30 marca 2015

Rozdział 3: Rodzinne sprawy

Rodzi­na to jest coś naj­ważniej­sze­go, nie można jej bez­karnie założyć, a po­tem bez­karnie odłożyć, zlik­wi­dować,nie pa­miętać, nie czuć się zo­bowiąza­nym, rodzi­na to jest coś świętego. 


***********************


          Ten dzień niczym nie przypominał poprzednich. Teraz Colleen nie siedziała znudzona w salonie, rozpaczliwie szukając jakiegoś zajęcia. Ona, Dorcas i Jolene postanowiły wyjść na spacer. W tym celu musiały ubrać się odpowiednio do pogody; deszcz nie ustępował.
     

          Najdłużej zajęło przygotowanie Jolene. Siedmiolatka marudziła, kiedy starsza siostra wkładała jej na nogi różowe kalosze. Upierała się,  że wygląda w nich dziecinnie.
     

          Ale ty jesteś dzieckiem, młoda powtórzyła po raz setny dosadnie Colleen, piorunując siostrę wzrokiem.
     

          Wcale nie!
     

          Wcale tak, Jo!
     

          Nie! pisnęła uparcie dziewczynka, ignorując śmiejącą się Dorcas.
     

          Obie panny Avis miały oburzone miny, które świadczyły o tym, że żadna nie zamierza odpuścić. Colleen już miała odpowiedzieć, ale Meadowes w ostatniej chwili zatkała jej dłonią usta.
     

          Cicho, Coll.
     

          Nie ma mowy. Powiedz tej małej, wrednej, upartej...
     

          Ale dłoń Dorcas znów wylądowała na ustach brunetki, uniemożliwiając jej kontynuowanie. Meadowes zbyt dobrze znała przyjaciółkę, by myśleć, że to ją powstrzyma. Minęło kilka sekund, zanim poirytowana Collie bez żadnych skrupułów ugryzła Dorcas. Blondynka pisnęła, od razu zabierając swoją rękę z jej twarzy. Na wewnętrznej stronie dłoni zobaczyła ślad po ugryzieniu i trochę śliny Avis. Skrzywiła się.

          Wariatka mruknęła zniesmaczona, wycierając dłoń o spodnie.
          
          W odpowiedzi Colleen wyszczerzyła się do niej radośnie, ukazując swoje idealnie proste, śnieżnobiałe zęby. Potem wróciła do kłócenia się z młodszą siostrą. Jolene za nic nie zamierzała wyjść w swoich kaloszach, ale ostatecznie dwóm Gryfonkom udało się przekupić ją ciastkami z kremem waniliowym. 
   
          Dorcas uwielbiała spędzać czas w domu państwa Avis. Kochała Colleen i jej małą siedmioletnią siostrę. Czuła się tutaj jak u siebie, a rodzice Collie ją uwielbiali - z wzajemnością, oczywiście. Mimo wszystko bardzo tęskniła za tatą. Dean Meadowes był czterdziestoletnim czarodziejem pracującym w Ministerstwie Magii w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Był to duży obowiązek, ale mimo to Dean zawsze miał czas dla swojej córki. Od śmierci żony to dla niej poświęcał wszystko. 
  
          Miranda Meadowes zmarła podczas porodu. Nie wytrzymała, nie miała na tyle siły, by wytrwać. Dorcas szczęśliwie przyszła na świat, nieświadoma, że przyczyniła się do śmierci własnej matki. To był wielki cios dla pana Meadowesa, który po dziś dzień nie potrafił się pozbierać. Najbardziej cierpiała jednak Dorcas. Dziewczyna strasznie obwiniała się za śmierć Mirandy. Czasem, kiedy była sama, płakała. Przy kimś nie chciała okazywać słabości; zdarzało jej się to jednak w towarzystwie Evans, Avis i Springs.
    
          Dorcas zawsze nosiła przy sobie zdjęcie rodziców. Było ono robione, kiedy Miranda i Dean mieli po siedemnaście lat. Blondynka uważała, że jest piękne. Dwie postacie stały przy wielkim drzewie. Śliczna, niska dziewczyna o jasnych, długich włosach obejmowana była przez wysokiego bruneta. Oboje byli roześmiani i szczęśliwi. Dorcas znalazła to zdjęcie w gabinecie ojca, w jednej z szuflad. Postanowiła je zachować. Kiedy Dean się o tym dowiedział, był bardzo wzruszony. Dopiero wtedy Dorcas dowiedziała się czegokolwiek o swojej ukochanej mamie. 

          Co jest, Dorcas? spytała Colleen, widząc zamyślenie na twarzy szczupłej blondynki.
      
          Meadowes potrząsnęła gwałtownie głową, a jej ręka powędrowała do kieszeni. Kiedy wyczuła w dłoni zdjęcie, które znała już na pamięć, uśmiechnęła się. Następnie spojrzała na Collie; brunetka uniosła brwi w geście niezrozumienia. Dorcas jedynie wzruszyła ramionami i pokręciła z dezaprobatą głową. 

          Nic odparła pospiesznie. To jak, idziemy?
  
          Opuściły dom i od razu rozłożyły dwie parasolki. Jolene popędziła do przodu, skacząc po kałużach i wymachując swoim różowym parasolem. Colleen natomiast podeszła do Meadowes, złapała ją pod ramię i ruszyły za siedmiolatką. Deszcz nadal padał jak szalony, ale tym razem to nie przeszkadzało pannie Avis. 

          Ona chyba nigdy nie dorośnie mruknęła zażenowana Collie, kiedy zobaczyła natarczywe spojrzenie przechodzącej obok starszej pani skierowane na piszczącą radośnie Jolene.
  
          Przestań, Coll skarciła ją. Ma dopiero siedem lat.

          Aż.

           Dorcas nie skomentowała słów przyjaciółki, uznając, że i tak nie ma sensu się kłócić, bo nigdy by z nią nie wygrała. Szły więc w ciszy kolejne pięć minut. Siedmioletnia Jo stała właśnie daleko z przodu, najwyraźniej na nie czekając. Blondynka pomachała jej, a ta radośnie odwzajemniła gest. Meadowes uwielbiała tą małą, pełną energii osóbkę. Jolene była bardzo podobna do swojej siostry nie tylko z wyglądu. 

          Kiedy będzie Lily? spytała po jakimś czasie Dorcas.

          Jutro wraca z Bułgarii. 

          A u ciebie będzie...?
   
          Mam nadzieję, że jutro wyszczerzyła się Colleen. Ale to zależy od pana Evansa. Pewnie nie będzie mu się chciało jej przywozić po locie samolotem. No, ale prędzej czy później Lilka będzie...

          Lilka?

          Obie podskoczyły i spojrzały w tył. Colleen, jako córka Aurora, od razu sięgnęła po różdżkę, ale nie wyjęła jej z tylnej kieszeni. Poczuła przypływ ulgi, kiedy zobaczyła przed sobą kogoś całkowicie niegroźnego. Stał przed nimi James Potter we własnej osobie.

          Tak, Lilka zaszczebiotała radośnie Avis. Przyjeżdża jutro z Bułgarii i będzie u mnie w ciągu najbliższych paru dni...

          Jej radosny monolog został przerwany przez brutalną pannę Meadowes, która bez żadnych skrupułów dźgnęła ją łokciem w żebro. Colleen pisnęła zaskoczona i odskoczyła od przyjaciółki, by po chwili rzucić jej pełne oburzenia spojrzenie. Po chwili jednak zrozumiała zachowanie Dorcas i miała ochotę pacnąć się w czoło.

          Collie nie od dziś wiedziała, że Lily bardzo podoba się Jamesowi. Zresztą, młody Potter niespecjalnie starał się to ukryć, wysyłając raz po raz kolejne liściki miłosne młodej Evans. Ruda czuła się tym zażenowana, zwłaszcza, kiedy krzyczał na całą Wielką Salę: Evans, umów się ze mną! Colleen nigdy nie potrafiła kryć swojego rozbawienia zaistniałą sytuacją. Uwielbiała Rogasia i byłaby prze-szczęśliwa, gdyby on i Lily się zeszli. Zbyt dobrze znała jednak pannę Evans, by sądzić, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Lily uważała Jamesa za niedojrzałego, napuszonego idiotę i nic nie było w stanie zmienić jej poglądów. Czasem Collie uważała, że Evans wyolbrzymia całą sytuację. W końcu gdyby nie było coś na rzeczy, to by się tak nie denerwowała, prawda? 

          Przez wspomniane wyżej sytuacje Lily przez ostatni tydzień nauki w Hogwarcie błagała przyjaciółki, żeby nic o niej nie mówiły w towarzystwie Rogacza. Skierowane było to przede wszystkim do panny Avis, która przecież miała najlepszy kontakt z Jimem. Collie obiecała, że będzie milczeć, a tymczasem wypaplała wszystko w pierwszej minucie spotkania! Przeklęła się w myślach i już miała coś powiedzieć, ale usłyszała radosny okrzyk Jolene.

          No to zacznie się przedstawienie, pomyślała gorzko. Tak, jak sądziła - siedmiolatka już pędziła z prędkością światła w ich stronę, przeskakując i zgrabnie omijając kałuże. James, na którego twarz wpłynął szeroki uśmiech, kucnął nagle i rozpostarł ramiona. Minęło zaledwie kilka sekund, nim Jolene wylądowała w uścisku Pottera.

          Rogaś! zawyła szczęśliwa Jo.

          Siemasz, Jo roześmiał się brunet. 

          Jolene wprost uwielbiała Jamesa. Był obecny w jej życiu od urodzenia, więc traktował ją jak swoją młodszą siostrę. Czasem Colleen rozczulał ich widok; nikomu oczywiście o tym nie mówiła, bo wyszłaby na sentymentalną i wrażliwą nastolatkę. Mimowolnie uśmiechnęła się i zerknęła na Dorcas. Poczuła ulgę, kiedy dostrzegła, że i ona wygląda na rozbawioną i zadowoloną z tego widoku. Pomyślała przez chwilę, że nawet Lily zmiękłoby serce.

          No już, już mruknęła szybko Collie. Babunie patrzą.

          Rogacz jednak nie zważał na jej słowa, bo już po chwili siedmiolatka wylądowała mu na baranach. Colleen złapała się za głowę. Owe "babunie", czyli panie uwielbiające plotkować, przyglądały im się ze szczerym zainteresowaniem. Collie pomyślała, że pewnie widzą w Rogaczu jakiegoś pedofila i prawie się roześmiała.

          Jak dzieci jęknęła, ignorując chichot blondynki.

          Są uroczy.

          Ale i tak dzieci.

          Tu się zgodzę przyznała Dorcas. 

          Po krótkim czasie, w którym James podskakiwał, nadal trzymając Jolene, Collie uspokoiła się. Zaczęła nawet nucić kolejną piosenkę Wiedźm z Salem. Dorcas zacisnęła usta; nie lubiła tego zespołu i ich muzyki. Zdecydowanie wolała spokojne i wolne kawałki, anielskie głosy kobiet, od których czuła dreszcze na całym ciele. To była jedna z wielu różnic między nimi.

          Daj spokój, Dor mruknęła, na moment przestając śpiewać. Oni są świetni!

          Wątpię.

          Nawet Lily jest w stanie ich słuchać! oburzyła się Collie.

          Na szczęście James najwyraźniej nie usłyszał imienia panny Evans, bo nawet się nie odwrócił. 

          Colleen mimo krzywych spojrzeń ze strony panny Meadowes nie przestała nucić, a wręcz przeciwnie; po chwili tańczyła na ulicy, śpiewając coraz głośniej i głośniej. James postawił Jolene na ziemię, a siedmiolatka natychmiast pobiegła ze śmiechem do Dorcas. Rogacz nie potrzebował specjalnego zaproszenia i już chwilę później dołączył do Avis. Oboje próbowali zatańczyć coś, co miało najprawdopodobniej być salsą. Dorcas nie wytrzymała i wybuchnęła głośnym śmiechem, łapiąc się za brzuch. Wyglądali komicznie!

          Meadowes i Potter nigdy za sobą nie przepadali. Nikt nie wiedział, co było tego powodem i oni sami też nie byli pewni. Już od pierwszego roku nie darzyli się sympatią i tak zostało do dzisiaj. Collie czasem podejrzewała, że Dorcas jest taka ze względu na Lily. W końcu Avis i Springs miały dobre kontakty z Rogaczem i resztą Huncwotów, więc Meadowes nie chciała, żeby Lily była sama. Były to oczywiście przypuszczenia, możliwe, że błędne - ale Colleen zawsze musiała mieć swoją wersję wydarzeń.

          Collie i Potter zgodnie postanowili, że przejdą się na boisko quidditcha. Dorcas nie wyrażała wielkiej chęci na pójście akurat tam, ale nie protestowała, bo Colleen zrobiła maślane oczka. Meadowes czasem przeklinała się w myślach za to, że tak łatwo nabiera się na smutne minki brunetki. Skoro i tym razem była naiwna, nie pozostało jej nic, jak przyglądanie się jej przyjaciółki biegającej z Potterem po wielkim boisku.



          Na pewno wszystko wzięłaś? spytała po raz setny pani Evans.
          
          Mamo!

          Kochanie, muszę się upewnić.

          Maria Evans była niską kobietą o krótkich, kasztanowych włosach i zielonych oczach. Miała bardzo miły i ładny uśmiech, który prawie nigdy nie schodził z jej twarzy. Wyglądała, jak starsza wersja Lily - młoda Evans była do niej naprawdę bardzo podobna. Kobieta była czasem zbyt nadopiekuńcza; zupełnie, jakby nie potrafiła zrozumieć, że jej małe córeczki wcale nie są takie małe i same potrafią o siebie zadbać. Czasem jej troskliwość irytowała Petunię i Lily. W końcu starsza z sióstr była już prawie zaręczona!

          Upewniłaś się już z dziesięć razy warknęła nieprzyjemnie Petunia, która właśnie włożyła swój bagaż do samochodu. 

          Nie tym tonem, młoda damo skarcił ją pan Evans.

          On, w przeciwieństwie do żony, chciał, aby córki były samodzielne. Rob bardzo kochał Petunię i Lily, i bolał go fakt, że już wkrótce wkroczą w dorosłe życie, ale chciał, żeby były do tego przygotowane. Dzięki niemu każda z nich miała swoje obowiązki w domu. Gdyby to zależało od Marii, obie siostry mogłyby wylegiwać się na kanapie i nie robić nic.

          Lily bardzo kochała swoich rodziców i z obojgiem miała świetne kontakty. Maria i Rob byli bardzo dumni ze swojej córeczki. Cieszyli się, że mają w rodzinie prawdziwą czarownicę, co doprowadzało do szału Petunię. Czasem Lily miała wrażenie, że Tunia jest zwyczajnie zazdrosna. Miała nadzieję, że tak nie jest. W końcu bycie mugolem również miało swoje plusy, prawda? Petunia niepotrzebnie się denerwowała, a na dodatek swój gniew zwykle wyładowywała właśnie na Lily.

          Przepraszam bąknęła Petunia i założyła kosmyk blond włosów za ucho.

          Nie czekając na odpowiedź ojca, ruszyła w stronę swojego chłopaka, by po chwili utonąć w jego ramionach. Rudowłosa nastolatka mimowolnie skrzywiła się, widząc to; Petunia i Vernon nie oszczędzali sobie czułości podczas pobytu w Bułgarii. Czasem przyprawiali ją o mdłości, ale milczała, nie chcąc wszczynać awantury. Bardzo irytowało ją zachowanie starszej siostry. Na dodatek od kiedy Petunia zaczęła spotykać się z Dursleyem, zmieniło się jej zachowanie w stosunku do rodziców. Spędzała z nimi bardzo mało czasu, często pyskowała. Lily wiedziała, że to bardzo rani Marię i Roba.

          To jak, gotowi? zagadnął wesoło Rob, ignorując zachowanie starszej córki Szybko, bo spóźnimy się na samolot!

          Och, na miłość boską! Już trzynasta! Wsiadajcie, no już zawołała Maria, zajmując miejsce z przodu.

          Lily ostatni raz zerknęła w stronę hotelu, w którym spędziła ostatnie kilka nocy i wsiadła do samochodu. Po krótkim czasie na miejsce obok oklapła rozanielona Petunia. Wyraz twarzy starszej Evans automatycznie uległ zmianie, gdy zerknęła na siostrę. 

          Co się gapisz? mruknęła Tunia. 

          Daj spokój, Petunio.

          Tobie? Nigdy. Dziewczyna uśmiechnęła się paskudnie, ukazując rządek białych, ale nieco krzywych zębów.

          Lily westchnęła cicho i odwróciła głowę w drugą stronę, by wpatrzeć się w krajobraz za szybą. W końcu wyjeżdżała z tego miejsca. Wracała do Anglii, do kochanej Anglii, której tak jej brakowało. Obiecała sobie w myślach, że to był ostatni wyjazd rodzinny, na który dała się namówić. Zdecydowanie wolała siedzieć w domu i leniuchować. 

          Tato zaczęła, przeciągając sylaby. 
    
          Tak, kochanie?
   
          Bo... zawieziesz mnie dziś do Collie? spytała z nadzieją. Wiedziała, że po powrocie do domu Petunia już całkiem nie da jej spokoju, a jej przezwiska będą coraz gorsze. Dlatego chciała jak najszybciej udać się do przyjaciółki. Tam będzie miała spokój.

          Dziś? zdziwił się Rob. Przecież dopiero wracamy z Bułgarii, kochanie. Nie chcesz spędzić trochę czasu w domu?

          Zawieź ją, tato wtrąciła złośliwie Petunia. Jednego dziwoląga mniej.

          Petunio! 

          Maria odwróciła się gwałtownie, mrużąc oczy. Patrzyła ze złością na starszą córkę. Blondynka wzruszyła ramionami, najwyraźniej nic nie robiąc sobie z gniewu matki. Na nią nawet to nie działało. Uparła się, żeby uprzykrzać życie młodszej siostrze.

          Nie moja wina, że jest dziwolągiem. 

          Zamknij się wreszcie! warknęła wyprowadzona z równowagi Lily.

          Naprawdę rzadko wychodziła z siebie. Zawsze wysłuchiwała ze spokojem obelg Petunii, by po chwili wyrzucić je z pamięci. Nigdy nie zdarzyło jej się postawić blondynce. Była popychadłem. Wiele razy Collie powtarzała, że powinna w końcu się odszczekać, ale Lily nie chciała jej słuchać. Teraz nie wytrzymała. 

          Petunia wyglądała na zaskoczoną. Najwyraźniej i ona zdołała przyzwyczaić się do tego, że młodsza siostra nie ma języka i nigdy jej się nie odgryza. Bardzo nie spodobało jej się to, że to się zmieniło. Zmrużyła niebezpiecznie oczy, ale nic już nie powiedziała. 

          Dalsza droga na lotnisko minęła spokojnie. Dotarli na miejsce pół godziny wcześniej. Bardzo miła pani wskazała im drogę na odprawę i jakiś czas później cała rodzina siedziała w samolocie. Oni i Dursleyowie zajmowali miejsca obok. Lily siedziała z mamą, przy samym oknie. Jakiś czas później mogła podziwiać widoki zza szyby. Wzbijali się coraz wyżej i wyżej. 

          Panna Evans nie miała okazji tego widzieć, bo zasnęła.


          Godziny mijały zadziwiająco szybko. Po jakimś czasie James pożegnał się z Colleen i Dorcas, tłumacząc, że oczekuje gościa. Mała Jolene przez jakiś czas nie chciała go puścić i próbowała go nawet nabrać na swoje łzy na zawołanie, ale ostatecznie odszedł, machając im radośnie na pożegnanie.

          Zaraz potem postanowiły wrócić do domu. Robiło się coraz chłodniej, a siedmiolatka drżała z zimna. Colleen wiedziała, że gdyby mała się przeziębiła, miałaby problem. Wtedy musiałaby się nią opiekować jeszcze bardziej, a tego nie chciała. Od razu po wejściu do domu państwa Avis poczuły przyjemne ciepło rozchodzące się po ich ciałach. Panna Avis zaproponowała, że zrobi kakao i od razu ruszyła do kuchni. Dorcas postanowiła natomiast zanieść swoją walizkę do pokoju gościnnego - tego, który zajmowała zawsze od kilku lat. Był on niewielki, a ściany w środku miały jasnofioletowy odcień. Uwielbiała ten kolor. W sypialni stało duże łóżko, szafa, komoda i dwie małe szafeczki, z czego jedna zaraz przy łóżku. Meadowes położyła kufer na białej kołdrze, by po chwili wyjąć z niego wszystkie ubrania. Było ich całkiem sporo, ale nie tyle, co zwykle. Dziewczyna postanowiła, że uzupełni swoją garderobę, udając się z przyjaciółką do jakiegoś sklepu. Odnotowała w myślach, by porozmawiać o tym z Colleen jeszcze dzisiaj.
  
          Kiedy połowa jej ubrań wisiała na wieszakach, albo leżała złożona w komodzie, do pokoju wparowała Colleen z dwoma kubkami w dłoniach. Uśmiechnęła się szeroko i zamknęła nogą drzwi. 

          Jak ci idzie?
   
          Całkiem nieźle - odparła. Musimy się wybrać na zakupy.
   
          W końcu pisnęła radośnie. Wiedziałam, że mi to w końcu zaproponujesz.
  
          Panna Avis wręcz uwielbiała zakupy, czego nie można było powiedzieć o jej przyjaciółkach. Wybieranie odpowiednich bluzek, spodni i innych części garderoby było jej żywiołem. Czasem ciężko było ją wyciągnąć ze sklepu. Na dodatek kiedy już weszła, kupowała strasznie dużo rzeczy, tłumacząc, że wszystko jej się przyda. Kończyło się to tak, że większości z nich i tak nie nosiła. 

         
Nie ciesz się jęknęła Dorcas. To mają być krótkie zakupy.
  
          Krótkie powtórzyła brunetka, krzywiąc się. Zakupy miałyby być krótkie? Nie ma mowy! Tak jest, szefie.

          Meadowes spojrzała na nią ze szczerym powątpiewaniem, doskonale wiedząc, że takie słowo nie istnieje w słowniku Colleen Avis. Ona mogła spędzić w jednym sklepie kilka godzin, a to i tak było dla niej mało.

          Kiedy miała już poprosić brunetkę, by pomogła jej w układaniu ciuchów, do pokoju wpadła rozczochrana Jolene z zieloną kopertą w ręku. Lily, pomyślała z czułością Dorcas.

          Przyszedł list, przyszedł list zaszczebiotała wesoło Jo.

          Daj poleciła jej Collie, a po chwili trzymała kopertę w dłoni. 

          Co robicie? spytała dziewczynka, przyglądając im się z zaciekawieniem.

          Składamy ubrania.

          Uśmiech Jolene poszerzył się, o ile było to w ogóle możliwe. 

          Ja pomogę! Ja pomogę!

          Nie ma mowy, Jo zaprzeczyła od razu Colleen, krzyżując ręce na piersi.

          Dori, mogę? spytała Jolene, ignorując starszą siostrę. Na jej twarzy znowu pojawiła się ta minka. Wyglądała uroczo. Kiedy jej bródka niebezpiecznie zadrżała, Dorcas głośno jęknęła.

           Możesz odparła w końcu blondynka, kręcąc z dezaprobatą głową.

          Collie nie zwracała już uwagi na siostrę i przyjaciółkę. Usiadła na miękkim łóżku i rozerwała kopertę, wyciągając z niej krótki list.

        
        Kochane Collie i Dori,

        chcę Was poinformować, że właśnie wróciłam z Bułgarii. Może nie było tak źle, ale wolę chyba deszcz, niż upał i słońce.

        Mam nadzieję, że naszykowałaś mi już łóżko, Coll, bo tata obiecał, że przywiezie mnie do Was jeszcze dzisiaj. Szybko, nie? Co prawda rodzice się upierali, że powinnam zostać parę dni w domu, ale strasznie za Wami tęsknię. Chyba nie macie nic przeciwko, prawda? 

         Do zobaczenia za parę godzin. Zróbcie na kolację naleśniki, błagam.

                                                                                                                          Całuję,
                                                                                                                            Lily

           

8 komentarzy:

  1. fajny rozdział i fajnie sie czytało nie zauważyłam żadnych błędów, dobrze że poprawiasz rozdziały bo teraz są o wiele lepsze, pozdrawiam (napiszę dłuższy komentarz jak wrócę do domu bo aktualnie jestem na tel)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy nowy?

    OdpowiedzUsuń
  3. rodzział wciągający i fajnie się czyta, masz spoko styl pisania, taki lekki i wszystko szybko wchodzi

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten rozdział był taki ciepły i rodziny... Cudo - po prostu! *uch... Zaraz mi zabraknie słów, by wyrazić mój zachwyt!* :D
    James i Jo... Ooo... Rozpływam się...
    Nie mogę się doczekać konfrontacji Jamesa z Lily :D Pewnie znowu się uśmieję XD
    Ha ha ha salsa!
    Petunia taka okrutna... Jak zwykle zresztą. Tak! Dobrze Lily! Odpiskuj jej! Dajesz! Na gołe klaty! Tylko Jamesa zaproś XD
    Moje serce krwawi, gdy widzę, że został mi tylko jeden rozdział...
    Oj, będziesz się musiała przyzwyczaić do mojego dramatyzm, bo ja zostaję tu już na stałe! :)
    Twojego stylu nie będę już chwalić, bo sama wiesz, że jesteś niesamowicie dobra, kochana!
    Dobra. Jeszcze jeden rozdział... I potem będę cierpieć :(
    Pozdrawiam!
    nowa-w-hogwarcie.blogspot.com - tak, to moja mała aluzja, byś do mnie wpadła, jak bedziesz miala czas :* Jestem okropna :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mnie cieszy perspektywa stałej czytelniczki :) Dziękuję za tyle miłych słów.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują!