03 kwietnia 2014

Rozdział 1: Dolina Godryka

Niebo zsyła nam przy­jaźń po to, żebyśmy mog­li się wy­powie­dzieć i
poz­być ta­jem­nic, które nas gnębią. 

********************


          Pierwsze dni dopiero rozpoczętych wakacji w Dolinie Godryka mijały niezwykle, jak na to miejsce, spokojnie. Zazwyczaj plotkujące na wszelki temat panie w podeszłym wieku, od których chwilami ciężko było się odpędzić, teraz zajmowały ze stoickim spokojem ławki w niewielkim parku. Zwykle aktywni mieszkańcy zaszyli się w domach; nawet boisko do quidditcha, które zawsze o tej porze roku było wypełnione młodzieżą na miotłach, teraz stało niemal całkowicie puste.
 

          Powód tego stanu rzeczy był jeden, ale za to całkiem spory i... gorący. Otóż już od pierwszego dnia wakacji słońce grzało niemiłosiernie, nie dając ani kawałka cienia, nie mając litości. Przyprawiało niektórych o ból głowy, zawroty. Zbyt długie przebywanie w jego promieniach stało się niebezpieczne nawet dla czarodziejów, którzy zwykle radzili sobie w takich sytuacjach.
 

          Mieszkańcy Doliny Godryka zaszyli się więc w domowym zaciszu, zasłaniając dokładnie rolety w oknach. Kwiaty w ogrodach usychały pomimo swojej magiczności. Na szczęście za pomocą jednego prostego zaklęcia bez udziału właścicieli, zostały wyrywane, a na ich miejsce w ułamku sekundy wyrastały kolejne. Powtarzanie tego procesu stało się jednak dla niektórych męczące, toteż większość po prostu więdła z każdym dniem coraz bardziej.
 

          Ci, którzy na nieszczęście musieli spieszyć każdego dnia do pracy, z samego rana aportowali się do miejsc pracy spod samego domu. Było to o wiele bardziej bezpieczne, niż przejście kilku kroków w celu oddalenia się od miejsca zamieszkania. Oczywiście wielkie szczęście mieli ci mieszkańcy, którzy mogli dostać się do pracy za pomocą sieci Fiuu.
 

          Colleen Avis należała do tych, którzy mogli rozkoszować się domowym zaciszem. Całe dnie spędzała w domu, w którym się wychowała; teraz, kiedy na zewnątrz panował gorąc, stał się wielką chłodnią, która przynosiła ulgę. Ani myślała, by wyjść na zewnątrz. Nawet propozycja opalenia się wydawała się być mało kusząca, a przecież dziewczyna od zawsze miała manię na temat swojej bladej cery.
 

          Jej rodzice, Amanda i Ted, każdego dnia musieli spieszyć jednak do pracy. Pani Avis, jako uzdrowicielka, harowała ciężko w świętym Mungu od rana do późnej nocy. Nie miała nawet sposobności, by przekonać się, jak uciążliwe jest grzejące słońca. Pan Avis nie miał tyle szczęścia, co żona; był Aurorem, który nierzadko musiał pracować w terenie. Na szczęście od prawie tygodnia większość spraw załatwiał w Biurze Aurorów w Ministerstwie Magii. Mimo wszystko, dotarcie do Londynu przysparzało mu sporo wysiłku.
 

          W ten sposób Colleen z przymusu od kilku dni opiekowała się swoją małą, siedmioletnią siostrą. Podobieństwo między pannami Avis było wręcz uderzające; duże, przenikliwe oczy o szaroniebieskim odcieniu, zgrabne, lekko zadarte noski, cienkie usta, blada cera i kilka drobnych piegów zdobiących policzki. Na dodatek miały ten sam kolor włosów, a jedyną różnicą była ich długość; włosy małej Avis sięgały za łopatki, a Colleen - lekko za ramiona. Wyglądem ani trochę nie przypominały swoich rodziców. Amanda i Ted byli blondwłosymi i raczej wysokimi czarodziejami o intensywnych, ciemnych tęczówkach. Wiele osób dziwiło się, widząc tak znikome podobieństwo między córkami, a rodzicami.
 

          Oprócz wyglądu, Colleen i jej małą siostrę łączyły również poszczególne cechy charakteru. Obie uparte jak osły, obie chwilami nazbyt ciekawskie. Jolene była na dodatek wyjątkowo złośliwa, jak na siedmiolatkę.
 

          Mimo, że Colleen Avis przez cały czas narzekała na Jolene i ciągle wywracała oczami, kiedy rodzice oznajmiali, że musi jej pilnować, to bardzo ją kochała. Jolene była jej oczkiem w głowie; nigdy nie pozwoliłaby, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. Dbała o nią jak o nikogo innego. Miłość do siostry przyćmiewała miłość do rodziców panny Avis. Colleen nigdy nie miała z nimi idealnych kontaktów. Nie pamiętała, by kiedykolwiek wyszli gdzieś razem, we czwórkę. Zarówno Amanda, jak i Ted byli bardzo zapracowanymi ludźmi, co odbiło się na charakterze i sposobie bycia ich starszej córki. Colleen była bardzo samodzielna, bo tego wymagało od niej życie. Już od małego nauczyła się, że jeśli sama o siebie nie zadba, najprawdopodobniej nikt tego nie zrobi. Czasem jednak przesadzała, myśląc, że rodzice mają ją gdzieś. To było kłamstwo.
 

          Amanda i Ted bardzo kochali swoje córki. Były dla nich najważniejsze na świecie, ale marnie im wychodziło okazanie swojej miłości. Byli zbyt zapracowani, by dostrzec cierpienie Colleen. Nie mieli pojęcia, przez co przechodzi szesnastolatka, kiedy na pytanie zadane przez Jolene: Kiedy będzie mamusia i tatuś?, zawsze odpowiada: Już niedługo, młoda, wiedząc, że może się mylić. Nie mogli tego wiedzieć, bo nawet nie pytali. I chociaż nadrabiali to, spełniając każdą zachciankę swoich córeczek, to pieniędzmi nie byli w stanie nadrobić swojej nieobecności w życiu osób, w którym powinni być zawsze.
 

          Piąty lipca był dniem niewiele chłodniejszym, niż poprzednie. Mimo tego słońce zdawało się nie parzyć tak bardzo, jak wcześniej, co przyniosło niemałą ulgę. Colleen zdecydowała się wyjść nawet na chwilę na ogród i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Trwało to jedynie pięć minut, bo zaczęły jej łzawić oczy. Nie było sposobu na uchronienie się przed promieniami słonecznymi.
 

          Wstała bardzo wcześnie jak na nią, bo o dziewiątej rano. Zwykle w dni, kiedy miała wolne od szkoły, gniła w łóżku do - co najmniej - jedenastej. Po przebudzeniu ubrała krótkie spodenki i luźną koszulkę z Wiedźm z Salem*. Nawet się nie czesała; umyła jedynie zęby i zeszła na dół, do kuchni. Dom państwa Avis był duży, ale nie przesadnie. Zdawał się być całkiem przytulnym i w rzeczywistości właśnie tak było. Colleen lubiła tu mieszkać. Wychowała się w tym miejscu, w Dolinie Godryka. Znała swoich sąsiadów na pamięć. Nie wyobrażała sobie siebie w jakimkolwiek innym miejscu i już teraz, mając szesnaście lat, planowała w przyszłości założenie rodziny właśnie tutaj.
 

          W dużej kuchni przy niewielkim stole siedziała już mała, drobna dziewczynka. Jolene ziewała właśnie, nawet nie zakrywając ręką buzi. Kiedy zobaczyła wchodzącą do środka starszą siostrę, wyszczerzyła się do niej, ukazując mały ubytek w uzębieniu. Colleen uniosła lewy kącik ust w odpowiedzi i ruszyła w kierunku szafek. Zwykle jadały na śniadanie naleśniki, ale teraz nie miała chęci stania przy patelni. Wyjęła więc z lodówki mleko, a z górnej szafki płatki z podobizną Wiedźm z Salem na pudełku. Starsza Avis miała na punkcie tego zespołu lekką manię. Tanecznym krokiem sięgnęła również po dwie miski i dwie łyżki, a potem usiadła naprzeciw siostry. Położyła wszystkie produkty na idealnie białym stole; ten kolor górował w kuchni, mieszany z czerwienią. Były to ulubione kolory pani Avis. Zabawne, że ona, która wybierała odcienie, przebywała w tym pomieszczeniu najmniej.
 

          Nasyp powiedziała stanowczo Jolene, patrząc wyczekująco na starszą siostrę.
 

          Colleen sapnęła oburzona.
 

          Żartujesz, młoda? Sama sobie nasyp odparła i polała swoje kolorowe płatki mlekiem. - Smacznego - dodała.
 

          Kiedy miała wziąć pierwszą porcję do buzi, napotkała smutny wzrok szatynki. Dziewczynka zrobiła minę, która świadczyła o tym, że zaraz się rozpłacze. Colleen nienawidziła się za to, że ten trik zawsze na nią działał. Była taka naiwna!
 

          Nie ma mowy warknęła. Tym razem ci się nie uda.
 

          Ale Jolene nie przestała, a wręcz przeciwnie. W jej oczach wezbrały się łzy, które od zawsze miała na zawołanie, a usta wygięły się w podkowę. Na dodatek broda niebezpiecznie zadrżała, co doprowadziło starszą Avis do szału.
 

          Dobra już, dobra! jęknęła głośno. Nasypię ci tych płatków. Cholerna ściemniara...
 

          Z ogromną niechęcią wykonała polecenie młodszej siostry, na której twarz automatycznie powrócił szeroki uśmiech. Colleen wymamrotała pod nosem coś o niesprawiedliwości i fałszywości wśród dzieci, zanim łyżka powędrowała do jej buzi. Jadła powoli, jak zawsze. Ze stoickim spokojem przyglądała się siostrze, która właśnie postanowiła zjeść swój posiłek bez użycia łyżki i rąk.
 

          Jolene! skarciła ją, ale w tym momencie usłyszała ciche stukanie.
 

          Spojrzała w stronę okna i dostrzegła za nim brązową, niewielką sowę z listem w dziobie. Ostatni raz spojrzała na chichoczącą Jolene i wstała, by po chwili otworzyć okno. Ptak oddał jej kopertę, po czym wyleciał z domu.
 

          Wróciła na swoje miejsce i rozerwała kopertę, wyjmując z niej złożony pergamin. Nie musiała się zastanawiać, do kogo to list. Tylko jedna osoba zawsze wysyłała wiadomości w zielonych kopertach.



        Kochana jędzo!
       
        Tak, to ja. Tak, jeszcze żyję. Czy pytałaś? Oczywiście, że nie. Dlaczego? Bo nie wysłałaś ani jednego listu, podła fretko!
       
        Ja tu się zamartwiam, a Ty pewnie leniuchujesz w Dolinie Godryka, ani myśląc, by ruszyć swój szanowny tyłek i napisać do biednej przyjaciółki. Nawet nie wiesz, jaka jestem wściekła! Z chęcią opisałabym Ci to w długim liście, ale wolę poczekać, aż policzę się z Tobą osobiście. Uwierz, że to nie będzie przyjemne. No, ale dość narzekania. Od pięciu dni siedzę z rodzicami i Petunią w Bułgarii. Tata uparł się, żeby tu przyjechać, bo stwierdził, że potrzebujemy porządnych wakacji. Strasznie się cieszyłam i byłam podekscytowana, dopóki nie dowiedziałam się, kto będzie nam towarzyszył. Są z nami Dursleyowie - rodzina chłopaka Tunii. Doprawdy, jeszcze nigdy nie widziałam tak nieprzyjemnych ludzi! Mam wrażenie, że robią wszystko, żeby zepsuć nam wycieczkę. A Vernon, chłopak Petuni - jest najgorszy z Nich! Nie mam pojęcia, jak moja siostra może mieć taki straszny gust. Zupełnie, jakbym ja zaczęła spotykać się z Potterem, czy kimś Jego pokroju. To niedorzeczne, niedopuszczalne! Po prostu: nie. Nawet ta piękna pogoda nie jest w stanie do mnie przemówić. Nie mogę się już doczekać, aż wrócimy do Anglii. Brakuje mi domu, no i Ciebie! Kiedy się spotkamy? Wracam za dwa dni. Chętnie zaprosiłabym Cię do siebie, ale sama wiesz, jaka jest Tunia...
       
        Odpisz i to jak najszybciej. Właściwie, to zaraz po przeczytaniu rusz łaskawie swoje cztery litery i napisz chociaż jedno zdanie. Żartowałam, oczywiście. List ma być długi i wyczerpujący, zrozumiano? No.

                                                                                                                          Ucałuj Jolene
                                                                                                                              Lily Evans



          Z szerokim uśmiechem przeczytała po raz drugi list od przyjaciółki. Bardzo dobrze znała pismo rudej; schludne, bardzo dokładne i przejrzyste. Ona sama pisała zamaszyście, niedokładnie i mało starannie. Czasem zazdrościła Lily tego, że nawet pisać potrafi ładniej, niż ona.

          Z panną Evans zaprzyjaźniła się już na pierwszym roku, kiedy to ruda pomogła jej w zadaniu z Transmutacji. Oprócz niej, Colleen posiadała jeszcze dwie bliskie osoby - Dorcas Meadowes i Alicję Springs. Na myśl o przyjaciółkach, poczuła nieprzyjemne ukłucie. Nie widziała ich ponad tydzień. Co prawda Dori miała przyjechać do niej już za dwa dni, ale i tak nie mogła się doczekać.

        
Jak zjesz, to daj miskę do zlewu poprosiła, a kiedy dostrzegła, że Jolene skinęła głową, cicho opuściła kuchnię.

          Od zawsze testowała cierpliwość Evans. Teraz wiedziała jednak, że Lily była na skraju wytrzymania i najchętniej aportowałaby się prosto pod drzwi Carter, a tego nie chciała. Była bowiem pewna, że nie należałoby to do przyjemnych starć. No i Potter wyczułby Lily na kilometr, a więc pięć sekund później i jego miałaby na głowie.

          Wspomniany Potter, a mianowicie: James, był sąsiadem Colleen. Oboje bardzo się lubili i od zawsze mieli dobre kontakty. Był pierwszą osobą, którą znała w Hogwarcie. Jeszcze przed rozpoczęciem nauki ta dwójka była nierozłączna. Wszystko dzięki Amandzie i Dorei, które jeszcze za czasów Hogwartu złapały dobry kontakt. Ich przyjaźń trwała po dziś dzień, ale nie spotykały się już tak często, z powodu pracy. Colleen uwielbiała Rogacza, ale czasem irytowało ją jego dziecinne zachowanie w stosunku do Lily. Owszem, rozumiała, że był w niej zakochany - jak w końcu miałaby nie rozumieć, kiedy dręczył ją tyle wieczorów, nie przestając paplać o rudej? Uważała jednak, że powinien odrobinę przystopować. Potter ani śnił jej posłuchać.

          Wróciła na górę, do swojej sypialni. Był to dość spory pokój z białymi ścianami. Jedną z nich zasłoniły ciemne meble; na drugiej było duże okno z beżowymi roletami; przy kolejnej stało spore łóżko z masą kolorowych poduszek. Nad posłaniem do ściany przyklejone były setki zdjęć. Wszystkie przedstawiały Colleen z rodzicami; jako małą dziewczynkę; z Jolene; z Jamesem lub jego rodziną; w Hogwarcie, z przyjaciółkami. Na niektórych była tylko ona, potem Dorcas, Alicja, Lily, a nawet James ze swoimi znajomymi. Szesnastolatka była bardzo przywiązana do tych fotografii, dlatego poprosiła ojca, by przykleił je Trwałym Przylepcem.

          Omiotła pokój krótkim spojrzeniem i ruszyła w stronę okna, uprzednio wyciągając z szafki pergamin i swoje ulubione pióro. Usiadła na szerokim parapecie i westchnęła.


        Najukochańsza Liluś!

        Zdaję sobie sprawę z tego, że zabrzmiałam trochę jak James. Nie bój się - to tylko ja, Twoja najwspanialsza przyjaciółka pod słońcem. Dobra, odwołuję słońce. Ostatnio za Nim nie przepadam. Może być księżyc?

        Wybacz, że nie pisałam, ale nie miałam czasu. Dobra, kiepska wymówka, bo i tak dobrze wiemy, że prawie nic nie robię. Nie chciało mi się, jeśli mam być szczera. Ostatnio cały czas pilnuję młodej (tak przy okazji - też Cię pozdrawia). Mama i tata znikają na całe dnie, a ja siedzę w domu. Jest strasznie gorąco i nie mam najmniejszej ochoty wychodzenia na zewnątrz. Dostaję zawrotów głowy od tego cholernego słońca. Ale mimo wszystko nie pogardziłabym Bułgarią - nawet, jeśli byłabym skazana na sztywnych mugoli! Co jak co, ale mnie trudno odstraszyć. Spokojna Twoja rozczochrana, jak tylko przyjedziesz - wpadaj do mnie. Dorcas będzie pojutrze, a Alicja dopiero za miesiąc. Teraz podobno siedzi ciągle u babci na wsi. Wspominała, że podoba Jej się ten spokój... Cóż, niech się nim lepiej nacieszy, bo u mnie go nie zazna. A tak właściwie, to w ogóle nie rozumiem Twoich obaw. Dobrze wiesz, że poradziłabym sobie z Twoją kochaną siostrzyczką. Nie ma mocnych na Colleen Avis. Napisałabym coś jeszcze, ale nie mam kompletnie pomysłu, co. Nie dziw się, że do tej pory jeszcze Ci nie wysłałam żadnego listu - dosłownie NIC się nie dzieje w Dolinie Godryka. Nawet te stare zrzędy się uspokoiły i nie wymyślają, że moi rodzice są seryjnymi mordercami, a ja i Jo ich zakładniczkami. Ach, ta wyobraźnia starych ludzi... Okej, kończę.

        Hej, Evans, wracaj jak najszybciej, bo wiesz... Rogaś czeka.

                                                                                                  PS. Też Cię kocham, Rudzielcu.
                                                                                                 PS2. Cieszę się, że Cię tu nie ma, bo  

                                                                                                 bym pewnie oberwała.          
                                                                                                Pozdrów kochaną Tunię, koniecznie!
                                                                                                                Collie "Jędza" Avis



          Wsadziła list w dziób swojej śnieżnobiałej sowy, która po chwili odleciała z trzepotem skrzydeł. Następnie westchnęła głośno, patrząc na niebo. W tej chwili nie marzyła o niczym innym, jak jednej, chociaż najmniejszej chmurce.


         
James!
    
          Dorea Potter biegała po domu od pięciu minut, szukając swojego syna. Po tym, co znalazła w jego sypialni, musiała z nim koniecznie porozmawiać i to jak najszybciej. Żeby oglądać takie mugolskie gazety... Niedorzeczne!
   
         
James! powtórzyła ze zniecierpliwieniem.
    
          Niestety, młodego Pottera nigdzie nie było. A szukała przecież wszędzie -sprawdziła dokładnie jego sypialnię, wszystkie pokoje gościnne, kuchnię, łazienkę, a nawet wszystkie szafy.
  
         
Litości... James, masz trzy sekundy, żeby wyjść! Jej głos niebezpiecznie zadrżał, co świadczyło o zbliżającym się dużymi krokami wybuchu.
    
          Rogacz najwyraźniej zdołał dosłyszeć nutkę grozy, dlatego już po paru chwilach zupełnie znikąd stanął przed zdenerwowaną matką. Kobieta spojrzała na niego ze złością, mrużąc oczy. Następnie wyrwała mu z dłoni jego skarb - pelerynę niewidkę i fuknęła groźnie.
    
         
Jamesie Potterze! Masz dożywotni szlaban!
    
         
Ale... mamo jęknął Potter, któremu nie uśmiechała się kara do końca swoich dni.
    
         
Bez dyskusji. Zanim pójdziesz do swojego pokoju zaczęła, krzyżując ręce na piersi —  powiesz mi, co to jest!
    
          Mówiąc to, uniosła w górę dłoń, w której trzymała mugolski gadżet syna. Nigdy nie spodziewała się, że znajdzie w jego sypialni coś takiego... Przecież James był jeszcze dzieckiem! Jej synek oglądał takie rzeczy!
   
         
Gazeta odparł inteligentnie chłopak, ale widać było, że się trochę zmieszał.
    
          Przecież miał ją schować!
    
         
Och, doprawdy? A możesz mi wyjaśnić, skąd ona się wzięła?
    
         
Zgaduję, że z papieru, mamo.
    
          Kobieta wydała z siebie jakiś zduszony okrzyk, który nie wróżył niczego dobrego i odwróciła się na pięcie w stronę salonu.
    
         
Charlus! Charlus, chodź tu natychmiast!
    
          James nagle poczuł zainteresowanie swoimi skarpetkami; obie miały inny kolor, a nawet wzorek. Doprawdy, jemu chyba nigdy nie uda się założyć skarpet do pary. Syriusz zawsze go wyśmiewał, ale on uważał, że to iście Huncwockie zachowanie.
    
          Nie podniósł głowy nawet, kiedy do kuchni wszedł zniesmaczony krzykami żony Charlus Potter. Był to wysoki mężczyzna o lekko odstającym już brzuchu, brązowych włosach, jasnych oczach i okularach. Omiótł kuchnię spojrzeniem, a jego wzrok zatrzymał się na synu. Byli bardzo podobni, nie licząc sylwetki i koloru oczu. Podrapał się po policzku.
    
         
Co się stało, kochanie? - spytał delikatnie, wiedząc, że donośny głos mógłby zdenerwować jego żonę jeszcze bardziej.
    
         
Co się stało? powtórzyła poirytowana kobieta. To! To się stało!
    Po wypowiedzeniu tych przepełnionych jadem słów, pokazała panu Potterowi gazetę porno. Charlus wydał z siebie jakiś dziwny odgłos, przyglądając się gazecie z zaciekawieniem. Pani Potter najwyraźniej dostrzegła jakiś błysk w jego oczach, bo natychmiast sprzątnęła mu gazetę sprzed nosa, mamrocząc coś z oburzeniem.
   
         
I ty też? jęknęła. Wstydźcie się! Merlinie, kto to widział? Mugolskie gazety z nagimi kobietami!
    
         
Ale mamo... - wtrącił niepewnie James.
    
         
Milcz, Jim!
    
         
To nie moje!
    
          Kobieta uniosła brwi i spojrzała na syna z zaciekawieniem.
    
         
Och, doprawdy? A więc czyje?
    
          Charlus wydawał się bardzo zakłopotany; odchrząknął cicho, jakby zakrztusił się własną śliną. James natomiast szeroko się uśmiechnął, wyglądając na całkiem zadowolonego. Jedynie pani Potter zdawała się kompletnie nie pojmować sytuacji.
    
         
Czyje, James? powtórzyła dosadnie, nie odrywając wzroku od Rogacza.
    
         
Taty.
    
          Charlus gwałtownie pobladł, a potem jak najciszej wycofał się z kuchni. Dorea otworzyła szerzej buzię, wyrażając szok.
    
         
Znalazłem w salonie wieczorem, to se pomyślałem, że przechowam... Wiesz, w razie, jakbyśmy mieli napad na dom, czy coś...
    
         
I oczywiście ani raz nie zajrzałeś?
    
          James wypiął dumnie pierś, słysząc ciche pytanie matki.
    
         
Ma się rozumieć, mamuś!
    
           Kobieta spojrzała na niego ze szczerym powątpiewaniem, ale nie skomentowała jego słów. Złapała się jedynie za głowę i opuściła kuchnię, najprawdopodobniej kierując się do sypialni. Zdołał usłyszeć jedynie rzucane przez nią zaklęcie wyciszające, zanim zamknęła z trzaskiem drzwi. Współczuję, tato.
    
          
No, może raz zajrzałem...


_____________________________________________
 * Wiedźmy z Salem - wymyślony przeze mnie zespół, którego członkowie
są czarodziejami. Skład najprawdopodobniej zostanie wymieniony w 
kolejnych rozdziałach.




Cześć i czołem! 
W ten sposób zaczynamy opowiadanie.
Mam wielką nadzieję, że się spodobało.
Proszę o wypisanie wszelkich uwag w komentarzach,
zależy mi na sensownej krytyce.
Pozdrawiam! :) 

10 komentarzy:

  1. Aż się prosi o komentarz, bo nie jest źle. Jest dobrze, bardzo dobrze, dlatego zastanawiam się, czemu do diabła nikt tego nie skomentował?
    Obawiam się jednak, że nie jestem zbyt kompetentną osobą by zrobić to w jakiś sensowny sposób (już widać skutki mojej nieudolności), za co bardzo przepraszam. Postaram się jednak napisać coś co ma ręce i nogi.
    Zauważyłam kilka błędów, ale piszę z telefonu i trudno byłoby mi je wymienić.
    Zauważyłam także jedną, nielogiczną rzecz w (chyba) pierwszym akapicie, a mianowicie:
    ZASZŁO (jest ciemno) słońce PRZECZYTAŁA (jest kotem?) list
    Miszczem logiczności nie jestem, więc pewnie bredzę :)
    Z jednej strony masz u mnie plusa za Annabelle, a z drugiej minusa. Całkowicie się z nią utożsamiam i pod względem dobrych ocen, szarych myszek i miłości do niejakiego Remusa Lupina, jesteśmy takie same :)
    Denerwuje mnie jej imię. W większości ff jest Ann, która kocha Remusa (to akurat mnie nie dziwi, bo jak tu go nie uwielbiać?!). Wydaje mi się, że to zmniejsza oryginalność opowiadania.
    Zanim skończę, chyba wkradł Ci się błąd w zakładkę bohaterowie (a może tak powinno być?) - Annabelle jest na 7 roku, a jej przyjaciółki na 6.
    Serdecznie pozdrawiam,
    mimoza. i zapraszam do mnie
    blekitna-pelna.blogspot.com
    P.S. Bardzo mi się podoba!
    P.S.2. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim bardzo dziękuję Ci za komentarz. Naprawdę zmotywował mnie do działania :))
      Zgodzę się z Tobą co do imienia Ann - nie przemyślałam tego, rzeczywiście. Myślę, że zmienię jej imię.
      Dzięki za zwrócenie uwagi, jest to błąd. Już go zmieniam :)
      Następny rozdział powinien pojawić się jeszcze dzisiaj, jeśli nie, to jutro.
      Pozdrawiam serdecznie,
      Eveline Lawrence

      Usuń
  2. Bardzo mi się podoba! Kocham Syriusza *o* I cieszę się, że będzie tu występował. Aww *-* Będę tutaj wchodzić i czytać Ciebie.
    Nie mogę zapamiętać imion, ale jakoś dam radę.
    April się zakochała w Lupinie?! W Harrym, Lupin [*]
    A tak go lubiłam, a tutaj? Żyje xd
    Podobnie z Syriuszem i James'em. A właśnie? Będzie z Lily? Już się nie mogę doczekać, ale jutro przeczytam 2 rozdział, bo teraz oglądam TVD :3
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba :)
      Ja również bardzo lubiłam Lupina, tak samo Syriusza, dlatego zdecydowałam się założyć bloga, w którym oni będą żyć.
      Co do Lily, to wszyscy dobrze znamy historię Potterów ;))
      Pozdrawiam,
      Eveline Lawrence

      Usuń
  3. Uwielbiam opowiadania o Huncwotach i żałuję, że coraz ciężej znaleźć te dobre. Dlatego jestem tu i zamierzam czytać dalej z nadzieją, że na tobie się nie zawiodę. Zwłaszcza po prologu, który jest absolutnie idealny i pierwszym rozdziale, który mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również je uwielbiam. Racja - czasem ciężko, kiedy chce się przeczytać coś porządnego, co ma ręce i nogi. Bardzo się cieszę, że podobał ci się prolog i ten rozdział. Dziękuję za miłe słowa.

      Usuń
  4. To było...genialne! Dawno się tak nie uśmiałam! A myślałam, że tylko ja piszę takie nienormalne rzeczy... Nie! Jednak nie jestem sama :P
    Aż mnie brzuch rozbolał! Ale można się było spodziewać takiej akcji po jednym z Huncwotów.
    Nie pomyliłam się. Twój styl mnie zachwycił. Opisujesz wszystko w tak realistyczny sposób... Momentam czułam się jak główna bohaterka.
    A te listy! Zazwyczaj jak w jakimś opowiadaniu jest list, to nudzę się przy tym fragmencie niesamowiecie... A u ciebie? Chichotałam sama do siebie jak głupia :D
    Też mam siedmioletnią siostrę! I zachowuje się bardzo podobnie. Stare wyłudzaczki :p
    Lecę czytać dalej!
    Pozdrawiam i zapraszam także do siebie ;)
    nowa-w-hogwarcie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że czytasz wszystkie rozdziały. Niby mało, ale jednak zawsze coś :) Na dodatek komentujesz, za co jestem ci strasznie wdzięczna. Przyda mi się porządny kop :)
      Pisząc ten rozdział nie byłam pewna, czy to zabawne. Na szczęście rozwiałaś moje wątpliwości, więc mogę być spokojna. Nie byłam też przekonana co do listów, bo dokładnie tak, jak Ty - nudzę się strasznie, czytając je na czyimś blogu.
      Jolene jest takim odzwierciedleniem mojej siedmioletniej kuzynki. Bogu dziękuję, że nie mam siostry, bo chyba bym nie wytrzymała :)
      Wpadnę do ciebie jak tylko wrócę do domu, bo jak na razie nie korzystam ze swojego komputera.

      Usuń
  5. Uwielbiam taki styl pisania, lekki i przyjemny. Już nie mówiąc o ciekawej historii, która intryguje od samego początku.
    Któż nie kocha Huncwotów?
    Uwielbiam, kiedy w opowiadaniach pojawiają się listy, to nadaje temu takiej...hym "autentyczności" ?
    Nie przeciagając, lecę czytać dalsze rozdziały w końcu mamy święta i czas na poczytanie ( ach, jak mi tego brakowało :) )
    Całuski http://guardsangel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. O tak, zdecydowanie wszyscy kochają Huncwotów. A kto ich nie kocha, ten ze Slytherinu!
    Dziękuję bardzo za komentarz, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują!