*****
- Wesołych świąt, Lily.
- Wesołych świąt, Alicja.
Mimo wypowiedzianych przez nie słów, ten dzień wcale nie przypomina świąt. Nie jest pełen radości i ciepła. Nie wypełnia go dobra atmosfera i szczęście. Jest pusty.
Lily pojawiła się w Dolinie Godryka tego samego dnia, godzinę później. A kiedy zobaczyła Colleen i Syriusza, nie mogła powstrzymać szlochu.
Wyglądali okropnie. Ich rany świadczyły o tym, że gdyby James i Charlus znaleźli ich minuty później, mogliby już nie żyć. I Lily nie chce o tym myśleć. Chce odrzucić tą świadomość jak najdalej, w jak najgłębsze miejsce serca. Ale nie potrafi.
Amanda Avis kręci się wokół dwójki Gryfonów, co jakiś czas wlewając w nich kolejny eliksir. Dorea Potter nie opuszcza jej boku; Syriusz i Colleen są dla niej jak dzieci. Przez krótki moment Evans myśli nawet, że pani Potter kocha jej przyjaciółkę bardziej, niż jej własna matka. I może ma rację.
W domu panuje cisza. Lily jej nienawidzi, ale wie, że tylko milczenie jest teraz odpowiednie. Siedzi więc u boku Alicji, w jej tymczasowej sypialni, i z całych sił powstrzymuje łzy cisnące się do jej zielonych oczu. To nie czas na płacz. To właściwie nie czas na nic. A już na pewno nie czas na to, by dwójka jej przyjaciół zginęła. Nie tu, nie teraz. Nie tak wcześnie.
James zniknął. Nie było go już wtedy, kiedy Evans się tu pojawiła. Lily rozumie, dlaczego wyszedł. Jego więź z Syriuszem i Colleen jest zbyt silna, by mógł to znieść. Ale brakuje jej jego obecności. W pewien sposób chce go zobaczyć. Chce wiedzieć, że wszystko będzie w porządku, a serce podpowiada jej, że tylko James Potter może jej to obiecać. I może nie rozumie swoich uczuć, może ich nie chce, ale tym razem odrzuca zdrowy rozsądek.
Kiedy wstaje i kieruje się do drzwi, Alicja rzuca ciche:
- Dokąd idziesz?
Lily odwraca się na krótki moment, po to tylko, by spojrzeć w brązowe, załzawione oczy przyjaciółki. Posyła jej wymuszony uśmiech.
- Muszę zobaczyć Pottera.
*****
Uciekł.
Nie mógł znieść widoku dwóch bezwładnych ciał. Dwie osoby, które były dla niego najważniejsze, mogły zginąć. Gdyby się spóźnił, nie byłoby ich. Zostałby zupełnie sam.
Teraz, siedząc na starym placu zabaw, gdzie zwykł przychodzić dawniej z Colleen, nie powstrzymuje łez. Nie powstrzymuje krzyku, który niekontrolowanie wyrywa się z jego gardła. A kiedy opada na kolana, czuje na karku pierwsze krople deszczu. Zupełnie, jakby i niebo pogrążyło się w rozpaczy.
Syriusz kocha niebo. Jest zafascynowany jego niedostępnością, odległością. Wiele nocy Rogacz spędził razem z nim w Wieży Astronomicznej, patrząc w gwiazdy. Łapa znał każdą z nich na pamięć. I każda miała jakieś znaczenie, większe lub mniejsze. Black wypowiadał się o nich z uwielbieniem. James lubił, kiedy o tym mówił. Zatracał się w pełnym podziwu głosie przyjaciela. I słuchał.
Teraz, kiedy unosi głowę, jedyna gwiazda, jaką potrafi zauważyć, to świecący najmocniej Syriusz.
To James powinien tam pójść. Nigdy nie miał prawa pozwolić Colleen wyjść tego wieczoru z domu. Przecież doskonale wiedział, że to niebezpieczne. Może gdyby to on poszedł z Syriuszem, lepiej by sobie poradzili. Może zdołałby uratować Łapę od wszelkich obrażeń, jakie odniósł w walce. A Colleen byłaby cała i zdrowa, bezpiecznie zostając w domu. Tak, jak zrobił to James.
Nigdy sobie tego nie wybaczy.
Sam nie wie, jak długo tutaj siedzi. Godzinę? Dwie? Pół nocy? Nie potrafi odpowiedzieć. Ale to właściwie nieistotne, prawda? Jakie to ma znaczenie, jak długo tutaj siedzi? Skoro nikt go nie szuka, to znaczy, że Colleen i Syriusz się nie obudzili. Nie ma więc powodu, by wracać do domu.
To nie tak, że jest wściekły na cały świat. To nie tak, że nie chce patrzeć na twarz rodziców, Jolene czy Alicji. James boi się po prostu, że kiedy zobaczy ich łzy, nie da rady. Boi się, że upadnie, a Syriusz na razie nie będzie mógł go podnieść, jak robił to zawsze. Więc siedzi tutaj, marznąc, patrząc na topniejący pod mokrymi kroplami deszczu śnieg. I nie potrafi wyrzucić z głowy obrazu ran przyjaciół. Nie potrafi wyzbyć się widoku cierpienia na twarzy Colleen. To dla niego zbyt wiele.
- James?
Drży, słysząc delikatny głos wydobywający się gdzieś zza jego pleców. Zawsze by go rozpoznał.
Lily.
Nie porusza się nawet o centymetr, ale przymyka oczy, a jego oddech staje się płytki. Lily tu jest. Przyszła do niego.
Słyszy cichy szelest i wyczuwa ciepło po swojej prawej stronie. Evans siada na ławce, przed którą James klęczy. I samo to w pewien sposób ogrzewa zmarznięte serce Pottera, który teraz pod powiekami znów wyczuwa łzy. A kiedy czuje jej delikatną dłoń na swoim ramieniu, szloch opuszcza mimowolnie jego gardło, a jego ciało przechodzi wstrząs.
- Jestem tu, James - szepcze Lily. - Wiem, że wolałbyś, żeby to Collie czy Syriusz tu za tobą przyszli, ale pomyślałam, że nie powinieneś być sam. Nie tej nocy, kiedy dzieje się tak źle.
James kiwa niezauważalnie głową. Nie chce być sam. Chce, żeby z nim została.
Czy to nie trochę ironiczne, że ze wszystkich osób na świecie, to właśnie ona do niego przychodzi? Ona, za którą ugania się od tylu lat? Nieosiągalna Lily Evans, która od zawsze odrzucała jego zaloty? James unosi kącik ust.
Nie pamięta, kiedy dojrzał. Nie pamięta, kiedy zwykłe dokuczanie dziewczynie zmieniło się w znane wszystkim pytanie zadawane z wielką nadzieją. Nie wie, kiedy zaczął zauważać, jak zielone są jej oczy, jak gładka jest jej skóra i różowe są usta. Nie wie, kiedy zaczął widzieć więcej. Nie wie, kiedy ją pokochał. Ale jedno jest pewne - jeżeli na tym świecie jest ktoś, kto oprócz Syriusza może choć trochę unieść go w górę, jest to Lily Evans. A teraz siedzi tutaj, razem z nim. Szukała go.
- Pani Avis bardzo się stara, żeby im pomóc. Mówi, że niedługo się obudzą. Z Syriuszem jest troszkę lepiej - mówi dziewczyna. - James, spójrz na mnie.
Nie potrafi odmówić. Nigdy nie mógłby jej odmówić.
Patrzy więc na nią i zamiera. Pierwszy raz widzi ją z tak bliska i śmiało może powiedzieć, że teraz w jego oczach jest jeszcze piękniejsza. Dostrzega jej drobne piegi, iskry w jej migdałowych oczach, zaschnięte, różowe usta. Dostrzega kosmyk rudych włosów, który opada na jej twarz i walczy ze sobą, by nie wyciągnąć ręki i nie odgarnąć go za jej ucho. Patrząc na nią, zapomina o Syriuszu i Colleen. Ból odchodzi w niepamięć, zupełnie, jakby Lily była lekarstwem na cierpienie. I James chce zażyć to lekarstwo. Chce zatracić się w jego gorzkim smaku. Pragnie tego od tak dawna. Sam nie pamięta, kiedy głupie żarty zmieniły się w miłość. Może powiedzieć jedno.
Nie ma drugiej takiej, jak Lily Evans.
- Nie powiem ci tego, co każdy teraz potrzebuje usłyszeć. - Lily patrzy na niego z czymś, czego nigdy nie widział w jej oczach. To coś nowego, nieznanego. Ale lubi uczucie, jakie kiełkuje w jego sercu, kiedy widzi ten wzrok. - Nie powiem ci, że będzie dobrze, bo oboje wiemy, że może się to okazać kłamstwem. Ale James, musisz mieć nadzieję, że to wszystko się skończy. Oboje musimy ją mieć. To trudne, wiem - teraz szepcze, a jej twarz jest jeszcze bliżej, niż wcześniej - ale poradzimy sobie. Bo kto, jak nie my?
James kiwa głową.
- Jesteś niezwykła, Lily Evans.
Dziewczyna rumieni się delikatnie, a żołądek Pottera robi fikołka. Jego serce skacze jak oszalałe, niemal wyrywając się z piersi. James oddycha krótko i płytko. Ma wrażenie, że zaraz zemdleje. I może to głupie, że tak reaguje. A może to całkiem normalne i właśnie tak wygląda zakochanie. James nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, ale jakie to ma teraz znaczenie? Nic nie liczy się bardziej, niż to, że Lily jest tu razem z nim, trzymając go za rękę. Są w tym razem, niezależnie od tego, co się stanie.
I James pierwszy raz od tygodni czuje, że żyje.
*****
- Tato, nie mogę tego tak dłużej ciągnąć. I ty dobrze wiesz, że nie możesz mnie już dłużej powstrzymywać.
Dorcas wpadła do gabinetu swojego ojca kilka sekund wcześniej, z zaschniętymi na policzkach łzami i bólem w niebieskich oczach. Cała jej twarz wyrażała cierpienie, które w końcu wydostało się na zewnątrz dziewczyny. Do tej pory skrywała je głęboko w sercu. Ale teraz było na to za późno. Teraz wszystko uległo zmianie. A ona była gotowa na walkę, jak nigdy wcześniej.
- Dorcas...
- Tato - powtarza Meadowes. - Proszę.
Mężczyzna wie, że z nią nie wygra i zaprzestaje walki, jaką toczył od wielu dni.
A kiedy Dorcas słyszy jego westchnięcie, uśmiecha się delikatnie. Wie, że wygrała. Wie, że dzisiejszy dzień wiele zmieni w jej życiu. Może i jest młoda, może powinna mieć jeszcze wiele przed sobą. Ale tak nie jest. Dorcas w pewien sposób wie, po prostu wie, że ktoś z nich zginie. I ma cichą nadzieję, że to będzie ona. Albo, że umrze pierwsza, by nie musieć patrzeć na śmierć przyjaciół.
- Usiądź - mówi w końcu pan Meadowes.
Dziewczyna robi to bez wahania.
- Jesteś pewna? - pyta krótko, a kiedy odpowiada mu kiwnięcie głową, wzdycha po raz kolejny. - A więc powinnaś dowiedzieć się o Zakonie Feniksa.
- Zakon Feniksa? - powtarza Dorcas, unosząc jedną brew, jak to Colleen ma w zwyczaju. Na myśl o przyjaciółce ból przeszywa jej ciało.
- To tajna organizacja. Powstała już dawno, zwalczała takich, którzy maczali palce w czarnej magii - tłumaczy pan Meadowes, poprawiając okulary, które zaczęły zsuwać się z jego zadartego nosa. - Dorcas, czy jesteś pewna, że chcesz się w to mieszać? Masz dopiero szesnaście lat...
- Prawie siedemnaście - przerywa mu blondynka.
Widzi szczere zmartwienie w jego oczach. Rozumie, co odczuwa. Jest jego jedyną córką, ostatnią osobą, która mu została. Wie, że nie chce jej stracić. Ale już postanowiła. Nie może siedzieć bezczynnie i czekać do ukończenia Hogwartu. Do tego czasu życia stracą setki, a może nawet tysiące osób. Nie może tego znieść.
- Tato, bardzo cię kocham - mówi, przykrywając jego dużą dłoń swoją własną, o wiele drobniejszą i delikatniejszą. - I wiem, że się martwisz. Ale nie możesz mnie powstrzymać. Jeśli ty mnie w to nie wprowadzisz, wiesz, że znajdę kogoś, kto to zrobi. Ale to powinieneś być ty. - Uśmiecha się delikatnie i ignoruje łzę spływającą po policzku jej ojca. - Proszę.
Mija minuta, a może pięć, nim powoli siwiejący mężczyzna ponownie kiwa głową. Dorcas bierze głęboki wdech i patrzy na niego z wyczekiwaniem. Jest gotowa. Musi być.
- Zakon Feniksa - powtarza - został założony przez Albusa Dumbledore'a. Dawniej skupiał się na łapaniu tych, którzy byli po prostu źli, zabijali czy rzucali klątwy na prawo i lewo. Działał sprawnie i szybko, bez potrzeby angażowania całego Ministerstwa Magii. W ciągu ostatnich lat trochę się pozmieniało - zatrzymuje na chwile, przymykając oczy. - Teraz głównym celem jest łapanie Śmierciożerców, zwalczanie Sama-Wiesz-Kogo. Członkami są przede wszystkim aurorzy, ale i uzdrowiciele, a nawet zwykli czarodzieje, którzy po prostu chcą pomóc. Nie chodzi tylko o walkę. - Mężczyzna mierzy uważnie wzrokiem córkę. - Chodzi o zawieranie sojuszy z różnymi istotami, których potrzebujemy, by wygrać tę wojnę. Chodzi o robienie za szpiega, często wchodzenie w szeregi Sama-Wiesz-Kogo, po to, by dostarczyć nam informacji. To bardzo niebezpieczne. A kiedy dołączy się do zakonu, nie ma już odwrotu.
- Czyli to jakby... akcja konspiracyjna?
- Dokładnie - zgadza się. - Złe rzeczy dzieją się tym, którzy wpadają w ręce Sama-Wiesz-Kogo... Do tej pory złapał piętnaście osób. Ciał nie znaleziono. - Jego ciało drży, kiedy o tym mówi, ale Dorcas to ignoruje. - Przemyśl to. Proszę cię, zastanów się dwa razy, zanim...
- Tato, podjęłam już decyzję i nic nie może jej zmienić. Nawet ty.
Za późno już na zmianę zdania.
*****
Syriusz przebudza się, ale nie otwiera oczu. Leży z opadniętymi powiekami, sprawiając wrażenie, jak gdyby nadal spał. Ale nie śpi od wielu minut, a może nawet godzin.
W pomieszczeniu, w którym się znajduje, panuje absolutna cisza. I może właśnie dlatego nie chce uchylić powiek. Boi się tego, co zobaczy. Nie ma pojęcia, gdzie może teraz być - ostatnie, co pamięta, to zielony płomień mknący w jego stronę. I nie wie, czy zdążył paść na ziemię. Nie wie, czy nie został nim ugodzony.
Godryku, on nie wie, czy żyje.
Pamięta grymas bólu na twarzy Colleen, kiedy ta padła na ziemię, ugodzona Cruciatusem przez nikogo innego, jak jego uroczą kuzynkę, Bellatriks Black. I Syriusz nigdy wcześniej nie czuł aż takiej nienawiści do swojej rodziny. Dopiero teraz przekroczyła ona trzeźwość umysłu, była silniejsza, niż cokolwiek innego. Pamięta, że w pewnym momencie, kiedy biegł w stronę Avis, wymijając zręcznie rzucane w jego kierunku klątwy, chciał zabić. Pragnął śmierci Bellatriks bardziej, niż czegokolwiek. Ale nie mógł rzucić niewybaczalnego zaklęcia. Nie potrafił.
Może to dobrze.
A może popełnił błąd, oszczędzając życia kuzynce. Kto wie - być może z jej rąk w przyszłości zginą jego najbliżsi? Może z jej różdżki poniesie śmierć on sam?
Syriusz naprawdę stara się wyrzucić natrętne myśli z głowy, ale za każdym razem napływa ich coraz więcej. Rozsadzają mu czaszkę, wdzierają się do najgłębszych części jego umysłu. I w końcu Black nie wytrzymuje.
Podrywa się do pozycji siedzącej, otwierając oczy.
I chyba krzyczy.
Musi krzyczeć, ponieważ ledwie kilka sekund później do środka wpada blada jak ściana Dorea Potter. Syriusz ostatkami sił dostrzega, jak zmartwienie na jej twarzy przemienia się w ulgę.
- Syriuszu!
Syczy z bólu, kiedy kobieta zamyka go w swoim delikatnym, ale silnym uścisku. Ale nie odsuwa się od niej. W jej ramionach czuje, że jest bezpieczny. Wszystko będzie dobrze.
- Merlinie, tak bardzo się martwiłam - mówi Dorea, całując go w czoło, a potem otwierając jedną z kilkunastu szuflad jednej z szafek i gorączkowo czegoś szukając. - Minęły trzy godziny, od kiedy Charlus i James was tu przynieśli. Byłeś taki blady... Gdzie to, do cholery, jest? - Ręce jej się trzęsą, a włosy opadają na jej oczy, kiedy wysuwa kolejne szuflady. W końcu oddycha z ulgą i wyciąga z jednej fiolkę. - Amanda mówiła, że mam ci to podać, kiedy się obudzisz. Podobno nic przyjemnego, ale twoje rany się zagoją i poczujesz się lepiej.
Nim zdąży zaprotestować, pani Potter niemal siłą wlewa w niego eliksir. Syriusz z wielkim trudem powstrzymuje się od wyplucia go. Jest naprawdę obrzydliwy.
- Ty i Colleen mieliście dużo szczęścia. Nie każdy nastolatek przeżyłby starcie ze Śmierciożercami.
Colleen.
- Gdzie ona jest? - pyta i aż drży na dźwięk swojego zachrypniętego głosu.
Najchętniej znów by zasnął, ale boi się, że kiedy zamknie oczy, może ich już nie otworzyć. Poza tym, musi się dowiedzieć, co z Collie. Musi usłyszeć, że wszystko z nią w porządku, że siedzi teraz na dole, z Jamesem i śmieje się do rozpuku, opowiadając o tym, jak udało jej się powalić jednego z popleczników Voldemorta. ldemorta. Ale Dorea nic nie mówi, więc Black marszczy brwi.
- Doreo, gdzie ona jest? - powtarza.
- Żyje - odpowiada w końcu kobieta, nie patrząc mu w oczy - ale nie miała tyle szczęścia, co ty. Amanda zabrała ją do domu.
Syriusz prycha.
- Colleen miała rację - rzuca - kiedy mówiła, że przejmie się nią dopiero, kiedy coś złego się stanie. To żałosne. Co to za matka.
Dorea nic nie mówi, ale Łapa wie, że w głębi duszy przyznaje mu rację. Po prostu nie ma odwagi tego powiedzieć.
Kolejne minuty spędzają w ciszy. Kobieta patrzy uparcie w podłogę, unikając przeszywającego spojrzenia Blacka.
- Pójdę powiedzieć reszcie, że się obudziłeś. Przyjechała tutaj Lily Evans, ta, o której James tyle opowiada. To naprawdę urocza dziewczyna - mówi cicho, zupełnie, jakby jej słowa miały pozostać ich tajemnicą. - Mam nadzieję, że mój syn dostanie od ciebie porządnego kopniaka i sprawi, że zostanie moją synową. Jest cudowna!
Syriusz śmieje się cicho, ignorując ból w klatce piersiowej.
- Się wie, szefowo - odpowiada z szerokim uśmiechem.
Kiedy kobieta wychodzi, Łapa syczy cicho i próbuje podciągnąć się na łóżku. Wychodzi mu to średnio, ale koniec końcem daje radę i uśmiecha się do siebie z dumą.
Ból, jaki odczuwa, nie jest taki straszny. Mogło być o wiele gorzej, w końcu było tam z dziesięciu Śmierciożerców. Naprawdę mieli szczęście, że przeżyli. Właściwie, jeśli ma być szczery, całkiem podobała mu się walka. Gdyby nie fakt, że była z nim Colleen, nawet cieszyłby się z takiego obrotu spraw. Avis nie powinno tam być. Powinna zostać w domu, bezpieczna. Mogła zginąć. A tego Syriusz by nie przeżył.
Jego rozmyślenia zostają przerwane przez cichy trzask, a kiedy patrzy w lewo, dostrzega stojącą w progu Alicję. Cóż, spodziewał się raczej Jamesa i jego okrzyku pełnego radości, ale i to jest zadowalające. Posyła jej więc półuśmiech, a potem klepie kawałek wolnego miejsca obok siebie. Dziewczyna podchodzi szybko i je zajmuje.
- Jak się czujesz? - pyta cicho, patrząc na niego z uniesionymi brwiami. Wygląda, jakby za moment miała zemdleć przez widok krwi i Syriusz powstrzymuje chichot.
- Jakoś - odpowiada. - Nie jest tak źle. Nie za bardzo się postarali.
Alicja kiwa głową.
- Gdzie Rogacz?
Jest nieco zdziwiony, kiedy twarz panny Springs zmienia się całkowicie. Pierwszy raz widzi u niej psotny uśmiech, godny samego Huncwota. A to niespodzianka!
- Jest z Lily.
Syriusz wypina zwycięsko pierś. Godryku, oto nadszedł dzień, kiedy on, Syriusz Black i jego nieszczęśliwy wypadek sprawił, że łania wpadła w ręce jelenia. No, a może raczej kopyta.
*****
Jego dłonie trzęsą się, kiedy czyta list, który kilka godzin wcześniej otrzymał od Alicji Springs. To chyba piętnasty raz, kiedy wodzi wzrokiem po niedbale napisanych literach składających się w zdania, jakich nigdy nie chciał widzieć.
Nie może uwierzyć, że Śmierciożercy zaatakowali Dolinę Godryka. Nie może uwierzyć, że jego przyjaciel mógł zginąć. Peter wie, że bez Syriusza Huncwoci nigdy nie byliby tacy sami. Prawdopodobnie każdy z nich poszedłby swoją drogą, a tego Pettigrew by nie zniósł. Nigdy nie chciał zostać sam.
Patrzy na stosik prezentów spoczywający na jego niewielkim, starym biurku i jego twarzy rozjaśnia szeroki uśmiech.
Nigdy nie chce stracić swoich przyjaciół. Nigdy.
Jeśli będzie trzeba, zginie za nich. Tak zrobiliby Syriusz, James i Remus. I on również tak postąpi, jeśli nadejdzie taka potrzeba. Nie stchórzy.
*****
- Powinniśmy chyba wracać, co? - zagaduje Lily.
Minęło sporo czasu, od kiedy dziewczyna do niego dołączyła. Zdecydowali się na spacer po Dolinie Godryka, ignorując fakt, jak niebezpieczne jest to w obecnej sytuacji. Właściwie, nawet o tym nie myśleli. James po prostu chłonął towarzystwo panny Evans, mając świadomość, że to nic nie zmieni, że po powrocie do zamku będzie tak, jak dawniej, a ona zapomni o tych kilku godzinach spędzonych z Jamesem Potterem. Nie chce nawet mieć nadziei na to, że będzie inaczej.
- Twoja mama pewnie się martwi - dodaje, kiedy chłopak nie odpowiada. - Halo, ziemia do Jamesa!
- Słyszałem - odpowiada wesoło Rogacz - ale postanowiłem cię zignorować, żebyśmy tylko spędzili jeszcze trochę czasu razem. To szlachetne, no nie?
Lily śmieje się cicho.
- To dość desperackie, ale nie ma sprawy. Nie musimy jeszcze wracać, jeśli nie chcesz. Właściwie, sama nie mam ochoty tam iść. Wszyscy zachowują się strasznie.
James zerka na nią i widzi grymas pojawiający się na jej twarzy.
- Ale to zrozumiałe. Nasi przyjaciele otarli się o śmierć - kontynuuje po krótkiej chwili rudowłosa, patrząc gdzieś w dal. Nawet nie wie, kiedy usiedli na jednej z ławek w parku. - Boże, nie mogę w to uwierzyć.
Chłopak kiwa głową.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że to nie ja byłem na miejscu Coll. To ja powinienem pójść z Syriuszem, może wtedy nie skończyłoby się to tak... krwawo?
- Tak - mówi ironicznie dziewczyna, patrząc na niego ze zirytowaniem - albo straciłbyś ten swój napuszony łeb. Daj spokój, James. Colleen jest najsilniejszą osobą, jaką znam. Wyjdzie z tego i jeszcze skopie ci tyłek za to, co powiedziałeś.
- Nie zrobi tego - rzuca Potter zadziornie, patrząc na nią z błyskiem w orzechowych oczach - jeśli jej o tym nie powiesz.
Lily cmoka, udając, że się zastanawia. James ma ochotę roześmiać się, a potem wziąć ją w swoje ramiona i nigdy nie wypuszczać. Nie panuje nad swoimi myślami, a jego wyobraźnia działa na pełnych obrotach. Czy to takie złe - pragnąć kogoś, kogo nigdy się nie dostanie?
- Cóż, przemyślę to, panie Potter - odpowiada w końcu Evans i szczerzy się do niego jak wariatka - ale nie ma nic za darmo.
Rogacz patrzy na nią z uniesionymi brwiami.
- Proszę, proszę - chichocze - kto by pomyślał, że wspaniała Pani Prefekt może być takim szantażystą... Czego chcesz w zamian, Evans?
Spodziewa się wielu odpowiedzi. Ma wrażenie, że dziewczyna zaraz poprosi go o to, by dał jej raz na zawsze święty spokój. Myśli też, że może każe mu zrobić coś głupiego, by upokorzył się w jej oczach. A może po prostu każe mu odejść. Ale nic takiego nie pada z ust Lily Evans i James z wahaniem wyczekuje na odpowiedź dziewczyny. W międzyczasie patrzy w jej zielone oczy, szukając w nich czegoś, co mogłoby dać mu choć trochę nadziei. Kiedy to znajduje, niemal mdleje.
Kiedy słyszy słowa dziewczyny, spada z ławki.
- Prawdy, James. Chcę wiedzieć, dlaczego ostatnie kilka lat spędziłeś na bieganiu za mną i krzyczeniu: Hej, Evans, umówisz się ze mną?! Chcę wiedzieć, dlaczego nawet po tylu odmowach i okropnych wyzwiskach z mojej strony, nadal nie odpuszczasz. - Jej twarz jest bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. - Chcę znać prawdę, Potter.
Jej słowa wywierają na nim spore wrażenie.
Pierwszy raz Lily Evans nie wydaje się mu taka nieosiągalna. Pierwszy raz ma ją na wyciągnięcie ręki i gdyby chciał, mógłby przybliżyć swoją twarz jeszcze bardziej i złączyć ich usta. Ale tego nie robi. To jeszcze nie czas.
- Kocham cię, Lily Evans. A po dzisiejszym dniu obiecuję ci, że nie odpuszczę, choćbyś miała mnie wyzywać kolejne kilka lat. - Posyła jej huncwocki uśmiech. - A jak będzie taka potrzeba, powiem Łapie, żeby zamknął nas w schowku na miotły. To oczywiście ostateczność, jeśli żadna inna metoda na poderwanie ciebie nie zadziała. Możesz się więc na to przygotować, mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii czy coś, bo to byłoby totalnie...
Przerywa mu Lily, która niespodziewanie składa pocałunek.
Na jego nosie.
Dziewczyna wybucha śmiechem, widząc jego minę, a potem wstaje z ławki i otrzepuje się ze śniegu.
- Wesołych świąt, James.
*****
Dziękuję każdej osobie, która przeczytała rozdział.
Dziękuję każdej osobie, która przeczytała rozdział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze motywują!