Colleen od kilkunastu długich dni spędza czas jedynie z Alicją. Springs jako jedyna potrafi trzeźwo myśleć i przy niej Avis czuje się, jakby żadna z tych strasznych rzeczy, o których piszą w Proroku Codziennym, nie miała miejsca.
Ale to tylko złudzenie.
Każda śmierć wydarzyła się naprawdę i nikt nie mógł temu zapobiec.
Ojciec pisze do niej tak często, jak może. Zabawne, że właśnie w takich chwilach ich rozmowy są dłuższe, niż kiedykolwiek wcześniej. Jako Auror, ma dostęp do wielu danych, które nie powinny ujrzeć dziennego światła. Dzięki temu Gryfonka wie, że dzieją się rzeczy dużo gorsze, niż te, o których wszyscy mogą przeczytać w gazetach. Pokazuje listy tylko Huncwotom i Alicji; wie, że gdyby Lily miała szansę je zobaczyć, jej stan pogorszyłby się.
Lily. To imię, którego nie wymawia już bardzo długo. Nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że nie ma tyle odwagi. Co miałaby powiedzieć? Żadne słowa nie sprawią, że Evans będzie taka, jak dawniej. Nic nie ma sensu. Nic. Jest jej wstyd. Jako przyjaciółka nigdy nie powinna zostawiać Gryfonki, zwłaszcza wtedy, kiedy jest źle. Ale odpuściła. James miał rację - Colleen jest egoistką. Teraz już o tym wie.
- O czym myślisz? - pyta Alicja, kiedy siedzą w ciemnym kącie Pokoju Wspólnego, niechętne do rozmowy z kimkolwiek innym. Obecność pozostałych dusi. Zdaje się, że niewidzialne dłonie zaciskają się na ich szyjach, a one są niezdolne do oddechu. Wszyscy zadają zbyt wiele pytań, oczekują wyczerpujących odpowiedzi. Każdy powtarza nic nieznaczące słowa, w kółko i w kółko pocieszając się nimi, chociaż wszyscy wiedzą, że są kłamstwem. Teraz wszystko nim jest.
Colleen wzrusza ramionami, ponieważ sama nie jest pewna.
Myśli o Dorcas, która patrzy na nią z żalem za każdym razem, kiedy gdzieś się mijają; nie wypowiada żadnego słowa i Collie wie, że ma jej za złe jej zachowanie. Meadowes cały swój czas spędza przy Lily i Avis podziwia ją za to, i chwilami żałuje, że nie potrafi być taka, jak ona. Colleen jest tchórzem.
Myśli o Huncwotach. James wydaje się być taki, jak zawsze - żartuje, by rozbawić każdego w pobliżu, ale jego śmiech nie jest taki, jak dawniej. Błysk w jego oczach stracił swoją intensywność, a niewielkie dołki w policzkach już od dłuższego czasu się nie ukazują. Na treningach nie popisuje się już swoimi zdolnościami, a podczas meczów nawet nie rozgląda się za zniczem. Remus chodzi jeszcze bardziej zgarbiony, niż dawniej i nawet zdecydowanie mniej czasu spędza przy książkach, zupełnie, jakby wydarzenia poprzednich tygodni sprawiły, że stracił chęć nawet do nauki. Peter zdaje się być jeszcze mocniej przestraszony swojego własnego cienia, niż zwykle.
Widok Syriusza łamie jej serce.
Chyba tylko ona potrafi dostrzec - chce dostrzec przerażenie w jego szarych oczach. Widzi je nawet z daleka; prawdę powiedziawszy już dawno nie stali twarzą w twarz. Dawno nie słyszała jego głosu. I może to tylko złudzenie, a może naprawdę nocami jej ciało drży, kiedy gorączkowo powtarza imię Syriusza, jakby miało przynieść ukojenie. Ale ono nie nadchodzi, nigdy.
Myśli o Alicji, która zdaje się wiedzieć o niej samej o wiele więcej, niż ktokolwiek inny. Myśli, że Alicja słyszy każdy szept i krzyk, jaki wydobywa się z jej ust, ale milczy, bo zna prawdę od samego początku. Wie o wszystkim. Dowiedziała się o wiele wcześniej, niż to w końcu dotarło do Colleen. I dziwnym sposobem Avis ma wrażenie, że Alicja właśnie taka jest, taka była od zawsze, a Collie nie chciała tego zaakceptować.
Myśli także o rodzicach. Zastanawia się, czy obecna sytuacja coś zmienia; czy kiedy wróci do domu na święta ponownie zasiądzie do stołu w domu Potterów, patrząc na zegar i mając nadal małą cząstkę nadziei, że tym razem jej rodzice zdążą. Zastanawia się, czy znów będzie widziała rozczarowanie na twarzy Jolene, kiedy nie będzie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego mama i tata nie spędzają z nimi tak ważnego dnia. Myśli, czy Dorea znów będzie patrzyła na nie ze łzami w oczach, a Charlus ponownie będzie tak skrępowany i rozczarowany, że do końca wieczoru nie odezwie się ani słowem. Jest pewna, że gdyby tak było, James jak co roku zabawiałby Jolene tak długo, jak tylko by mógł. A ona ponownie patrzyłaby na to pustym wzrokiem, bo nic więcej nie mogłaby zrobić.
Jej mózg prawie eksploduje od tego tłoku, ale Colleen ignoruje to.
- O niczym - odpowiada krótko, ponieważ słowa nie mają znaczenia. Nigdy nie miały.
Alicja kiwa głową i posyła jej delikatny uśmiech, więc Collie wie, że Springs rozumie.
Patrzy w okno. Na zewnątrz pada. Deszcz utrzymuje się już ponad tydzień i Avis łapie się na tym, że czasem porównuje go do łez wszystkich ludzi, którzy tracą najbliższych. I nie pragnie niczego tak mocno, jak tego, by deszcz zniknął i został zastąpiony promieniami słońca, które zdołałyby rozświetlić mrok. Ale pragnienia nie zawsze mają szansę zostać spełnione i wie, że tym razem musi pogodzić się z ulewą.
- Rozmawiałam dziś z Dorcas - wyznaje cicho Alicja. Colleen nie odrywa wzroku od szyby i płynących po niej niczym słone łzy kroplach deszczu. - Mówiła, że Lily czuje się już lepiej. Może to nie jakieś wybitne postępy, ale ostatnio dużo więcej rozmawiają. Lily nie jest już taka nieobecna.
Brunetka kiwa głową. Nie musi mówić na głos tego, jaka ulga właśnie zalała całe jej ciało. Nie musi wypowiadać słów, bo żadne z nich nie oddałoby tego, jak bardzo martwi się o swoich przyjaciół. Człowiek, który zabija w tak okrutny sposób, jest gdzieś blisko, a ona nie mogłaby zrobić nic, by ich wszystkich ochronić. Jest bezsilna i bezbronna; nawet różdżka nie jest w stanie zapewnić nikomu bezpieczeństwa. Nic nie jest w stanie zatrzymać szaleńca, który tak rozpaczliwie pragnie rozlewu niewinnej, niemagicznej krwi. Colleen usłyszała od Jamesa, że Lord Voldemort - bo tak właśnie zwie się morderca - dzieli ich na rasy. Są ci czystej krwi, którzy przeżyją tak długo, jak będą gardzić gorszymi. Są zdrajcy krwi, znajdujący się na równi z mugolami, szlamami i charłakami. Każde z tych ostatnich zasługuje na śmierć. Avis pamięta do tej pory, jaką złość odczuwała, kiedy Potter jej wszystko wyjaśniał. Żałuje, że nie posiada mocy, która pozbawiłaby Lorda Voldemorta całej jego siły, każdej broni i każdego poplecznika. Żałuje, że jedyne, co może zrobić, to siedzieć i czekać, aż zakończenie nadejdzie samo, nie wpisując jej nazwiska w żadną z linijek.
Musi czekać.
*********
Syriusz ostatnimi czasy zaczyna szczerze żałować, że wyprowadził się z rodzinnego, stfu, domu. Tak. Żałuje, ponieważ w ten sposób pozbawił i siebie, i najbliższych jedynego i najbardziej wiarygodnego źródła informacji. Bo tak, on wie, po prostu wie, że cała jego popieprzona rodzinka wyznaje te same idee, co pokurwiony Lord Voldemort. Jest nawet święcie przekonany, że jego mamusia postawiła temu śmieciowi ołtarzyk w najbardziej widocznym kącie salonu i ta myśl czasem rozbawia go do łez, ale potem Black przypomina sobie, że nie ma w tym nic zabawnego. Ludzie giną. Mnóstwo nowych ciał pozbawionych życia zostaje umieszczone w drewnianych trumnach. Krew się leje, a oni mogą jedynie na to patrzeć i jakby czekać na swoją kolej.
Wie, że jeśli morderca zabija każdą niemagiczną osobę, on jest w kolejce, gdzieś na liście. Wie, ponieważ w oczach arystokratów jest zdrajcą. Na zawsze nim pozostanie. I nie, żeby mu to przeszkadzało, bo perspektywa umierania wcale nie jest w jego głowie taka straszna. O wiele bardziej obawia się o swoich przyjaciół, którzy trzymając z nim, jednocześnie spisują się na śmierć. Wstrzymuje oddech.
To trudne - w ciągu zaledwie kilku krótkich dni i nocy przestawić się z bezpiecznego życia, w którym jesteś pewien, że umrzesz jako staruszek z gromadką dzieci i wnuków, na całkiem inne - pełne niebezpieczeństw, przekleństw i bordowej cieczy śledzącej każdy twój krok. To ciężkie, kiedy widzisz podejrzliwe spojrzenia osób przechodzących obok, wiedząc, że podejrzewają cię o bycie jednym z nich. Nazwisko Black zobowiązuje. Syriusz już na zawsze będzie miał przypięte dwie łaty - tę zdrajcy rodu i tę czarnego charakteru, bo przecież jest z tych Blacków. I może to jest ten moment, kiedy Syriusz przestaje patrzeć na wszystko dookoła w ten swój zwyczajowy, płytki i beznamiętny sposób. Może właśnie wtedy zaczyna dostrzegać więcej, niż kiedykolwiek wcześniej i właśnie to go zabija.
Hogwart jest inny. Zdaje się, że wszystkie masakry zmieniły go w kompletnie odmienne miejsce, do którego Syriusz nigdy nie chciałby przyjechać, gdyby tylko miał wybór. Hogwart zawsze kojarzył mu się z prawdziwym domem, pełnym ciepła. Był jego światłem. Gryfon wiedział, że mógłby uciekać miliony razy, ale zawsze wracałby właśnie tam. Teraz wszystko uległo zmianie tak wielkiej, że chyba sam Albus Dumbledore był bezradny.
Nikt nie ma dość siły, by walczyć przeciwko Lordowi Voldemortowi.
Syriusz wie, że teraz wszyscy powinni trzymać się razem, ale dzieje się wręcz przeciwnie. Nie padają już w jego kierunku żadne słowa Dorcas, Lily czy nawet Remusa. James nie patrzy mu w oczy, jakby w obawie, że z nich Black wyczyta każde uczucie, łącznie z tym największym - strachem. Syriusz wie, że duma nie pozwala Potterowi przyznać się do swoich obaw. I myśli, że Rogacz jest największym idiotą na świecie, jeśli uważa, że bycie przestraszonym w takich chwilach to wstyd, że należy to ukrywać za wszelką cenę, nawet cenę zaufania. Zaciska pięści, kiedy myśli o kolejnej osobie.
Colleen Avis.
Nigdy nie był dobry w relacjach damsko-męskich i wiedział o tym każdy, kto go znał. Syriusz z góry sądził, że dziewczyny nie są dobre w rozmowach i może właśnie dlatego nie zagłębiał się z żadną w jakieś bliższe kontakty. To nigdy nie miało ulegać zmianie i do tej pory uważał, że kumpel to lepsze wyjście, niż koleżanka, ale Colleen była wyjątkiem. Był tego świadomy już podczas ich pierwszej pogawędki, podczas pierwszego roku. Usiadła z nimi przy śniadaniu drugiego września i była zupełnie jak oni - zabawna, cięta i podekscytowana. I to chyba był przełom w jego życiu, a przynajmniej tak to teraz odbierał, ponieważ przeklęta Colleen Avis została jego przyjaciółką. Stała się jedną z najbliższych osób w jego życiu i wiedziała o nim tak dużo, że z pewnością mogłaby wydać o nim biografię z każdym najmniejszym szczegółem, gdyby tylko Łapa był kimś istotnym w świecie czarodziejów. Pamięta każdą ich rozmowę, każdy uśmiech i mało zabawny żart, z którego oboje potrafili śmiać się do rozpuku. Pamięta ich nocne schadzki w Pokoju Wspólnym i zakradanie się do kuchni po ciastka, które potem wcinali przed ogniami kominka. Pamięta każdy mecz, podczas którego kibicował jej jak mógł, nawet, jeśli szczerze gardził Quidditchem, nie rozumiejąc fenomenu latania na miotle. Pamięta jej sztuczne uśmiechy, jej łzy, które chcąc nie chcąc ocierał, czując się okropnie, bo przecież był Syriuszem Blackiem, który nienawidzi dziewczyn, tak? Podnosił ją po każdym upadku, a ona podnosiła jego. A kiedy upadali - upadali razem. Zupełnie, jak on i James. Collie go zmieniła. Teraz potrafił to przyznać. I cholera, nie żałuje, bo dzięki temu zyskał jej zaufanie. Zyskał dotyk jej zimnych dłoni, dźwięk jej śmiechu, zapach jej włosów i skóry.
Dlaczego więc teraz odczuwa, że ją traci?
Dlaczego go to w ogóle interesuje?
Wszystko jest popaprane i coraz bardziej mu się to nie podoba. Cisza źle na niego działa, a ostatnimi czasy tylko ona otacza go zewsząd, zaciskając wściekle palce na jego szyi. I Syriusz wie, że niedługo wybuchnie. Naprawdę się wstrzymuje, bo wie, co oznacza śmierć, zwłaszcza tak okrutna i perfidna - dom Blacków widział więcej, niż powinien. Rozumie przerażenie, ale nie potrafi siedzieć bezczynnie, na dodatek bez słowa. To nie w jego stylu.
Dlatego kiedy w drodze na obiad wpada na Colleen, zatrzymuje ją i przyciska do ściany.
Ściska mocno jej nadgarstki - ma wrażenie, że może nawet odrobinę za mocno - i mruży oczy. Colleen patrzy na niego z czymś, czego nie potrafi określić, a co z pewnością nie jest zdziwieniem, zupełnie, jakby tylko oczekiwała tego momentu. Cóż, zna go na pamięć. Zawsze znała.
- Ile zamierzasz to ciągnąć? - pyta chłodno, nie zwalniając ucisku. Wie, że nie ucieknie; robi to, ponieważ dawno nie czuł jej dotyku i ma wrażenie, że nawet ten uspokoi jego zszargane nerwy. To jedyne, czego pragnie. - Cieszy cię to?
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiada. I nawet nie próbuje mu się wyrwać, zupełnie, jakby była pewna, że i tak jej się to nie uda. A może nie chce,żeby się odsunął. Może pragnie jego dotyku, jakiegokolwiek, tak, jak on. Syriusz nie wie.
Prycha w odpowiedzi.
- Jasne, że wiesz - rzuca. - Nie odzywasz się. Nikt się nie odzywa, a dobrze wiesz, że nie lubię takich sytuacji, więc mogłabyś łaskawie...
Ale nie jest mu dane dokończyć, bo niespodziewanie Colleen popycha go z całą swoją siłą w bok i oboje nikną w cieniu murów. Dłoń Avis ląduje na jego ustach, nim udaje mu się zadać pytanie. Nie widzi jej miny, ale domyśla się, że Collie właśnie marszczy brwi. Dziewczyna napiera na niego całym swoim ciałem, a on ledwie to odczuwa, ale to nie ma teraz znaczenia, ponieważ słyszy czyjeś kroki. Domyśla się, dlaczego Colleen wciągnęła go w ten kąt.
- ...tak pisał mój ojciec. W kolejnym liście ma wysłać mi konkretną datę i godzinę. Musimy być gotowi w każdej chwili, on nie będzie czekał...
Syriusz rozpoznaje głos jednego ze Ślizgonów; nie pamięta jego nazwiska ale potrafi zobaczyć oczami wyobraźni jego wiecznie nadąsaną twarz i krzaczaste brwi. Black może się tylko domyślać, kim jest "on" i prawdopodobnie Colleen ma te same podejrzenia, ponieważ depcze mu nerwowo stopy i chyba opiera głowę na jego ramieniu, a on nie potrafi się nie uśmiechnąć, ponieważ w końcu pokonali tę przepaść, która ostatnimi czasy była zbyt duża, by ją przeskoczyć.
Nie zastanawia się nad tym, dlaczego czując jej bliskość, staje się spokojniejszy. Nie myśli o tym, że jego dłonie zaczynają drżeć, ponieważ to nie ma dla niego żadnego znaczenia. Nawet przyspieszone bicie jego serca, które usilnie ignoruje.
- Osobiście uważam, że to mnie Czarny Pan zleci jakieś zadanie - słyszy Black i zamiera, ponieważ ten głos rozpoznałby zawsze, bez większego problemu.
To nie jest prawda. Jeśli Ślizgoni mówią o tym, o kim myśli, to teraz jest już pewien, że nie ma brata. Stracił go w momencie, kiedy Regulus postanowił bezmyślnie oddać się słudze Lorda Voldemorta.
Colleen nie potrafi go powstrzymać i pozostaje jej zdusić krzyk, ponieważ Syriusz wyszarpuje się z jej uścisku i rusza prosto na Regulusa.
Cała złość, jaką trzymał w sobie ostatnich tygodniach, wychodzi z niego w ciągu kilku sekund, kiedy rzuca się na człowieka, którego niedawno uważał za brata. Jego pięść ląduje na twarzy młodszego z Blacków, nim ten zdąży zareagować. Nie zastanawia się nawet nad użyciem różdżki; chce, żeby Regulus poczuł ból. Okłada go, przyciskając za szatę do muru. Regulus zdaje się akceptować zachowanie Syriusza - nie krzyczy, ale milczy, nawet się nie szarpie, jakby wiedząc, że na to zasłużył. I to jeszcze bardziej wścieka Łapę.
- Dlaczego się nie bronisz? - krzyczy, uderzając ciałem Ślizgona o ścianę. - Taki z ciebie sługa Voldemorta!
- Syriusz, dość! - Colleen stoi obok i Syriusz wyczuwa jej wzrok na swojej twarzy, ale nie potrafi- nie chce przestawać. To w pewien sposób sprawia mu przyjemność - świadomość, że w końcu może odegrać się za wszystkie lata, kiedy był tym gorszym.
Bo nawet najlepsi ludzie mają w sobie odrobinę zła. Nawet ci czyści brudzą sobie ręce krwią, kiedy chodzi o swój honor. Nawet Syriusz Black potrafi czuć gniew tak silny, że przestaje panować nad swoimi czynami, nie kontroluje swoich ruchów.
Nawet on czasem pragnie czyjejś śmierci.
- Jesteś tchórzem, Reg - syczy mu do ucha, teraz obiema dłońmi ściskając jego czarną jak smoła szatę, idealnie czystą i wyprasowaną, tak odmienną od jego własnej. - Zawsze nim byłeś. To tylko kwestia czasu, nim byś to okazał. Mamusia jest dumna? - wypluwa z pogardą, patrząc uparcie w oczy brata, tak podobne do jego własnych.
Regulus Black nie jest już jego bratem. Nie jest.
Pamięta bardzo wyraźnie ich dzieciństwo. Jest przeplatane krzykiem matki, zaklęciami ojca i ich śmiechem. Zabawne, że dawniej byli cholernie blisko. Syriusz każdej nocy zakradał się do pokoju młodszego brata, a potem oboje oglądali gwiazdy. I rozmawiali, naprawdę rozmawiali, i byli sobie najbliźsi. Ale potem Syriusz poszedł do Hogwartu i trafił do Gryffindoru, stając się zakałą rodziny, najgorszym z najgorszych; stając się zdrajcą.
Pamięta, jaki był z siebie dumny, że różnił się od pozostałych Blacków. A potem poznał Jamesa, kogoś, kto zdawał się być jego bratnią duszą i wszystko nabrało kolorów. Nie chciał być już nigdy więcej tym Blackiem, którego kojarzą z samym złem, ostrymi zasadami i wiankiem klątw. Nie chciał być czarnym charakterem.
Pamięta, że Regulus nie był dumny.
Pamięta ostatni list, jaki kiedykolwiek otrzymał od brata. Ostatnie szczere słowa Regulusa, przelane na pergamin, które wszystko zniszczyły.
Nie jesteś już moim bratem.
Nie jesteś.
Nie wie, kiedy Collie wyjęła różdżkę i wycelowała nią właśnie w niego, a potem zaklęcie odrzuciło go na bok. Ledwo widzi odchodzącego wolnym krokiem Ślizgona. Nawet się nie odwraca. Nie obdarza Syriusza ostatnim spojrzeniem. Zwyczajnie odchodzi, by zniknąć za zakrętem.
Nie jest jego bratem.
*********
Kiedy razem z Jamesem siedzi w gabinecie dyrektora Hogwartu, dłonie jej się pocą. Czuje się jak na przesłuchaniu, opowiadając zdarzenia z kilku godzin wcześniej, kiedy Syriusz pobił Regulusa, a ona tak po prostu stała, przyglądając się temu bez wzruszenia. Chciała, żeby Syriusz wyzbył się wszystkiego, co trzymał w sobie ostatnie lata, ale to nie było wytłumaczenie. Nie ma znaczenia, że chciała dobrze - sprawiła, że Regulus leży teraz w Skrzydle Szpitalnym ze złamanym nosem i żebrami.Ale nie żałuje. Właściwie, jest z siebie całkiem zadowolona. Wie, że to dobrze zrobiło Łapie, a on jest jej przyjacielem i zrobiłaby dla niego wszystko, i Dumbledore jest tego świadomy (nie tylko dlatego, że powtórzyła to już pięćset razy w ciągu piętnastu minut), ponieważ z jego twarzy nie znika delikatny uśmiech. Zupełnie, jakby mówili o pogodzie, a przecież właśnie dowiedział się, że w zamku szerzą się poplecznicy "Czarnego Pana".
- To było do przewidzenia, panno Avis; nie rozumiem więc twojego oburzenia - mówi spokojnie dyrektor i Colleen ma ochotę nim zatrząsnąć; prawie to robi, ale James jakby wyczuwa jej zamiary i ściska jej ramię.
- Mówi pan o tym tak spokojnie? - piszczy. O Merlinie, ona naprawdę pisnęła. - Jego poplecznicy są tutaj, w zamku! Wie pan, co to oznacza? Ludzie mogą ginąć i tutaj, skoro...
- Zapewniam cię, że to się nie stanie.
Czuje przypływ złości i przez moment ma ochotę, zupełnie jak Syriusz, porządnie kogoś uderzyć. Patrzy na Pottera, który akurat jest pod ręką i chichocze, bo on zdaje się czytać w jej myślach i odskakuje jak oparzony, odsuwając fotel jak najdalej.
- Nie waż się - mówi cicho, a ona mruga do niego w rozbawieniu.
- Ale profesorze, nie powinniśmy zacząć działać? Jakoś... uh, nie wiem. W jakikolwiek sposób. Nawet patrolując nocą korytarze, o - rzuca Colleen po jakimś czasie. Wie, że skoro słudzy "Czarnego Pana" są wśród uczniów, wkrótce może rozlać się również krew niewinnych nastolatków, w tym jej przyjaciół, a ta myśl wzbudza w niej takie przerażenie, że przełyka głośno ślinę i wbija wzrok w któryś z ruchomych portretów wiszących na ścianie pomieszczenia.
Albus patrzy na nią przenikliwie; Gryfonka wyczuwa jego wzrok i ma wrażenie, że mężczyzna czyta z niej jak z otwartej księgi, i jest pewna, że nadal się uśmiecha. Merlinie, ten człowiek jest irytujący.
- Z pewnością o tym pomyślimy - zgadza się dyrektor. - A teraz, panno Avis, czy mógłbym prosić o zdradzenie mi nazwisk tych dwóch Ślizgonów, którzy rzekomo stali się sługami Lorda Voldemorta?
Wymienia z Jamesem nerwowe spojrzenia. Zna nazwiska. Jeśli teraz powie wszystko, co wie, być może oszczędzi wiele cierpienia, łez, krzyków rozpaczy i krwi. Może uratuje życia niewinnych ludzi, którym dane będzie w przyszłości zginąć z ręki dwóch uczniów?
A co, jeśli to nic nie da? Co, jeśli powinna pozwolić losowi działać na własną rękę, nie mieszając się w nie swoje sprawy?
Kręci głową.
- Toby Fawley - mówi cicho. - To był Toby Fawley. Nie wiem, z kim rozmawiał. Ja i Syriusz staliśmy w kącie, było ciemno i niewiele widzieliśmy, a głosu nie rozpoznałam. Ale to na pewno był Ślizgon.
Kłamstwo tak gładko przechodzi przez jej usta, że sama czuje zdziwienie, ale nie daje tego po sobie poznać. Wie, że Dumbledore wszystko wyczyta z jej oczu, dlatego robi wszystko, by wyglądać naturalnie. Ma wrażenie, że i to nic nie daje - Albus mruży oczy, ale wyraz jego twarzy pozostaje przyjazny, więc dziewczyna wie, że z czegokolwiek dyrektor zdaje sobie sprawę, nie ma jej tego za złe. Zerka kątem oka na Jamesa i widzi, że on również gra niewzruszonego, ale dostrzega, jak nerwowo bawi się długimi palcami.
Nawet nie zastanawia się, czy robi dobrze.
- Skąd w takim razie wziął się tam pan Regulus Black? - pyta miękko profesor.
- Znalazł się w niewłaściwym miejscu, w złym czasie - tłumaczy brunetka. - A Syriusz potrzebował się na kimś wyładować. Regulus to jedna z osób, które on kocha i chce chronić, więc kiedy zobaczył go w towarzystwie tamtej dwójki, wpadł w szał. A ja mu na to pozwoliłam - mówi, tym razem wpatrując się zaparcie w złotego feniksa. - Ale uważam, że dobrze się stało. Syriusz trzymał wszystko w sobie przez ostatnie kilka, może kilkanaście lat, a jego bratu i tak nic się nie stało.
- W takim razie to wszystko.
Czy Syriusz jej wybaczy? Czy będzie z niej dumny i szczęśliwy, że postąpiła tak, a nie inaczej? W głębi duszy wie, że tak, nawet, jeśli nie przyzna się do tego wprost.
Kiedy wraca samotnie korytarzem - James musiał pilnie udać się w jakieś miejsce; nie pytała o szczegóły - jest już ciemno. Mury zamku oświetlane są przez liche światło pochodni, a jej kroki odbijają się echem. W głowie stacza bitwę z własnymi myślami i jedyne, o czym marzy, to łóżko i sen. Bez Voldemorta, bez kolejnych ciał i bez bezsilności, która ogarnia ją, kiedy słyszy, że kolejną noc Lily spędza w toalecie, wypłakując sobie oczy i zapewne czytając kolejne strony Proroka Codziennego, którego nigdy nie dotyka rano. Jedyne, czego pragnie, to spokój. Nie pamięta już nawet, jak to jest - spać, wiedząc, że obudzi się i wszystko będzie normalne. Odkąd morderstwa się zaczęły, nikt już nie może być spokojny. Nikt.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Jej lewa dłoń automatycznie zaciska się na różdżce, kiedy słyszy znajomy głos. Nie jest sama. Przymyka na moment oczy, szukając w głowie sensownego wytłumaczenia, a potem obraca się do tyłu i widzi jego.
Regulus Black. Młodszy z braci, równie przystojny i inteligentny, posiadający jednak więcej ambicji i mniej głupkowatości. Podobni, a jednak różni. Kiedy patrzy na niego w ciemności, ma wrażenie, że stoi przed nią Syriusz; gdyby nie znała Łapy na pamięć, na pewno by tak pomyślała. Regulus ma nieco krótsze włosy, proste, przeważnie założone za ucho, co wygląda dość zabawnie i często ona i Syriusz żartują sobie z tego. Jest wyższy, zdecydowanie o jakieś pięć centymetrów, ale jednocześnie mniej postawny, można nawet powiedzieć, że zbyt chudy. Poznałaby jego sylwetkę wszędzie; zna go na pamięć. Widziała zbyt wiele zdjęć, które Syriusz chował w kieszeniach spodni, a które ona znajdowała zawsze zupełnym przypadkiem. Za każdym razem powstrzymywała łzy, ponieważ miłość Syriusza do Regulusa była niezwykła i ukrywana z wielką zaciętością, zupełnie, jakby Łapa uważał to za powód do wstydu. Wiedziała, że gdyby się do tego przyznał, jego duma ucierpiałaby zdecydowanie zbyt mocno, by zdołał to przełknąć. Ale wszyscy wiedzieli - ona, Huncwoci. Wystarczyło wyłapać ukradkowo rzucane spojrzenia w kierunku stołu Ślizgonów, tego desperackiego szukania znajomej twarzy, a potem ulgi, kiedy Syriusz zdoła dostrzec brata. Colleen zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo Black troszczy się o Ślizgona i teraz już wie, że dobrze postąpiła.
- Miałam taki kaprys - kpi, krzyżując dłonie na piersi. - A tak na poważnie, nie myśl, że zrobiłam to dla ciebie.
Regulus kiwa powoli głową i ukazuje zęby w złośliwym uśmieszku.
- Nigdy bym na to nie wpadł, Avis - odpowiada. - Nie musiałaś tego robić. Jestem niebezpieczny, pamiętasz? Sam Syriusz...
- Zamknij się. Zrobiłam to dla niego.
Widzi pełne powątpiewania i ironii spojrzenie młodszego z braci Black i ma ochotę fuknąć, rzucić w niego jakimś paskudnym zaklęciem, a potem wrócić do ciepłego Pokoju Wspólnego, gdzie będzie mogła się na kimś wyżyć - prawdopodobnie na Jamesie, ponieważ od zawsze był jej ulubioną ofiarą.
- Nawet nic nie mów - syczy w jego kierunku i ściska różdżkę, w razie, gdyby naprawdę chciała jej użyć. - Wiesz, że on też by tak postąpił. Jest twoim bratem.
- W jego oczach nie jestem już bratem - mówi Regulus i jego gorzko wypowiadane słowa przeszywają całe ciało Avis, powodując drżenie. - Już nie.
Nigdy nie poznała pełnej historii Blacków. Wie, że nie ma czego żałować; Syriusz opowiadał jej o kilku zdarzeniach z dzieciństwa, a potem kilku miesięcy przed jego ucieczką. Nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Colleen jest w pełni świadoma tego, że jej przyjaciel od zawsze był białą owcą w czarnej rodzinie i za to właśnie obrywał. Wzdryga się na samą myśl o tym; nienawidzi Blacków z całego serca i wie, że jeśli walka z Voldemortem oznacza również walkę z nimi, nie zawaha się rzucić zaklęcia, kiedy stanie twarzą w twarz z matką Syriusza. Nie zawaha się wypowiedzieć tych dwóch słów, kiedy będzie miała przed sobą Walburgę; będzie gotowa zabić.
Zabić za krzywdy Syriusza.
Regulus i Syriusz są podobni. Teraz dostrzega, że to nie tylko podobieństwo wyglądu, ale i charakterów. Oboje są przekonani, że dla drugiego już nie istnieją. Oboje się mylą.
Colleen nie jest nikim, kto mógłby wtrącać się w ich życie. Bycie przyjaciółką Syriusza nie upoważnia jej do podejmowania za niego decyzji, ale wie, że tym razem postępuje dobrze; wie, że będzie jej za to wdzięczny. Zaciska zęby, a potem wypuszcza ciężko powietrze i patrzy na Regulusa ze spokojem. Pozorowanym.
- Słuchaj, Regulusie - zaczyna, podchodząc bliżej wychowanka domu Slytherina. Musi zadrzeć głowę, jak w przypadku Łapy, by patrzeć na jego twarz. - Gdyby chodziło o mnie, Dumbledore już dawno wiedziałby, kim naprawdę jesteś. Ale zrobiłam to dla niego, dlatego doceń to i nie spieprz tego. Jeden błąd - syczy - i po tobie. Wiesz, że się nie zawaham.
- Chyba rozumiem, dlaczego Syriusz i ty zostaliście przyjaciółmi - śmieje się brunet, nim poprawia szatę i odsuwa się na bezpieczną odległość. - Oboje chcecie decydować o czyimś życiu, mając gówno do gadania. Jesteście identyczni.
Colleen wzrusza ramionami.
- Sądzę, że lubisz, kiedy ktoś kieruje twoim życiem, czyż nie, Reg? - szepcze dziewczyna. Wie, że jest górą. - Jeden błąd i stracisz jego miłość na zawsze.
Black parska.
- Miłość? - niemal wypluwa, a w jego szarych oczach widzi coś na kształt rozbawienia i furii, zupełnie, jakby to słowo wywoływało w nim skrywane głęboko uczucia. Och, był jak Syriusz. Cholernie. - Naprawdę sądzisz, że mnie kocha? On?
Kiwa głową.
- Nigdy nie przestał.
Kiedy odchodzi, wie, że Regulus nadal stoi w tym samym miejscu i wpatruje się w jej plecy. Wie, że może te słowa były błędem, ale Ślizgon powinien wiedzieć. I może namieszała, ale Łapa nigdy się o tym nie dowie. Nie będzie wiedział, że jego brat, jedyny prawdziwy brat zdaje sobie sprawę z tego, że zawsze nad nim czuwa.
Nim wchodzi do Pokoju Wspólnego, ogląda się za siebie.
- Obym tego nie żałowała.
***
Cóż, więc... cześć.
Długo mnie tu nie było, ale właściwie nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek zamieszczę coś na tym blogu. Jak widać, wróciłam. Nie obiecuję, że na stałe - nic nie mogę wam zagwarantować - ale na jakiś czas zamierzam zostać.
Nie wiem nawet, czy ktoś ma ochotę to jeszcze czytać, ale jeśli tak - dziękuję za to, że czekaliście te kilka długich miesięcy na ten marny rozdział, który swoją drogą jest inny - jak sądzę - od pozostałych. Zostawiam go Wam i mam nadzieję, że chociaż odrobinę Wam się spodoba.
Wasza,
Colleen A
PS: Zna ktoś może jakąś szablonarnię, gdzie znajdę coś ciekawego? Wiecie - nowy rok, zmiany, bla, bla...
Nie mogłam znaleźć miejsca na komentarz, ale udało się i oto jestem.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, rozdział jest nieco inny, od razu zwróciłam na to uwagę. Podoba mi się. Mogę kilka cytatów zapisać w kalendarzu?
Cieszę się, że do nas wróciłaś, skarbie.
Bardzo się cieszę, że Ci się podoba, bo o to martwiłam się najbardziej.
UsuńTeż się cieszę, że znów tu jestem. Pozdrawiam!
Coś mnie podkusiło by tu zajrzeć i no nie spodziewałam się, że wrócisz. Co do rozdziału.. Myślę, że włożyłaś do niego dużo swoich emocji. Podejrzewam, że chciałaś się w pewien sposób wyżyć, napisać wszystkie swoje odczucia w nim. Nie chcę wnikać w to co się dzieje w twojej głowie, jednak rozdział stał się taki smutny? Rzecz jasna, jest inny, ale nie mam pojęcia czy wyszło to na dobre. Jest przepełniony depresyjnymi momentami, więc gdy ktoś go czyta od razu sam ma takie myśli. Osobiście dodałabym parę śmiesznych momentów, by za bardzo nie zgubić się w tym wszystkim, ale to twoje opowiadanie, ty nim kierujesz:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Przyznaje szczerze, że poprawiając rozdział sama miałam wrażenie, że może powinnam dodać odrobinę humoru, ale potem to zwyczajnie nie pasowało i zostawiłam jak jest. W kolejnym wracają prawdziwi Huncwoci, obiecuję! :)
Usuń