12 kwietnia 2015

Rozdział 5: Ognista Whisky

Kochaj wszys­tkich. Ufaj niewielu. Bądź gotów do wal­ki, ale jej nie wszczy­naj.
Pielęgnuj przyjaźnie. 

********************



          - Daj spokój, Liluś! Dobrze wiemy, że na niego le... le...

          - Lecisz!

          Colleen i Dafne wybuchnęły głośnym śmiechem. Obie Gryfonki siedziały razem na jednym fotelu w salonie państwa Avis. Co chwilę chichotały, mamrotały coś niezrozumiale pod nosem i czkały. Nietrudno się domyślić, że były najzwyczajniej w świecie pijane.

          Panna Meadowes, która wcześniej tak się oburzała, teraz siedziała na oparciu fotela z głową ułożoną na ramieniu panny Avis. Dziewczyna była niemiłosiernie zaróżowiona. Już na pierwszy rzut oka widać było po niej, że dość sporo wypiła. Colleen natomiast sprawiała wrażenie kompletnie trzeźwej. Dopiero, gdy otwierała usta, wiadomo było, że piła. 

          Dwie nastolatki w ciągu ostatniej godziny zdołały opróżnić dwie butelki Ognistej Whisky. Nie zważały na żadne protesty ze strony Lily, kompletnie ją ignorując. Wspomniana wcześniej Evans jako jedyna zachowała zdrowy rozsądek. Opróżniła swoją ozdobną szklankę tylko trzy razy. Czuła lekkie zawroty głowy, a policzki ją piekły. Było jej też trochę niedobrze, ale mogła trzeźwo myśleć. Jej stanu nie można było porównywać do stanu jej przyjaciółek. Colleen wiele razy powtarzała rudej, że ma słabą głowę. W tej chwili Lily żałowała, że nie posłuchała jej słów. Przekonała się o tym na własnej skórze. Po raz pierwszy spróbowała alkoholu. Nigdy nie pochwalała picia. Brzydziła się ludźmi, którzy aż cuchnęli przeróżnymi trunkami. Jej wujek kiedyś taki był i źle skończył. Jeszcze kilka dni wcześniej nie wyobrażała sobie, że mogłaby kiedykolwiek napić się Ognistej Whisky. Wiedziała, że był to naprawdę mocny alkohol. Wiele razy miała okazję zobaczyć Gryfonów przemycających go do Pokoju Wspólnego - zwłaszcza podczas imprez, które najczęściej odbywały się po wygranych meczach quidditcha. Lily zawsze zaszywała się wtedy w dormitorium razem z Alicją - nie przepadały za tego typu przyjęciami. Było na nich pełno pijanych, wymiotujących chłopaków, obściskujących się par i tańczących odważnie dziewcząt. Collie i Dorcas natomiast uczęszczały w nich bardzo chętnie i aktywnie. Tym właśnie się różniły - Evans i Springs były tymi rozsądnymi, a Avis i Meadowes szalonymi i chwilami wręcz głupimi. 

          Lily sapnęła z oburzeniem, słysząc ich słowa. Oczywiście, dwie pijane przyjaciółki mówiły o nikim innym, jak Jamesie Potterze. Evans miała nadzieję, że unikną tego tematu. Nienawidziła wysłuchiwać ich wyimaginowanych podejrzeń, kiedy były trzeźwe. Teraz, po dwóch butelkach Ognistej Whisky, stały się wręcz nieznośne. Zacisnęła zęby. Coraz bardziej nie podobała jej się zaistniała sytuacja.

          - Oszalałyście! Wariatki, kompletne wariatki - warknęła nieprzyjemnie, posyłając im pełne dezaprobaty spojrzenie. 

          Colleen zachichotała cicho, słysząc jej wybuch. Nie miała pojęcia, że właśnie pakuje się prosto w paszczę rozgniewanego, ziejącego ogniem, rudego smoka. Gdyby myślała trzeźwo, zapewne nie zaczęłaby nawet tematu.

          - Przestań, Liluś... Nie możesz tego u... ukry... ukrywać - wysapała Avis, nadal się cicho śmiejąc. Wyglądała naprawdę komicznie, siedząc skulona w wielkim fotelu z opartą o nią Dorcas. 

          - Przecież niczego nie ukrywam!

          - Przyznaj się w końcu Liluś... kochasz go...

          - Pottera? - zakpiła. - Nigdy w życiu!

          - Ona kłamie! Ona bez... bezcze... bez... nieważne - mruknęła Dorcas, nie potrafiąc się wysłowić. Brzmiała naprawdę komicznie. Lily przez chwilę zapragnęła zrobić im zdjęcie, ale się powstrzymała.

          - Kłamie - zgodziła się Collie, posyłając zezłoszczone spojrzenie rudej. - Nie wolno...

          - Przestańcie - warknęła Evans.

          - Nie - zawyła Meadowes, śmiejąc się i czkając. - Powiedz że kochasz Jamesa!

          - Idź się umów...

          - Z nim - dodała Dorcas.

          - Na romantyczną randewu... 

          Lily sapnęła i już miała wymierzyć obu dziewczynom porządny cios, ale ostatkami silnej woli się powstrzymała. Przecież były pijane. Starała się tłumaczyć ich słowa ich stanem. Odliczyła w myślach do dziesięciu.

           - Nie umówię się z nim.

          - Ty nie dostrzegasz miłości!

          - Amorki wokół was...

          - Kretynki - mruknęła ze zniesmaczeniem Lily, krzywiąc się niemiłosiernie. Gdyby Potter podczas poprzedniego nie zaczął jej bezczelnie podrywać, uniknęłaby obecnej sytuacji. Nikt nie sugerowałby jej, że powinna pójść z nim na randkę. Nie byłaby postrzegana w zamku jako "ta od Pottera". Już na pierwszym roku wiedziała, że coś z nim nie tak! 

          - Nie ma żadnych amorków - rzuciła ostro.

          - Ale są!

          - I latają - zachichotała głupio Colleen.

          - Właśnie. Latają, o tak - zgodziła się Dorcas, po chwili wstając i machając rękoma zupełnie, jakby były skrzydłami. Trochę jej to nie wyszło, bo zachwiała się niebezpiecznie i w ostatniej chwili przed samym upadkiem złapała kurczowo ramienia Avis. Potem wybuchnęła głośnym śmiechem, zmuszając Lily do przemyśleń na temat zmiany przyjaciół.

          - Nie wierzę, że z wami siedzę - mruknęła zrezygnowana Evans.

          - Nie wierzę, że nie siedzisz z Rogasiem - wyszczerzyła się Avis. 

          - O, tak!

          Ruda nie widząc żadnego sensownego wyjścia z sytuacji, pacnęła się dłonią w czoło w geście rezygnacji. Nie miała do nich sił.

          - Nie łam się, Liluś - zawyła wesoło Collie. - Rogaś cię kocha.

          - Nie mów do mnie Liluś - rzuciła chłodno Evans.

          Jej ton był tak ostry i nieprzyjemny, że Meadowes aż podskoczyła. Collie spojrzała na nią ze szczerym zdziwieniem. Po krótkiej chwili ciszy, wybuchnęła gromkim śmiechem, łapiąc się niezgrabnie za brzuch. Dorcas natomiast zmarszczyła brwi, wpatrując się uważnie w rudowłosą Gryfonkę. Lily zmrużyła niebezpiecznie oczy. Nienawidziła, kiedy blondynka tak na nią patrzyła. To nie wróżyło niczego dobrego. Niczego.

          -  Bo ona woli po nazwisku - wybełkotała Dorcas.

          Colleen uniosła jedną brew i spojrzała na nią z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.

          - Co? - spytała mało inteligentnie szatynka.

          - No Potter - rzuciła blondynka, wykonując okrężny ruch dłonią, jak gdyby ten gest miał wszystko wytłumaczyć. - Lily... Potter.

          W tej chwili twarz rudowłosej Lily Evans wyrażała kilka emocji: szok, zdziwienie, zakłopotanie, a przede wszystkim - ogromną złość. Gdyby nie stan jej przyjaciółek, rzuciłaby się na nie z pięściami, albo rzuciła jakimś wyjątkowo paskudnym zaklęciem. Policzyła w myślach do dziesięciu, głęboko oddychając; nie przyniosło to wyczekiwanych efektów, więc wydała z siebie jakiś dziwny odgłos. Była wściekła jak nigdy. Mogła znieść wszystko: Okropne z Eliksirów, naganę profesor McGonagall, szlaban u Slughorna, wyrzucenie z Hogwartu, zamknięcie w Azkabanie... wszystko! Ale nie mogła siedzieć bezczynnie, kiedy ktoś bezkarnie łączył jej imię z nazwiskiem Jamesa Pottera. To był cios poniżej pasa. 

          - Jesteście chore.

          Evans wstała gwałtownie z miejsca; poczuła lekkie zawroty głowy, ale to zignorowała. Postanowiła zrobić coś, co powinno mieć miejsce dużo, dużo wcześniej. Musiała zabrać tą cholerną Ognistą Whisky z daleka od Colleen i Dorcas. Wypiły zdecydowanie zbyt wiele i wiedziała, że jutrzejszego dnia będą błagały o coś na ból głowy. Żałowała, że nie zabrała im tego już na początku. Ach, gdyby tylko była tam Alicja... ona zawsze zachowywała się tak stanowczo, że Avis i Meadowes nie sprzeciwiały się. 

          Zignorowała zdziwione spojrzenia Dorcas i Collie, po czym ze zdenerwowaniem złapała opróżnioną prawie do końca butelkę trunku. Skrzywiła się mimowolnie, czując jego zapach. Nienawidziła go. Odprowadzona wzrokiem dwóch Gryfonek, podeszła do kosza na śmieci i bez zbędnych ceregieli wyrzuciła Ognistą Whisky. Potem zabrała szklanki i włożyła je do zlewu. Obiły się o siebie, wydając dźwięczny odgłos.

          - Koniec zabawy - warknęła Lily, wracając do salonu. Musiała być stanowcza. Inaczej jej nie posłuchają. - Idziecie spać.

          Dorcas roześmiała się, słysząc jej słowa. Collie natomiast posłała jej uroczy uśmiech, jakby nie do końca rozumiejąc, co Evans mówi. Ruda Gryfonka westchnęła głośno, modląc się w duchu o cierpliwość. Nie miała pojęcia, jak ma je zaprowadzić do łóżek. Skrzywiła się. To będzie długa, trudna noc...

          Cudem udało jej się zaprowadzić pijane Colleen i Dorcas do pokojów. Położyła je razem w sypialni panny Avis. Odetchnęła z ulgą zaraz, kiedy zamknęła za nimi drzwi. Cholernie żałowała, że nie zrobiła tego dużo wcześniej. Oszczędziłaby sobie w ten sposób głupich domysłów przyjaciółek na temat jej i Pottera. Była szczerze zirytowana tym, że wszyscy chcieli swatać ją z Rogaczem. Nigdy by na niego nawet nie spojrzała. No, może czasami jej się zdarzy... Potrząsnęła głową, wyrzucając Jamesa z myśli. Miała teraz lepsze rzeczy do roboty. Zeszła na dół i omiotła krytycznym spojrzeniem salon. Wyglądał okropnie. Po spędzonym tu czasie szklany stolik był brudny od rozlanej na nim Ognistej Whisky, a na podłodze walały się różne rzeczy. Większością z nich były ubrania panny Avis - Collie, nie myśląc trzeźwo, postanowiła urządzić pokaz mody. W tym celu przyniosła do salonu prawie połowę swojej garderoby. O ile wcześniej Lily dobrze się bawiła, przyglądając się chodzącej jak na wybiegu Collie, teraz miała ochotę rozszarpać za to szatynkę. Oczywiście, kto miał to wszystko posprzątać? Ona! Szczerze wątpiła, że Dorcas i Collie się za to zabiorą. Następnego dnia będą zapewne leżeć i kwiczeć, narzekając na ból głowy. Obiecała sobie, że nie poda im nawet szklanki wody.

          Nawet, jeśli doskonale wiedziała, że będzie wokół nich latać.

           Była po prostu za miękka. Nie potrafiła się sprzeciwiać ani kimś rządzić. Dopiero, kiedy ktoś ją bardzo zdenerwował, albo kiedy ktoś nazywał się James Potter, pokazywała pazurki. Zwykle nie była aż tak wybuchowa. Na dodatek w stosunku do przyjaciółek nie potrafiła być tak stanowcza. Wywróciła oczami, mamrocząc coś pod nosem. Marzyła o położeniu się do łóżka, ale nie było jej to dane. 

          Kolejne pół godziny spędziła na krzątaniu się po salonie. Wszystkie naczynia, które ubrudziły, wsadziła do zlewu, a potem porządnie umyła. Potem pozbierała z podłogi ubrania Collie i poskładała je ładnie, kładąc na fotelu. Kolejną czynnością było wycieranie stołu i zamiatanie podłogi. Kiedy poczuła zmęczenie, usiadła na moment na swoim poprzednim miejscu, aby odpocząć. Przed oczyma widziała tylko łóżko, miękkie, przyjemne... Chciała spać, Merlinie! Przeklinała w myślach Dorcas i Collie. Podczas kiedy one smacznie chrapały, ona sprzątała. 

          W końcu udało jej się uporać z całym salonem. Było to dość trudne, ale dała radę. Uśmiechnęła się do siebie z wyraźną ulgą i zadowoleniem. Jej mama byłaby z niej dumna. Poczuła burczenie w brzuchu, więc zrobiła sobie dwie kanapki, a potem udała się na górę. Spała tam, gdzie zawsze, kiedy przyjeżdżała do domu państwa Avis. Pokój gościnny urządzony był w zielono-fioletowych kolorach. Uwielbiała je. Stało tam duże łóżko i białe meble. Lubiła tam przebywać. Z cichym westchnieniem usiadła na łóżku. Dawno jej tu nie było. Cały okrągły rok. 

          Żałowała, że nigdy nie mogła zaprosić do siebie Alicji, Dorcas i Collie. Na pewno spodobałby im się jej dom. Był niewielki, ale bardzo przytulny i ładny. Jej rodzice z pewnością by je polubili. Trudno, żeby było inaczej; Springs nie dało się nie darzyć sympatią, tak, jak Collie, a Dorcas zawsze się wszystkim podlizywała. Poczuła ukłucie żalu. Gdyby tylko Petunia zmieniła swoje podejście do świata Lily... wszystko byłoby inaczej. Nigdy by się z nią nie kłóciła. Byłyby takie, jak kiedyś - ufałyby sobie, zwierzałyby się, radziły. Nic nie mogłoby ich poróżnić. Jedna stawałaby drugiej w obronie. Lily spuściła głowę. Nie chciała ryzykować zapraszaniem kogoś do domu, bo wiedziała, jaka byłaby reakcja Petunii. Była pewna, że Collie świetnie by sobie z nią poradziła, ale mimo wszystko wolała nie ryzykować. Zbyt dobrze znała swoją siostrę, by sądzić, że odpuściłaby tylko dlatego, że Avis jej odpyskuje.

          Evans postanowiła, że weźmie prysznic następnego dnia. Teraz nie miała na to siły. Przebrała się więc w piżamę, zmyła lekki makijaż z twarzy, a potem usiadła na łóżku i rozczesywała swoje długie, kasztanowe włosy. Były bardzo gęste i zawsze miała z nimi problem. Rano, kiedy wstawała, były powykręcane we wszystkie możliwe strony. Kiedy już prawie się z nimi uporała, usłyszała ciche skrzypnięcie. Automatycznie odwróciła się w kierunku drzwi i poczuła zdziwienie.

          W progu, ze spuszczoną głową stała Jolene. Pocierała zaspane, szaroniebieskie oczy. Miała nieco rozczochrane włosy, a w dłoni ściskała pluszowego misia. Dostała go na swoje piąte urodziny i od tamtego czasu prawie się z nim nie rozstawała. Lily uniosła brwi, przyglądając się siedmiolatce z niezrozumieniem.

          - Co się stało, Jo? - spytała delikatnie. - Czemu nie śpisz?

          - Ja się boję - wyszeptała dziewczynka.

          Lily poczuła, jak zalewa ją rozczulenie. Nie od dziś znała Jolene. Po tylu latach przyjaźni z Colleen, traktowała siedmiolatkę prawie jak własną siostrę. Uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

          - Byłam u Collie, ale ona śpi - dodała Jolene.

          - Coś na to zaradzimy.

          Evans wstała, przerywając rozczesywanie włosów, po czym podeszła do młodszej panny Avis. Długie, proste włosy dziewczynki opadały na jej łopatki. Lily stanęła po drugiej stronie łóżka. Zawsze spała na dwóch poduszkach; teraz drugą z nich położyła obok pierwszej. 

          - Będziesz spała tutaj, ze mną - postanowiła Evans. - Może być?

          - Tak! - zawołała wesoło Jolene, a jej twarz od razu się ożywiła.

          Po tych słowach od razu wpakowała się do łóżka, przykrywając się porządnie ciepłą, grubą kołdrą. Evans uśmiechnęła się, widząc jej zachowanie. Sama zajęła miejsce obok, po drugiej stronie łóżka. Dopiero, kiedy się położyła, poczuła, jak bardzo była zmęczona. Wszystkie dzisiejsze podróże i szklanki Ognistej Whisky zrobiły swoje. 

          - Zostawisz światełko? - spytała cicho Jo.

          - Tak. Dobranoc - odparła Lily, przymykając oczy.

          Kiedy tylko je zamknęła, poczuła tak wyczekiwaną ulgę. Już miała oddać się w objęcia Morfeusza, kiedy usłyszała głos siedmiolatki.

          - Liluś, a kiedy weźmiesz ślub z Rogasiem?

          Natychmiast uchyliła powieki i wbiła wzrok w sufit. Miała nadzieję, że jej się przesłyszało i Jolene wcale o to nie spytała. Przeniosła spojrzenie na małą szatynkę, która uśmiechnęła się szeroko, ukazując ubytki w uzębieniu. Evans zmarszczyła brwi. Czyżby Collie nastawiła nawet młodszą siostrę przeciwko Lily?

          - Nie wezmę - odparła najspokojniej jak potrafiła rudowłosa.

          Dziewczynka uniosła jedną brew; był to nawyk, który odziedziczyła po starszej siostrze. Wyglądała zupełnie, jak jej młodszy klon. 

          - Dlaczemu?

          - Skąd ten pomysł, Jo? - spytała Evans z zaciekawieniem. Obiecała sobie, że jeśli to sprawka Colleen, następnego dnia się z nią policzy.

          Jolene usiadła, nadal przytulając swojego misia. Potem przybrała poważną minę.

          - Rogaś mówił, że weźmiesz z nim ślub - powiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - A ja mogę sypać kwiatki. Będą ładne i czerwone.

          - Och.

          Odliczyła w myślach do dziesięciu, modląc się o cierpliwość i spokój. Mimowolnie zacisnęła pięści. Cholerny, przeklęty Potter! Nie sądziła, że jest zdolny do tego, żeby w taki sposób okłamać małą Jo. Nieodpowiedzialny, napuszony kretyn! Już ja się z nim policzę... Przełknęła głośno ślinę, zastanawiając się, co powiedzieć. W końcu postanowiła zabrać głos, widząc ponaglające spojrzenie siedmiolatki.

          - Jo, nie wezmę z nim ślubu.

          - Ale dlaczemu? - spytała, przekręcając głowę na bok.

          Evans powstrzymała chichot; Jolene tak strasznie przypominała jej Collie, że na jej twarz aż cisnął się szeroki uśmiech. Te wszystkie gesty, ten rzeczowy, poważny ton, kiedy wygłaszała swoje racje...

          - Bo widzisz... - zaczęła z niemałym zakłopotaniem, drapiąc się po policzku. Co miała jej powiedzieć? Westchnęła cicho. - Ślub biorą ludzie, którzy się kochają.

          - Wiem - zgodziła się Jo. - I dlatego z Rogasiem weźmiecie ślub.

          Lily stwierdziła, że to będzie o wiele trudniejsze, niż sądziła. Przeklinała w myślach inteligencję Pottera.

          - Ale my się nie kochamy - pospieszyła z odpowiedzią, czując, że jej policzki przybierają czerwony kolor. 

          Jolene wyglądała na bardzo zdziwioną. Po chwili jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie; szok przemienił się w pewność siebie. Wyprostowała się i posłała Lily takie spojrzenie, że Gryfonka aż się skuliła. 

          - Kochacie - powiedziała pewnie Jolene. - Rogaś mówił, że cię kocha. Bardzo, bardzo, bardzo mocno. O, tak bardzo mocno - dodała, a potem rozpostarła ramiona, pokazując wielkość rzekomej miłości Pottera do Evans. 

          - Rogaś tylko tak żartował. - Kolejna próba ratowania się.

          - Wcale nie.

          - Jolene...

          - Rogaś by mnie nie ożartował - oznajmiła zabawnie Jo, krzyżując dłonie na piersi, nadal ściskając swojego pluszowego misia. - Rogaś ciebie kocha.

          Lily westchnęła. Ta cała sytuacja wydawała jej się teraz bardziej zabawna, niż krytyczna. Na moment nawet się uśmiechnęła. 

          - Idź spać, Jo - powiedziała łagodnie, targając dłonią włosy dziewczynki.

          Mała Avis zachichotała, a potem posłusznie ułożyła się. Lily poszła w jej ślady. Rozmowa z siedmiolatką trochę ją ożywiła, ale nadal była strasznie śpiąca.

          Jej myśli skierowały się na niebezpieczny tor zwany Jamesem Potterem. Zawsze postrzegała go jako napuszonego, popisującego się przed wszystkimi kretyna. Nigdy nie poznała go szczególnie dobrze, w przeciwieństwie do Collie. Avis wychowała się z Rogaczem i znała go doskonale. Lily czasem nie mogła słuchać, jak Colleen opowiada o świętach spędzonych z Potterami, o jej wygłupach z Rogaczem. Oczami Avis James był dobry. Owszem, miał wiele wad, ale przyćmiewały je zalety. Wiele razy Collie powtarzała, że Lily powinna go lepiej poznać. Mówiła, że jest bardzo zabawny, oddany przyjaciołom, że potrafi podnieść na duchu człowieka, że czasem wystarczy jedno spojrzenie jego orzechowych oczu, by ktoś natychmiast się rozpromienił. Evans chwilami nie rozumiała, dlaczego ona w nim tego nie dostrzega. Przecież w każdym człowieku widział również dobrą stronę. Nie sądziła, że James jej nie ma. Po prostu... dla niej była trudna do zauważenia. Westchnęła. Wiele razy zastanawiała się, jak wszystko by wyglądało, gdyby nie była dla niego taka okropna. Może byłaby w stanie zaakceptować jego kawały, które - bądź, co bądź - były zabawne? Może przestałaby wrzeszczeć na niego z byle powodu? Może dzięki temu Collie wreszcie nie musiałaby się zastanawiać, z kim pójść do Hogsmeade? Lily wiedziała, że jej nienawiść do Pottera jest problemem dla Avis. Colleen nienawidziła wybierać między tą dwójką. Lily była jej przyjaciółką, a James - niczym brat. Przeważnie szła jednak z Evans - ruda była bardzo uczuciowa i gdy jej odmawiano, obrażała się.

          Lily dopiero teraz pojęła, że zachowywała się strasznie. Może i ona była zadowolona, ale Collie i James z pewnością nie. Podczas wyjść Evans bawiła się świetnie, będąc pewna, że jej przyjaciółki również tryskają radością. Zdawała się nie zauważać Avis, która rozglądała się, jakby w poszukiwaniu w tłumie Huncwotów. Miała ochotę pacnąć się w czoło, ale ostatecznie się od tego powstrzymała - z pewnością w ten sposób obudziłaby Jolene, która teraz smacznie spała. 

          Evans postanowiła przestać o tym myśleć. Z każdą chwilą dopadały ją coraz większe wyrzuty sumienia. Do tej pory uważała się za dobrą przyjaciółkę, ale teraz szczerze w to wątpiła. Postanowiła, że następnego dnia porozmawia o tym z Collie. Musiała ją przeprosić za swoje zachowanie, nawet, jeśli nie było to dla niej łatwe. W końcu ciężko przepraszać za Pottera, zwłaszcza jej - Gryfonce, która była pewna, że go nienawidzi.

          Teraz wiedziała, że tak nie jest. Może i nie darzyła go wielką sympatią, ale to nie była nienawiść. Evans obróciła się na lewy bok i przymknęła ciężkie powieki. Same problemy z tobą, Potter, pomyślała, a po chwili odpłynęła w krainę Morfeusza.




          W jednym z pokojów w domu państwa Avis rozległ się cichy, rozpaczliwy jęk. Colleen uchyliła niezwykle ociężałe powieki. Czuła rozdzierający ból głowy, a na dodatek zawroty. Jakby tego było mało, słońce świeciło jej prosto na twarz. Zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść. Od razu z tego zrezygnowała - jej ciało było ciężkie i pozbawione sił. Westchnęła jak najciszej potrafiła. Zaczęła przypominać sobie wydarzenia z poprzedniej nocy i miała ochotę porządnie sobie przywalić. Jak mogła się tak upić? Była pewna, że Lily ją zabije. 

          Minęło kilka minut, od kiedy się przebudziła. Było jej strasznie niewygodnie; jej ręka wygięła się pod jakimś dziwnym kątem. Na dodatek czuła na sobie jakiś ciężar. Zmarszczyła brwi; nie przypominała sobie, żeby Jolene przychodziła do niej tej nocy. Z ogromną niechęcią odwróciła głowę w drugą stronę i zaklęła siarczyście. Obok niej z niewinną miną spała Dorcas Meadowes. Jej długie, jasne włosy zakryły prawie całą twarz Gryfonki. Były teraz potargane i napuszone. Ona sama prawie całkowicie leżała na Collie. 

          - Cholera, Dorcas - mruknęła pod nosem Avis.

          Wyswobodzenie się spod sideł Meadowes było zdecydowanie ciężkim zadaniem. Udało jej się jednak po kilku minutach, co przyjęła z wyraźną ulgą. Była cała obolała. Wstała leniwie z łóżka i zakręciło jej się w głowie. Mamrotała coś pod nosem o swojej głupocie. Postanowiła wziąć gorącą kąpiel; nic nie mogło jej bardziej odprężyć. Najpierw musiała jednak coś zjeść - przeraźliwie burczało jej w brzuchu. 

          Ziewnęła potężnie. Miała nadzieję, że Lily jeszcze śpi; nie przeżyłaby starcia z rozwścieczoną po wczorajszym wieczorze przyjaciółką. Evans miała rację - to był zły pomysł. Na dodatek upiła Dorcas. Zagryzła mocno wargę i jak najciszej opuściła pokój, by chwilę później schodzić boso zimnymi schodami w dół. Niemiłosiernie kręciło jej się w głowie, co usilnie starała się ignorować. Modliła się o to, by znaleźć Eliksir na Kaca. To było dla niej niczym zbawienie, którego tak pragnęła. Jeśli nigdzie go nie znajdzie... będzie musiała błagać Lily o jakieś mugolskie sposoby. 

          Weszła do kuchni i zamarła. 

          - Cześć, Coll.

          W kuchni przy stole siedział nie kto inny, jak James Potter we własnej osobie. Szczerzył się do niej jak wariat. Nie miała pojęcia, jak wszedł do środka, ani ile już tu siedzi. Nie przejmowała się tym jednak; Rogacz zawsze pojawiał się najmniej spodziewanie. Uniosła jedną brew.

          - Co ty tu robisz?

          - No, czekam przecież - odparł, jakby to miało wszystko wyjaśnić.

          Nie odpowiedziała, wiedząc, że i tak nic więcej z niego nie wyciągnie. Czasem podejrzewała, że może wchodzi przez okno, ale to przecież było niemożliwe - wszystkie były zamykane. Wolała o tym nie myśleć.

          - Długo?

          - Okrutnie.

          Uśmiechnęła się pod nosem, a potem usiadła obok niego. Już z daleka czuła zapach jego perfum; zawsze wylewał na siebie kilka litrów tego zapachu, co niesamowicie ją irytowało. Wiele razy powtarzała, że to głupota, ale zbywał ją, mówiąc, że ten zapach usidli jego Lily. 

         Schowała twarz w dłoniach. Czuła się naprawdę okropnie. Szumiało jej w głowie, a każdy, nawet najmniej dosłyszalny dźwięk wywoływał straszny ból głowy. James najwyraźniej zauważył jej złe samopoczucie, bo uśmiechnął się huncwocko i rzucił:

          - Co jest, Coll?

          - Nic - odparła wymijająco.

          Spojrzał na nią ze szczerym powątpiewaniem. Nigdy się tak nie zachowywała - zwykle witała go szerokim uśmiechem, a potem zaczynała gadać, nie dając mu nawet dojść do słowa. Taka właśnie była - wygadana, radosna i tak naturalna we wszystkim, co robi. Teraz ani trochę nie przypominała Colleen Avis, którą znał. 

          - Co jest? - powtórzył z naciskiem.

          Dziewczyna westchnęła, po czym uniosła głowę. Widział ją bardzo dokładnie i poczuł zdziwienie. 

          - Merlinie, jak ty wyglądasz?

          - Zgaduję, że kiepsko - wymamrotała.

          Rzeczywiście - wyglądała strasznie. Jej twarz miała bledszy odcień, niż zwykle; oczy były spuchnięte i podkrążone. Włosy miała potargane, związane w luźnego, niechlujnego koka. Mimo wszystko miała dalej swój codzienny urok.

          - Strzał w dziesiątkę - przyznał. - Coś ty wczoraj robiła?

          Collie nie potrafiła powstrzymać cisnącego się na jej usta uśmiechu, kiedy usłyszała jego pytanie. Wyglądała na zadowoloną z siebie. Mimo tego, przez co musiała teraz przechodzić i co była zmuszona znosić, warto było. Musiała się czasem oderwać od wszystkiego, a Ognista Whisky była świetnym pomysłem.

          - Proszę, proszę - zakpił, doskonale rozumiejąc jej uśmiech. - A mama mi powtarza, że mam brać z ciebie przykład. Wstydź się, Avis.

          - Daj spokój, Potter - odparła wesoło i cicho. - To tylko dwie butelki.

          - Dwie? - powtórzył z niemałym oburzeniem. - I mnie nie zaprosiłaś.

          Dziewczyna zachichotała cicho i odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy. Potem wstała i posłała mu urocze spojrzenie. James zmarszczył brwi.
    
          - Czego chcesz? - spytał od razu. Doskonale znał jej zagrania, gesty, uśmiechy. Wiedział, kiedy są wymuszone, a kiedy szczere. Ten nie wróżył niczego dobrego.

          - Zrób mi śniadanie.

          Spojrzał na nią jak na totalną idiotkę.

          - Chciałabyś.

          - Proszę. - Robiła do niego maślane oczka. Dobrze wiedziała, że to na niego nie działa, a przynajmniej nie zawsze, ale była cholernie głodna, a musiała się jeszcze wykąpać. Dalej była obolała i potrzebowała porządnego kopa energii. 

          - Nie ma szans.

          - Szkoda - mruknęła cicho, robiąc niewinną minę. - Myślałam, że się poświęcisz. Lily tu jest i pewnie zrobiłoby na niej wrażenie to, że jesteś uczynny i dobry...

          - Co pani życzy sobie na śniadanie? - przerwał jej szybko, wywołując chichot Gryfonki. Uśmiechnął się do niej szeroko. Kiedy ktoś wspominał o Lily, był w stanie zrobić wszystko. Nie jego wina, że wpadł po uszy.

          - Naleśniki. Dzięki, Jim.

          Po tych słowach wyszła z kuchni, by po chwili wspiąć się szybko schodami na górę. Od razu skierowała się do łazienki. Potrzebowała długiej, gorącej, odprężającej kąpieli, która sprawi, że będzie się czuła mniej obolała. James natomiast wstał niechętnie i wyjął z lodówki wszystkie potrzebne produkty. Ona mnie kiedyś wykończy, pomyślał z dezaprobatą. Mało huncwockie zagranie. Dobrze, że nie ma tu Łapy.

         Podczas kiedy Collie siedziała w wannie, a James szukał patelni, w jednym z pokoju gościnnym dało się usłyszeć ziewnięcie. Lily podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła zaspane oczy. Była wypoczęta i wyspana. Dostrzegła, że dochodzi dziesiąta, więc wstała cicho, nie chcąc budzić Jolene. Siedmiolatka spała jednak jak zabita. 

          Poranne czynności zajęły pannie Evans całkiem mało czasu. Kiedy była już ubrana, uczesana, umyta i pomalowana, postanowiła zejść na dół i przygotować śniadanie. Była pewna, że jej przyjaciółki obudzą się z potwornym kacem. Chociaż obiecywała sobie, że nie będzie im pomagać, nie miała serca zostawić ich z bólem głowy. Z tą myślą zeszła na dół jak najciszej potrafiła. Nucąc coś pod nosem, weszła do kuchni i nie patrząc przed siebie, ruszyła w kierunku lodówki. Chwilę potem z jej gardła wydobył się głośny pisk, a ona podskoczyła.

          - Dzień dobry, Evans.

          - Potter! 




Rozdział kiepski. Pisałam go cały weekend. Był gotowy już tydzień temu, ale - dziwnym trafem - 
usunął się. Nie wiem, jakim cudem, ale to już drugi post, który znika. Jestem wściekła i od tej pory zapisuję rozdziały również na laptopie, na wszelki wypadek.
No, ale dość narzekania. Co sądzicie? 
Mam jeszcze małe pytanko. W swoim drugim opowiadaniu
(obecnie zawieszonym) do rozdziałów dodawałam gify.

Sprawia mi to w sumie niezłą frajdę.
Czy chcecie, abym dodawała gify/zdjęcia i do tego opowiadania?

No, to chyba tyle.
Pozdrawiam! :)
          

         

         

          

8 komentarzy:

  1. w końcu w końcu w końcu! nie mogłam sie doczekać tego rozdziału asdfghj cudny jest strasznie mi sie podoba! gify to dobry pomysl bo z checia popatrze na syriusza *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. To znowu ja! :)
    Dziękuję ci bardzo za pozostawienie - i nakarmienie rybek - komentarzy na moim blogu ;)
    A co do rozdziału... Wcale nie jest kiepski! Jest jak zwykle genialny :3
    Ja bym na miejscu Lily rzuciła się na dziewczyny! Ich stan nie był żadnym usprawiedliwieniem! :D
    Rozmowa z Jo była taka zabawna! Też mogę sypać im kwiatki na ślubie? Proszę?
    Podobało mi się, że ten rozdział był pokazany z perspektywy Lily. Uwielbiam Colleen, ale do Lily coraz bardziej zaczynam się przekonywać.
    Ale dlaczego, och Merlinie, dlaczego skończyłaś w takim momencie?! Chcesz mnie zabić!? Nie mogłam się doczekać konferencji L&J a ta mi to ucina... Nieładnie!
    Będę miała teraz na co czekać :3
    Współczuję usunięcia się rozdziału... Naprawdę tego nie cierpię :/
    Gify to doskonały pomysł :)
    Pozdrawiam i życzę weny!
    nowa-w-hogwarcie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiam i bardzo dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
  3. Wspaniały rozdział. Warto było czekać.
    Oj. Dziewczęta się upiły :D nie ładnie.
    No widzisz Lily, nawet Jo wie co gra Twoje serce :D
    Jimmy nagle taki uczynny hehe
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny rozdział, nie mów że jest kiepski bo jest wspaniały, naprawdę :) Aaaaa nie mogę się już doczekać następnego, liczę na trochę Syriusza bo on jest cudowny i no, kocham go <3 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują!