06 kwietnia 2015

Rozdział 4: Lily i Syriusz

Nig­dy nie zos­ta­wiaj przy­jaciela. Przy­jaciele to wszys­tko dzięki cze­mu uda­je się na prze­być ten świat - i je­dyne z te­go świata, co może uda nam się spot­kać w następnym. 

*******************


          Chociaż Colleen upierała się, że Lily tylko żartowała, to Dorcas uparła się, żeby zrobić naleśniki. Dlatego też już od dłuższego czasu siedziały we dwie w kuchni, a Avis przyglądała się ze znudzeniem Meadowes. Blondynka ciągle się popisywała. Właśnie naleśnik wyskoczył wysoko w górę, by po chwili wrócić na patelnię, kiedy Collie usłyszała ciche pukanie. Od razu zerwała się z miejsca i po drodze niemal wywróciła młodszą siostrę, trącąc ją niechcący biodrem. Jolene pisnęła i wymamrotała coś pod nosem, ale Colleen nie zwróciła na to uwagi. Najważniejsza była osoba, która właśnie zawitała w jej progach.

          Otworzyła duże drzwi frontowe i pisnęła z zachwytu, by po chwili podskoczyć radośnie i rzucić się na niczego nieświadomą Lily. Evans wydała z siebie zduszony okrzyk, ale po chwili roześmiała się serdecznie, odwzajemniając uścisk przyjaciółki. Co jak co, ale drobna Colleen miała sporo siły, dlatego już po chwili rudowłosej Gryfonce zabrakło tchu.

          Dusisz wysapała cicho z nadzieją, że to opamięta brunetkę.

         Panna Avis rozluźniła uścisk tylko troszkę, ale po chwili odsunęła Lily na odległość ramion, uważnie jej się przyglądając. 

          Daj spokój, nie widziałaś mnie parę dni. Nie zmieniłam się wymamrotała zażenowana, ale i rozbawiona Lily.

          Rzeczywiście - wyglądała identycznie. Jej piękne, kasztanowe włosy nadal sięgały za łopatki, twarz zdobiły drobne piegi, a zielone, migdałowe oczy świeciły radosnym blaskiem. Jedyną zmianą była opalenizna - zwykle blada, teraz Evans miała bardzo ładną, brzoskwiniową karnację. Colleen musiała przyznać, że Lily wyglądała pięknie. Ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę w kwiaty. 

          Racja, nadal wyglądasz jak wiedźma sarknęła wesoło Collie, by po chwili ledwie uniknąć ciosu przyjaciółki.

          Wredna małpa syknęła Evans.

          Po chwili obie weszły do środka. Lily pomyślała, że od poprzednich wakacji nic się tu nie zmieniło; dość spory przedpokój miał ściany zdobione białymi kamieniami, które pani domu wprost uwielbiała. Po lewej stronie dostrzegła duże lustro, w którym widziała całą siebie. Obok niego stał wieszak, a dalej - śliczna komoda na buty.

          Czuję naleśniki wyszczerzyła się Lily. Kocham was, wiesz?

          Tak, tak mruknęła Collie, machając dłonią. Chodź do kuchni, bo nam się kucharka zmęczy.

          Oczywiście kiedy tylko panna Meadowes zobaczyła Lily, porzuciła podrzucanie naleśników i popędziła w stronę rudej, po chwili łapiąc ją w ramiona. Obie po chwili wybuchnęły radosnym śmiechem, odsuwając się od siebie.
  
           Stęskniłam się za wami, wiecie? mruknęła Evans, poprawiając włosy.
  
           Wiadoma sprawa, Liluś - rzuciła radośnie Collie. - To jak, jemy naleśniki i idziemy spać?

          Zarówno Lily, jak i Dorcas równocześnie spojrzały na nią jak na wariatkę. Ona natomiast przybrała niewinny wyraz twarzy, zupełnie, jakby nie wiedziała, o co im chodzi. Spojrzenie dwóch przyjaciółek stawało się coraz bardziej intensywne, dlatego w końcu Collie uśmiechnęła się łobuzersko, a one jakby odetchnęły z ulgą.

          Żartowałam - wyjaśniła, a wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Myślę, że mama i tata powinni gdzieś trzymać Ognistą...

          Collie! skarciła ją szybko Lily, mrużąc niebezpiecznie oczy.

          No co?... och, wy przeklęte nudziary...

          Evans i Meadowes nie skomentowały słów Colleen, jedynie wywracając oczami. Doprawdy, zamiłowanie ich przyjaciółki do tego typu trunków czasem doprowadzało je do szału. Dobrze, że nie było tam Alicji. Panna Springs bez żadnych ceregieli z pewnością rzuciłaby się na Avis. Wiele razy Alicja próbowała wymóc na brunetce przysięgę, że Collie więcej nie wypije ani łyka Ognistej. Spowodowane było to pewną imprezą, która miała miejsce poprzedniego roku. Zorganizowana była przez Huncwotów z okazji wygranego meczu. Gryfoni zdobyli 170 punktów, miażdżąc Ślizgonów. Colleen trochę za dużo wypiła i mogło się to źle skończyć, ale na szczęście do akcji w ostatniej chwili wkroczył Syriusz.

          Avis i Black od zawsze mieli ze sobą świetny kontakt. Traktowali się wzajemnie jak rodzeństwo. Colleen była jedyną dziewczyną, o którą Syriusz się troszczył. Nigdy nie doszło między nimi do czegoś więcej, chociaż wiele uczniów plotkowało zawzięcie na temat ich rzekomego związku; czasem rzeczywiście wyglądali i zachowywali się jak para. Sami zainteresowani nawet nie myśleli o tym, by być razem. Pewnie byłoby to dla nich dziwne - znali się od lat i byli sobie bliscy. Colleen uwielbiała Syriusza, a on był w stanie zrobić dla niej wszystko - tak, jak dla Jamesa, Remusa i Petera. Lily wiele razy doszukiwała się w ich relacji czegoś więcej i zawsze udawało jej się coś wyłapać. Zarówno Łapa, jak i Collie zbywali ją ręką, a Huncwoci wybuchali śmiechem. Colleen i Syriusz? Nigdy!

          Colleen postanowiła jednak zignorować uwagi przyjaciółek. Już po krótkiej chwili z szatańskim uśmiechem wyjęła z szuflady kluczyk do barku. Podeszła do niego z zawrotną prędkością i otworzyła go. Lily przyglądała się temu sceptycznie, przytrzymując Dorcas, która chciała rzucić się na brunetkę. Carter zrobiła niewinną minkę i sięgnęła po jedną z kilku butelek z barku. Ognista Whiskey. 

          Collie jęknęła z niezadowoleniem Meadowes, przestając się szarpać, co Lily przyjęła z wyraźną ulgą. - Zostaw to.

          Są wakacje odparła z oburzeniem Avis. Mam prawo zaszaleć.

          Ale w taki sposób? Lily nie wyglądała na szczęśliwą. Nigdy nie pochwalała picia alkoholu; zbyt wielu pijanych ludzi widziała, kiedy leżeli na ulicy przy jej domu, nie potrafiąc wstać. Czuła do takich osób obrzydzenie, dlatego teraz jej twarz się skrzywiła. 

          Przesadzasz, Lilka. To tylko jedna butelka, nic się nikomu nie stanie...

          Kiedy ani Meadowes, ani Evans się nie odezwały, na twarz Colleen wrócił szeroki uśmiech. Podbiegła z butelką do szklanego stołu, postawiła ją na nim, po czym oznajmiła, że wraca za chwilę i opuściła salon.

          Mamy szansę to potłuc... szepnęła chytrze blondynka, ale zanim zdołała chociażby zrobić krok, Collie wróciła.

          Trzymała trzy szklane, ozdobne naczynia. Uniosła brew, patrząc na nie z rozbawieniem i wyczekiwaniem.

          To jak, która polewa? spytała wesoło. Widząc, że żadna nie kwapi się do odpowiedzi, westchnęła. Rzeczywiście. Zapomniałam, że tylko ja potrafię zrobić to tak, że nie rozleję. No cóż, takie życie imprezowiczki.

          Chyba alkoholiczki mruknęła Lily.

          Colleen obrzuciła ją spojrzeniem spod zmrużonych powiek, ale nie skomentowała jej słów. Najzwyczajniej w świecie odkręciła butelkę i spokojnie nalała każdej z nich po trochę trunku. Miała szczęście, że Jolene położyła się wcześniej spać; mała zaczęłaby zadawać setki pytań na temat Ognistej, a w końcu sama chciałaby spróbować. No i z pewnością powtórzyłaby rodzicom, co działo się podczas ich niebytu. A tego Avis bardzo nie chciała. 

          Co tak stoicie? rzuciła beztrosko, biorąc swoją szklankę do ręki. Wasze zdrowie.



          Życie na Grimmauld Place 12 nie należało do najprzyjemniejszych. Na każdym kroku musiałeś wysłuchiwać uwag, nie mogąc odpowiedzieć. Ciągle wpajano ci kolejne zasady, który były dla ciebie nic nie warte, ale nie miałeś prawa wyznać tego na głos. Musiałeś zachować grację na każdym kroku. Nie masz prawa się garbić. Nie masz prawa sprzeciwiać się woli rodziców. Nie masz prawa niszczyć dobrego imienia Blacków. Arystokraci nie łamią postawionych im zasad. Inaczej kończą wypaleniem z drzewa rodzinnego. 

          Syriusz Black nie marzył o niczym innym. Chciał jak najszybciej zniknąć z tego przeklętego drzewa, nie chciał, by ktoś oglądał tam jego twarz. On tu nie pasował, nie chciał pasować. Nie zamierzał dostosowywać się do ich zasad. Lubił garbić się przy stole, uwielbiał pyskować kochanym rodzicom i przyprawiać ich o gorączkę. Jemu nie można było stawiać nakazów i zakazów; był naprawdę dobry w łamaniu ich. Tylko ten, kto go nie znał, mógł powiedzieć, że łatwo go wychować. Co jak co, ale on - Syriusz Orion Black - nie pozwalał sobą rządzić. Lubił swoją opinię czarnej, a może raczej białej owcy w rodzinie. Wczuwał się w tę rolę idealnie i z czasem stała się częścią niego.

          Łapa był nienawidzony przez własną matkę, ojca i młodszego brata. Normalny człowiek czułby się z tym źle i chciałby to naprawić. Powinien mieć wyrzuty sumienia, powinien przemyśleć, co zrobił nie tak, jak od niego wymagano. Ale Syriusz czuł jedynie satysfakcję. Zawsze, kiedy dostrzegał pełne złości i wyrzutów spojrzenie matki na sobie, na jego twarz wpływał szeroki uśmiech. Unieszczęśliwianie tej rodziny sprawiało mu przyjemność i od pewnego czasu nawet się z tym nie krył. Pamiętał siebie jako dziecko - posłuszny chłopiec, który był na każde zawołanie Walburgi i Oriona. Starał się, naprawdę się starał. Nikt nigdy nie docenił jego wysiłku. Jedyne, co słyszał, to: Nic nie potrafisz, Syriuszu. Nie taki powinien być mój syn. Nie jesteś moim dzieckiem. Zawiodłeś mnie. Po pierwszym roku w Hogwarcie postanowił się zmienić. Już się nie starał, nie próbował na siłę dopasować się do reszty rodziny. Nigdy nie podzielał ich poglądów, manier i zasad. Nie chciał nawet zrozumieć ich obrzydzenia do mugoli; nie pojmował, co różniło go od niemagicznych istot. Przecież wyglądali tak samo; mieli dwie ręce, dwie nogi. Mówili ustami podobnymi do jego, patrzyli oczyma takimi, jak on. Dlaczego więc jego rodzina postrzegała ich w inny sposób? Czy byli zaślepieni? Nigdy się nie dowiedział.

          Od kiedy skończył jedenaście lat wiedział, czego pragnie w życiu najbardziej. Chciał uciec z tego miejsca przepełnionego nienawiścią. Pragnął zaznać prawdziwego szczęścia. Chciał czuć rodzinne ciepło w przytulnym domu. Chciał słyszeć, że ktoś go chwali, a nie potępia. Czy wymagał zbyt wiele? Życie wiele razy udowodniło mu, że owszem. To zbyt wiele.

          Teraz, mając szesnaście lat, był pewien, że nie zostanie w tym domu ani minuty dłużej. Stojąc przed Walburgą nie widział w niej swojej matki. Widział jedynie kobietę, która była na tyle łaskawa, by dać mu życie. Nie była dla niego nikim ważnym. Nie czuł z nią żadnej więzi, nawet najmniejszej. 

          To twoja ostatnia szansa, żeby się wykazać oznajmiła chłodno kobieta. Jeżeli poślubisz tę dziewczynę, twoje winy zostaną odpuszczone i zapomniane.

          Walburga była kobietą stanowczą i bezlitosną. Miała przeraźliwie bladą cerę, duże, szare oczy i czarne włosy spięte w taki sposób, że nawet najmniejszy kosmyk nie miał prawa wypaść spod spinki. Jej cienkie, ledwie widoczne usta, teraz zaciśnięte, były bardzo blade. Miała zgrabny, zadarty nos, jak przystało na prawdziwą arystokratkę. Jej twarz teraz zdobiło kilka drobnych zmarszczek, przez co Syriuszowi przypominała wiedźmę. Zadziwiające, jak bardzo potrafił nienawidzić tej kobiety.

          Nie poślubię jej. 
   
          To nie jest prośba. Jej głos wydawał się być głośniejszy, niż poprzednio. Na dodatek zadrżał, co świadczyło o tym, że powoli udawało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Nigdy nie miała cierpliwości. To polecenie, Syriuszu. Poślubisz ją i to zaraz po zakończeniu nauki.

          Uśmiechnął się czyście kpiąco, utrzymując z matką kontakt wzrokowy. Widział w jej szarych tęczówkach niebezpieczne iskry. Mógł tylko odliczać do wybuchu.

          Powiedziałem, że jej nie poślubię. Nie jest mnie warta wypluł. 

          Co powiedziałeś?

          To, co słyszałaś! Nigdy nie poślubię tej nic nie wartej, podłej szui! Pasowałaby idealnie do całej waszej rodzinki, a najbardziej do ciebie! Jeśli tak bardzo ci zależy, każ Regulusowi wziąć ją za żonę! To twój kochany synalek, nigdy się nie sprzeciwia, pamiętasz? —  Jego głos z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. Zacisnął mocno pięści. Ja się tak nie poniżę! Nie ze względu na to, że ty mi tak każesz! 

          Siadaj! Siadaj natychmiast i zamilcz, ty niewdzięczny, plugawy...
  
          Niewdzięczny? przerwał jej, a po chwili głośno się roześmiał. Brzmiało to jak szczeknięcie psa. Masz rację! Wolę być niewdzięczny, niż posłuszny! Nie mam zamiaru robić tego, co mi każesz, ty popieprzona wariatko! 

          Zapadła cisza. Syriusz stał, dysząc głośno ze złości. Zwykle jego wybuchy drogo go kosztowały, bo zawsze później obrywał porządnym Cruciatusem. Teraz miał różdżkę przy sobie i był pewien, że zamierza się bronić. Nie pozwoli jej się tknąć. Walburga natomiast siedziała wyprostowana w zielonym fotelu. I chociaż jej poza nie uległa nawet najmniejszej zmianie, twarz wyrażała wszystko. Kobieta była wściekła.

          Jak śmiesz hańbić dobre imię swojej rodziny? krzyknęła, niespodziewanie zrywając się z miejsca. Jak śmiesz nazywać się Blackiem, kiedy nie szanujesz swoich tradycji?! 

          Syriusz bez ceregieli splunął matce pod nogi.

          Uwierz, że gdyby to ode mnie zależało, nigdy nie miałbym na nazwisko Black. To poniżej mojej godności.

          Jesteś taki bezczelny, taki niewdzięczny... Nie mogę uwierzyć, że coś takiego, jak ty żyło pod moim sercem dziewięć miesięcy. Gdybym wiedziała, kogo urodzę, nigdy nie pozwoliłabym ci przyjść na świat. Hańbo mego łona, ty...

          Jak zwykle rzucasz komplementami - syknął, a jego dłoń powędrowała do tylnej kieszeni. Ścisnął w niej różdżkę. Musisz pogodzić się z faktem, że twój wspaniały syn okazał się zdrajcą, a ród Blacków nie jest tak nieskazitelnie czysty.

          Milcz! Ci wszyscy, którzy zniknęli z naszego drzewa, nie należą już do naszej rodziny! Ty, mój drogi, jesteś na doskonałej drodze właśnie do tego. Do zostania wygnanym, wydziedziczonym. Jeśli spalę twoje imię, nigdy więcej nie będziesz miał prawa nazywać się Blackiem.

          Świetnie, czekałem na to od dzieciństwa.

          A potem obrócił się na pięcie i odszedł, by chwilę później wspiąć się szybko po schodach w górę. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z Walburgą w ten sposób. Nigdy również nie udało mu się wyprowadzić jej z równowagi w takim stopniu. Wyszczerzył się radośnie, chociaż napięcie nadal nie zeszło. Czuł ogromną złość. Wpadł do swojego pokoju tak gwałtownie, że drzwi niebezpiecznie zaskrzypiały i trzasnęły o ścianę. Nie zwrócił na to uwagi; był już zajęty pakowaniem do szkolnego kufra najpotrzebniejszych rzeczy. Nie był dokładnie pewien tego, co robi, ale wiedział, że postępuje dobrze. Nie wytrzymałby ani minuty dłużej na Grimmauld Place, a już na pewno nie po tym, co dziś powiedział matce. Po jakimś czasie większość jego ubrań leżała niechlujnie w kufrze. Zabrał też kilka plakatów, których nie zdążył jeszcze przykleić do ściany, swój model mini-motocyklu, który dostał od przyjaciół na urodziny, album ze zdjęciami od Colleen i parę innych rzeczy, tych potrzebnych oraz nie. Potem wyjął z wielkiej szafy swoją miotłę - najnowsza, jak zawsze. Przyczepił do niej kufer i podszedł do sporej wielkości okna. Widział opustoszałą ulicę i świecące słońce. Nie oglądał się za siebie, kiedy wsiadał na miotłę. Odleciał i po raz pierwszy poczuł się naprawdę wolny.

          Mógł udać się tylko w jedno miejsce. Nie obawiał się, że nie zostanie tam przyjęty. Zbyt dobrze znał rodziców jego najlepszego przyjaciela. Dorea go uwielbiała, a poza tym często spędzał u nich święta. Nie miał innego wyboru. Skierował się na północ, prosto do Doliny Godryka.


          Od kilku minut James rozmawiał ze zdenerwowaną Doreą Potter, za wszelką cenę próbując namówić ją na kilkudniowy pobyt Syriusza w ich domu. Na nic nie zdawały się jego smutne oczy, udawany płacz i krzyki. Pani Potter nie miała zamiaru go słuchać. Oznajmiła bowiem, że w ciągu najbliższych kilku minut zamierza napisać do Walburgi Black i powiadomić ją, że Syriusz jest w Dolinie Godryka, cały i zdrowy.

          To niedorzeczne! Uciec z domu! - mówiła, gestykulując rękoma. Przechadzała się po salonie, a Syriusz i James posłusznie siedzieli na kanapie. Pomyślałeś o twojej matce, Syriuszu?

          Właśnie dlatego tu jestem mruknął Black.

          Na pewno się martwi! kontynuowała, ignorując słowa przyjaciela swojego syna.

          Zapewniam, że nie wtrącił znów Łapa, ale zamilkł, kiedy pani Potter zgromiła go srogim spojrzeniem. Zawsze się pod nim kulił. Pani Potter, ja...

          Przestań, Syriuszu - przerwała mu gestem ręki. Na nic się nie zdadzą wasze jęki, bo i tak napiszę do twojej matki. Nie zmienię zdania zakończyła twardo, zadzierając lekko głowę, aby dodać swojej postaci wyniosłości. Nie wyglądała jednak na pewną siebie i swojego zdania. 

          Ale mamo! jęknął załamany James. Nie możesz tego zrobić! On nie może tam wrócić, to jest jak więzienie, jak... jak...

          Nie wysilaj się, Rogacz syknął cicho Syriusz. 

          Cicho bądź - odparł Potter. - Przerwałeś mi. A ja mam cię przyjąć pod swój dach? Mowy nie ma! Mamuśka, pisz no szybko do kochanej Walburgi!

          Dorea spojrzała na niego spod byka, a Syriusz wyglądał, jakby miał ochotę go udusić. Wyciągał nawet ręce, ale James - jako szukający - szybko od niego odskoczył. Uśmiechnął się chytrze, po czym powiedział jak najniewinniej jak potrafił:

           Żartowałem tylko, Łapciu. Strasznie nerwowy jesteś. To te dni?

          Syriusz nie odpowiedział. Warknął jedynie cicho, dając przyjacielowi znak, że powinien się zamknąć. Ale Potter odebrał to inaczej, jak to miał w zwyczaju. Czasem ta dwójka dogadywała się jak pies z kotem, albo raczej - jeleniem.

          Odzywa się w tobie psi instynkt, Łapo szepnął. I nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Napiszę do Luniaczka, żeby się upewnić...

          Zamknij się, Rogacz!

          James zrobił oburzoną minę, po czym posłusznie zamknął usta. Skrzyżował nawet ręce na piersiach i fuknął cicho, aby dodać sytuacji odrobiny dramatyzmu. Syriusz po raz kolejny pomyślał, że przyjaźni się z idiotami i mógł pójść do Collie, nie do Pottera. Ona z pewnością nie doprowadzałaby go do szału.

          Pani Potter od dłuższego czasu stała wyprostowana, wpatrując się w jakiś niewidzialny punkcik w podłodze. Łapa zerknął na nią nerwowo po raz dziesiąty w ciągu kilku sekund. Była ona wysoką kobietą o pięknych rysach twarzy, orzechowych oczach i brązowych włosach. Miała brzoskwiniową cerę, a na jej twarzy nie pojawiła się jeszcze ani jedna zmarszczka. Wyglądała na bardzo wyniosłą kobietę; w rzeczywistości łatwo było ją namówić do czegokolwiek, zwłaszcza, kiedy James i Syriusz łączyli siły. Black miał nadzieję, że i tym razem udało im się ją złamać. 

          W końcu kobieta westchnęła głośno.

          Dobrze, Syriuszu. Nie napiszę do twojej matki.

          Łapa i Rogacz równocześnie wydali z siebie dziwne okrzyki radości. Po chwili Syriusz, szczerząc się od ucha do ucha, zerwał się z kanapy i przytulił zdziwioną panią Potter. Kobieta po chwili roześmiała się szczerze i pokręciła z dezaprobatą.

          No już, spokojnie mruknęła cicho.

          Black odsunął się od niej, nadal się uśmiechając. Wiele zawdzięczał tej kobiecie, naprawdę. Miał dużo sposobności, by przekonać się, że Jim ma wspaniałą mamę, ale teraz udowodniła to jeszcze bardziej. 

          Co tak stoicie? James, naszykuj Syriuszowi pokój gościnny. 

          I poszli, śmiejąc się i popychając. Młody Black wiedział, że nie może zostać tu do końca życia, a jednak poczuł rodzinne ciepło. I było to uczucie tak wspaniałe, że pomyślał przez chwilę, że zazdrości Rogaczowi. Jamesa wychowali kochający go najmocniej na świecie rodzice. Mieszkał w pięknej Dolinie Godryka, w niewielkim, przytulnym domku. Miał wszystko, czego Syriuszowi zabrakło. 

          I chociaż James wiedział, że wiele osób ma prawo mu tego pozazdrościć, to z takim entuzjazmem przyjął Blacka pod swój dach. Syriusz po raz kolejny przekonał się, jak wspaniałego ma przyjaciela. 

          
No i jest czwarty rozdział. Podoba się?
Proszę bardzo o komentowanie. To strasznie mnie motywuje.
Chcę znać wasze zdanie na temat tego postu.
Pozdrawiam serdecznie 

13 komentarzy:

  1. No i w końcu się doczekałam nowego rozdziału. Bardzo mi się podoba, no i kocham Syriusza oczywiście. Dobrze, że udało mu się uciec. Teraz będzie szczęśliwy, no i może podręczyć trochę Jamesa, hik :D Czekam na akcję z Colleen. Może jakiś romansik, hmm?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na romansik trochę za wcześnie, aczkolwiek taki jest cel opowiadania :) Dziękuję serdecznie za komentarz, pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ja wiem, że wcześnie, ale doczekać się nie mogę! A rozumiem, że cel opowiadania to głównie związek Colleen i Syriusza? Jeśli tak, to tym bardziej czuję zniecierpliwienie!
      PS. Wybacz, że poprzednio znów nie pisałam z konta, ale zawsze zapominam się zalogować, a potem nie chce mi się robić wszystkiego od nowa. No, taki leniuch ze mnie :P

      Usuń
    3. Zapomniałabym. Napisałam do ciebie na pocztę, mogłabyś odczytać wiadomość? Zależy mi na odpowiedzi.

      Usuń
    4. Nie mogę odpowiedzieć, przykro mi. Nie zamierzam zdradzać fabuły opowiadania :) Bądź cierpliwa. Dopiero zaczynam opowiadanie. Daleko jeszcze do romansów ;) Miłego dnia.

      Usuń
  2. Cześć!!!! Twoje opowiadanie znalazłam już jakiś czas temu ale dopiero dzisiaj zaczęłam je czytać. Genialnie piszesz! Kocham huncwotów. Syriusz jest mą miłością od czasów gimnazjum. :) on jeszcze nie wie, że będzie moim mężem. Nawet jeśli nie żyje :D
    PS. zapraszam do siebie na hogwartoczymabilly.blogspot.com i jakbyś mogła to informuj mnie o nowych rozdziałach :D
    Na razie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba będziemy musiały podzielić się Syriuszem :D
      Dziękuję za komentarz, bo bardzo mnie zmotywował. Jak tylko odzyskam dostęp do laptopa, z chęcią wpadnę na twojego bloga.
      Nie ma sprawy, będę Cię informować.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. No! Mam dość tych wiecznych spisków! Słyszałaś o żelkowej konspiracji, legitymacjach, które giną człowiekowi godzinę przed odjazdem pociągu, skarpetkach, które nigdy nie chcą dobrać się do pary? I nie zapominajmy o pingwinach! Ta... Nieloty... Jasne *przewraca oczami* Skąd te moje głupie przemyślenia? A stąd, że wydawało mi się, że wyniuchałam kolejny spisek, który opóźnił moje czytanie i komentowanie... Ech... Człowiek musi być przez caly czas czujny...
    A wracając do twojego wspaniałego opowiadania...
    Nie wiedzialam ze z Colleen taka imorezowiczka! Nic dziwnego, że Syriusz i James - i ja - ją kochają :D
    A już chciałam swatać Carter z Syriuszem... Ech... Ale kogoś się dla niej znajdziesz, prawda? :P
    Kłótnia Łapy z matką - nie dziwię się, że zwiał. Ostro było.
    Miałam napisać jeszcze milion niesłychanych pochwał, ale człowiek śpiący już jest... Wiedz tylko, że zyskałaś nową czytelniczkę, że uwielbiam to opowiadanie i że przy czytaniu każdego rozdziału miałam wielki szczery uśmiech na twarzy.
    Pozdrawiam cię bardzo serdecznie, pisz dalej! I trzymaj wielkiego kopa motywacji i weny na szczęście!
    nowa-w-hogwarcie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ten wielki kop zdecydowanie się przydał!
      Skądś znam żelkową konspirację i ginące legitymacje...
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  4. O kurcze, dobra, na początek powiem tyle, że nieźle się naszukałam spisu treści, haha. Kto by sie spodziewał, że będzie pod "Myślodsiewnią'?
    Prolog skradł mi serce. Cudowny, wspaniały, idealny. Oczarował mnie i nie pozostało mi nic innego jak zacząć czytać rozdział pierwszy.
    W 3 i 4 rozdziale est lepsza czcionka, przez wcześniejsze rozdziały trochę się męczyłam niestety. ;c
    Dialogi wychodzą ci bardzo naturalnie. Naprawdę masz talent! Wspaniały blog. Dodaję do obserwowanych i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału! <3

    Pozdrawiam,
    W.

    [przeklete-dusze]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że prolog się spodobał :) Starałam się, żeby wyszedł jak najlepszy, ale też tajemniczy, żeby zainteresował do dalszego czytania.
      Dziękuję za miły komentarz, również pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Ale fajny rozdział pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują!