakiś konflikt, przez który cała jego rodzina była w niebezpieczeństwie. Padło na Lunatyka. John robił wszystko, by go uratować, ale było za późno. W efekcie sam stracił życie. Zmarł szybko i prawie bezboleśnie. Greyback oszczędził mu tortur. Wypowiedział tylko jedno, proste zaklęcie, którego formułki Remus nigdy nie zapomniał. Avada Kedavra. Koniec. Potem był tylko głuchy trzask upadającego ciała. Ale Remus nie mógł do niego podbiec, nie mógł go mocno przytulić, zapłakać. Całe jego ciało płonęło żywym ogniem. Nie mógł się poruszyć. Powoli tracił świadomość. Tonął w ogniu, który nim zawładnął. Pamiętał, że czuł ogromny ból, a potem była już tylko ciemność.
- Dość! - powtórzył głośniej. Jego dłonie drżały, a miodowe tęczówki zniknęły, zakryte ciężkimi powiekami.
Po raz kolejny spojrzał na paczuszkę spoczywającą na łóżku. Żałował, że tylko tyle mógł podarować pannie Avis. Gdyby stan jego portfelu pozwoliłby mu na więcej, z pewnością kupiłby coś lepszego. Do paczki włożył robione własnoręcznie przez Hope naszyjnik i bransoletkę, a także trochę słodyczy z Miodowego Królestwa. Wiedział, że to niewiele. Przeniósł pospiesznie wzrok na wiszący na ścianie zegar; wskazywał wpół do szesnastej. Powinien się już zbierać. Zarzucił szybko na ramiona cienki, lekko podarty płaszcz. Potem opuścił swój pokój i przeszedł do salonu. Było to niewielkie pomieszczenie, zdecydowanie najładniejsze z całego domku. Na starej kanapie leżała zwinięta w kłębek kobieta. Miała wyblakłe włosy, bladą twarz, wykrzywione w grymasie bólu usta. Okryła się grubym kocem. Remus zauważył, że drżała.
- Mamo, jesteś pewna, że powinienem...
- Remusie - przerwała mu słabym głosem Hope - nie pytaj o to po raz kolejny. Idź, synku. Baw się dobrze.
- Ale...
- Idź - powtórzyła.
Chłopak westchnął; czuł się bezsilny. Jego matka i tak zawsze stawiała na swoim i wiedział, że nie warto się z nią sprzeczać, nawet, jeśli uważał to za słuszne. Podszedł szybkim krokiem do kanapy, a potem nachylił się i ucałował spocone czoło Hope. Kobieta uniosła delikatnie dłoń i pogładziła nią włosy syna.
- Pozdrów chłopców - powiedziała jeszcze.
- Pozdrowię - obiecał. - Gdyby coś się działo...
- Wiem, gdzie leki. Poradzę sobie. A teraz już idź, bo się spóźnisz.
Spojrzał na nią ostatni raz, a w jego miodowych oczach widniała szczerość, czułość i czysta miłość. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach trawy, drzew. Zapach lasu. Ruszył wąską uliczką na przystanek autobusowy.
Spędziła na tym przeklętym placu zabaw już ponad pół godziny, a Jolene wcale nie wyglądała, jakby zabawa się dla niej kończyła. Wręcz przeciwnie! Biegała od huśtawki do ślizgawki, śmiejąc się wniebogłosy. Collie przyglądała jej się bez zbędnego entuzjazmu, siedząc na jednej z kilku brązowych, poniszczonych ławek. Ten plac zabaw miał naprawdę wiele lat; nie remontowano go ze względu na nowy, stojący w pobliżu. Mimo wszystko, to tutaj zawsze przychodziła z siostrą. Była przywiązana do tego miejsca. Spędziła tu piękne chwile z dzieciństwa; większość dzieliła z Jamesem. Bawili się tu wspólnie od rana do wieczora, piszcząc z radości, przepychając się i czasem nawet kłócąc.
Na wspomnienie o Potterze prychnęła ze złości. Była strasznie wściekła; miała ochotę coś rozwalić, ale nie zamierzała robić tego w miejscu publicznym. Siedziała więc, krzyżując ramiona na piersi i zaciskając pięści. Wszystko dookoła ją irytowało; śmiech siostry, skrzypienie starych huśtawek, szczekanie psa. Czuła, że lada moment wybuchnie.
Jak mogli zapomnieć o jej urodzinach? Ona zawsze była tą, która wszystko organizowała, która starała się, kiedy oni obchodzili tę uroczystość. Dopinała wszystko na ostatni guzik, zapraszała znajomych, przemycała alkohol do Pokoju Wspólnego. A teraz siedziała sama, przyglądając się Jolene. Nie mogła w to uwierzyć. Jedynymi osobami, które złożyły jej życzenia urodzinowe, była mama i siostra, a także tata, który obudził ją dużo wcześniej i wręczył prezent. Trzy osoby!
- Idioci - warknęła cicho.
- Co? - zawołała Jo z drugiego końca placu zabaw. Zawsze słyszała to, czego słyszeć nie powinna.
- Nic!
Dziewczynka jednak nie odpuściła. Podbiegła truchcikiem do starszej siostry i stanęła przed nią, marszcząc brwi. Wyglądały jak dwie krople wody.
- Jesteś zła? - spytała siedmiolatka.
- Tak.
- Dlaczego?
Colleen na moment zagryzła mocno wargę; Jolene w niczym nie zawiniła, a mimo wszystko miała ochotę na nią nakrzyczeć, wyżyć się. Policzyła w myślach do pięciu, a potem odpowiedziała krótko:
- Po prostu. Idź się bawić - ponagliła małą szatynkę.
Jolene miała jednak inne plany. Wcisnęła się na miejsce obok, nie odrywając wzroku od Collie. Czasem Gryfonka miała wrażenie, że siostra tym spojrzeniem przegląda ją na wylot. Chwilami było to irytujące. Zwłaszcza w jej obecnym stanie.
- Nie chcę się bawić.
- Czemu? - syknęła Colleen.
- Bo jesteś smutna - rzuciła beztrosko dziewczynka.
Panna Avis zacisnęła zęby, nie chcąc powiedzieć czegoś niemiłego. Po pierwsze: Amanda wzięła urlop i była w domu, więc Jolene z pewnością by się poskarżyła, a wtedy z pewnością dzień stałby się dla Collie jeszcze gorszy. Po drugie: Jo nie była niczemu winna i potem Coll miałaby okropne wyrzuty sumienia. Wzięła więc kilka głębokich oddechów.
- Nie jestem - zaprzeczyła, siląc się na spokojny ton.
- Właśnie, że tak.
Colleen wiedziała, że z nią nie wygra. Chociaż siedmioletnią, Jo nadal była jej siostrą. Znała ją bardzo dobrze i nic dziwnego, że zauważyła emocje targające Gryfonką. Miała już coś odpowiedzieć, kiedy dziewczynka niespodziewanie zerwała się z ławki i popędziła w tylko sobie znanym kierunku. Szatynka uniosła jedną brew i podążyła wzrokiem za siostrą. Minęła chwila, nim zrozumiała ekscytacje Jolene. W oddali zobaczyła Syriusza. O ile zwykle cieszyło ją jego towarzystwo, teraz nie miała ochoty go widzieć. Była na niego wściekła, czuła się oburzona, a na dodatek ostatnio coś dziwnego działo się z nią, kiedy był w pobliżu. Nie miała jeszcze pojęcia, co to takiego, ale chyba nie chciała wiedzieć. Wolała trzymać przyjaciela na dystans. Oczywiście, jak zwykle musiał niszczyć jej plany.
- Cholerny Black - mruknęła sama do siebie.
Jolene pociągnęła Łapę w stronę Collie.
- Collie, Collie! Patrz, kto przyszedł!
- Widzę - odparła, siląc się na sztuczny uśmiech, który nie objął nawet jej szaro-niebieskich oczu. - Fascynujące. Syriusz Black we własnej osobie.
- Tak jest - rzucił wesoło Łapa, szczerząc się do niej. Klapnął na miejsce obok.
Kiedy Jolene postanowiła wrócić do zabawy, Collie wreszcie stwierdziła, że czas, aby zabrała głos.
- Czego chcesz? - spytała chłodno.
Syriusz poczuł nagłe rozbawienie, słysząc jej pytanie. Cała Colleen. Dumna, obrażalska, chwilami irytująca, wybuchowa. Uśmiechnął się delikatnie, co nie umknęło dziewczynie. Dosłyszał jej ciche prychnięcie, co wywołało u niego wybuch śmiechu.
- Coś cię bawi, Black?
- Nic, słońce - odparł, trzymając się za brzuch - nic takiego. - Zapadła krótka cisza, podczas której Collie mrużyła oczy, a on spoglądał na zegarek na swojej lewej ręce. Wskazywał szesnastą. A więc nadszedł czas na zbajerowanie przyjaciółki. - Słuchaj, będziemy tu tak siedzieć?
Przeniosła na niego zdziwiony wzrok, unosząc jedną brew.
- Dlaczego nie?
- Bo to nudne.
- Nikt cię tu nie zapraszał, Black - zauważyła inteligentnie, a Syriusz dostrzegł, że zaciska pięści. - Możesz iść.
- Chcę iść z tobą.
- Daj mi spokój.
- No chodź - ponaglił ją.
- Nie ma mowy - zaprotestowała - nigdzie z tobą nie idę! Jestem wściekła na cały świat, a więc również, a może zwłaszcza na ciebie. A kiedy jestem wściekła, to wiadomo, że nigdzie z tobą nie pójdę, ty cholerny, wredny, samolubny, irytujący, zidiociały...
Ale jej krzyki zostały przerwane i zastąpione przez nagły pisk dziewczyny. Łapa nigdy nie należał do osób cierpliwych, więc po prostu wstał i szybkim ruchem przerzucił ją sobie przez ramię. Był to z pewnością niezapomniany widok. Jolene roześmiała się wesoło i ruszyła za Łapą, który, ignorując szarpanie się Collie, zmierzał z szerokim uśmiechem w tylko sobie znanym kierunku. Syriusz zawsze dostawał to, czego chciał.
- Powinni już tu być.
- Daj im trochę czasu. Muszą się przecież... no wiesz...
- Potter, jesteś obrzydliwy!
- Wybacz, Liluś. Moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Siedzisz na mojej nodze.
Rozległo się ciche pacnięcie i fuknięcie; Lily nie powstrzymała się od uderzenia Rogacza w głowę. Potem pospiesznie odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, ku rozbawieniu towarzystwa.
Dorcas, Alicja, James, Lily, a także Frank Longbottom, Remus i Peter siedzieli ukryci za kanapą. Wszyscy goście już się pojawili i również chowali się w różnych zakamarkach domu. To miała być prawdziwa niespodzianka. Niestety, Syriusz Black nie wywiązywał się ze swojego zadania na czas. W związku z tym, wszyscy już ponad piętnaście minut ściskali się w różnych ciasnych miejscach - zdrętwiali, obolali, zirytowani.
- Przysięgam, że uduszę go własnymi rogami - warknął James.
- Chyba rękami, James - pouczyła go Alicja.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko panna Evans. - Chodzi mu o rogi. Niejedna mu je dorobiła.
James wydał z siebie zduszony okrzyk udawanego oburzenia, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszeli głośny trzask. Wymienili znaczące spojrzenia. Kiedy dosłyszeli również ciche chrząknięcie, uznali, że to już czas. Jednocześnie wszyscy wyskoczyli ze swoich kryjówek: zza szaf i szafek, spod stołu, zza kanapy i foteli, a także z innych pomieszczeń. Dom Potterów wypełnił radosny okrzyk, a potem śpiew Sto lat. Dorcas i Remus wystrzelili również kolorowe konfetti, które spadło prosto na zszokowaną Colleen. Stojący obok szatynki Syriusz przyglądał się wszystkiemu z kpiącym uśmieszkiem. Nachylił się nad panną Avis i wyszeptał jej prosto do ucha:
- To nie był mój pomysł.
Collie nie odpowiedziała; była zbyt zajęta przyglądaniem się wszystkim dekoracjom, balonom leżącym na podłodze i wiszącym na ścianach, dużemu napisowi: NAJLEPSZEGO, AVIS!, a także wielu innym ozdobom. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć, podbiegł do niej Potter.
- Moja mała dziewczynka rośnie - wyszczebiotał radośnie, łapiąc ją za oba policzki. Potem oba ucałował. Swoim zachowaniem wywołał dookoła śmiech zaproszonych gości. - Wszystkiego najlepszego, dobrego Kremowego, dużo pomarańczy, niech ci Łapcia nago tańczy!
Po tych słowach wręczył jej kilka malutkich paczuszek, owiniętych wstążką z dużą kokardą. Colleen wybuchnęła nagle niepohamowanym śmiechem.
- Rogacz, ja... - wysapała ostatkami sił, ocierając łzy rozbawienia. - To... idealny prezent, naprawdę...
Syriusz z zaciekawieniem przybliżył się do tej dwójki i spojrzał przez ramię dziewczyny na podarunek od Pottera. Kiedy tylko zobaczył, co to takiego, zrobił głupią minę. Jego przyjaciel zawsze miał dziwne pomysły, ale tego się nie... No dobra. Spodziewał się.
- Rogaś - zaczął niepewnie - możesz mi wyjaśnić, czemu kupiłeś Coll gumki?
Potter nie odpowiedział; mrugnął jedynie do przyjaciela, a potem zniknął w tłumie. Black po krótkiej chwili milczenia wzruszył ramionami, a potem - ku ogólnemu zadowoleniu - wykrzyknął:
- Komu polać Ognistej?
W końcu przybywam z rozdziałem!Nowy szablon wykonała Caireann Devin z
Przepraszam, że jest, jaki jest - a jest kiepski.
Jestem świadoma tego, że pisałam lepsze. Wybaczcie.
Obiecuję, że kolejny będzie dużo ciekawszy.
W razie jakichkolwiek zastrzeżeń, czy pytań - piszcie!
Zaczarowanych Szablonów ;)
TAKTAKTAKTAKTAK! NOWY ROZDZIAŁ! JEEEEEEEEEEEJ.
OdpowiedzUsuńno dobra. Wystarczy, teraz na poważnie – rozdział jest świetny, jak zwykle zresztą. Prezent Rogasia powalił mnie na ziemie. I te jego życzenia. Oraz 'wyobraźnia. Leżę. Nie wstaję.
Szczerze powiedziawszy, bardziej podobał mi się poprzedni szablon. Jakoś tak bardziej pasowały do niego te przerywniki, tytuł... a może to tylko kwestia przyzwyczajenia.
Pozdrawiam.
Cieszę się, że mimo wszystko rozdział się podoba. Miałam małe wątpliwości, kiedy go publikowałam, bo wiem, że wyszedł kiepsko.
UsuńMam nadzieję, że do tego również się przyzwyczaisz :)
Również pozdrawiam!
Dziękuję za komentarz, również pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńJestem "nowa" :D Dzisiaj znalazłam tego bloga i postanowiłam, że nie spoczne dopóki go nie przeczytam xdd Przeczytałam :3
Boże... Masz takie genialne pomysły... Ten pierwszy rozdział... Tak się uśmiałam z tej sytuacji z gazetą... "Ma się rozumieć, mamuś!" Hahaha xddd
Albo to z Jo jak spała z Lily... Ta rozmowa... Jejku... Jo, zgadzam się z Tobą. On tak baaardzo ją kocha! Kiedyś jej jeszcze Evans podziękujesz za te słowa :D
"Mamuśka, pisz no szybciutko do kochanej Walburgi! " Hahahahahahahaha xddd chyba nigdy się tak u nikogo przy rozdz nie roześmiałam... Jak Sb przypomnę te sytuacje to od razu banan na twarzy... 😂
" (...) dużo pomarańczy, niech ci Łapcia nago tańczy!" ŚWIETNE!
Evans taka zadziorna... Niech trochę się przełamie w stosunku do Rogacza, bo tak jak myślała jest dla niego trochę (!) okropna :/
"Lily Potter" <333
Hmmm... Czyżby Syriuszowi podobała się Collie i na odwrót? Heh :3 Pasują do siebie! :D
Alicja taka e... Zagubiona? Niech Frank zrywa z tą Mary... Alicja lepsza ^^
Remus... Kochany Remus... Takie ma trudne życie! Uświadomiłam to sobie czytając ten rozdział... 😭 Ludzie, pomóżcie mu! ;____;
Mam nadzieję, że Hope nic się nie stanie... Lupin by się już załamał kompletnie...
Dorcas też pokazuje pazurki... W szczególności do pieska, jakim jest Black :D
Dobra, na podsumowanie.
Rozdział jest super! Nie denerwuj mnie, że nie! Bo tak! Xd
Czekam na NN :3
Weny, pozdrawiam cieplutko!
Kathrine ;**
{jily-love-forever.blogspot.com} >zapraszam!
PS. Za błędy przepraszam, ale jestem na telu xddd
Cześć! Witam w moich skromnych progach ;)
UsuńCieszę się, że opowiadanie bawi, bo miałam naprawdę wątpliwości co do "zabawności" niektórych sytuacji.
Dziękuję za długi komentarz, również pozdrawiam! :*
Wątpliwości na prawdę nie potrzebne ;)) Te teksty tak pasują do Rogacza... :D I wyobrazić sobie jak on je mówi... :'DD
UsuńProszę ;**
{http://jily-love-forever.blogspot.com/}
O boże, z wierszyka urodzinowego śmiałam się przez pół godziny xD Nie no- nieźle. Oki, jestem tu nowa, więc pokrótce ci powiem, że mimo, iż nienawidzę aktorki grającej Coll, to jednak tu ją pokochałam <3 James i Lilka i Syriusz wprost z mojej wyobraźni o huncwotach, naprawdę <3
OdpowiedzUsuńIdę czytać dalej i zapraszam do mnie :
https://bestfriendpeeves.blogspot.com/
Cieszę się, że cię choć trochę przekonałam! :D Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam!:*
Usuń