18 kwietnia 2015

Rozdział 6: Pierwsza kłótnia

Gdy­byś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je już nie pat­rzą
na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał. 

*********************** 


          Syriusz zaraz po przebudzeniu jęknął głośno. Spałby naprawdę o wiele dłużej, ale słońce wdarło się do pokoju i zatrzymało się prosto na jego twarzy. Klnąc pod nosem, wstał niechętnie z łóżka, prawie się wywracając. Zegarek stojący na szafce wskazywał godzinę dwunastą. Black wyszczerzył się i w drodze do łazienki porwał z podłogi spodnie i czarną koszulkę. 

          Zszedł na dół i zmarszczył brwi, widząc tam jedynie Doreę Potter, która spokojnie popijała kawę, czytając Proroka Codziennego. Charlus oczywiście zawsze wychodził się do pracy wcześnie rano, więc nie dziwiła Blacka jego nieobecność. Bardziej niepokoił go fakt, że przy stole nie było Rogacza. 

          James codziennie wstawał około siódmej. Był takim irytującym, rannym ptaszkiem. Syriuszowi wcale by to nie przeszkadzało, naprawdę, ale Potter nie dość, że marnował życie wstając tak wcześnie, to na dodatek i jemu nie pozwalał się porządnie wyspać. Zawsze tylko marudził mu nad uchem, a czasem zaczynał nawet śpiewać, co od razu wyrywało Łapę z łóżka. Przyjaciel strasznie go tym denerwował. Chwilami Syriusz nie marzył o niczym innym, niż rzuceniu się na niego z pięściami. Naprawdę miał ochotę go udusić. Obiecał mu nawet, że jeśli do tego dojdzie, to kupi mu ładne kwiatki na pogrzeb. James najwyraźniej nie brał nigdy na poważnie jego słów, bo tylko wybuchał śmiechem. 

          Kobieta uniosła głowę, odrywając się na moment od czytania gazety i uśmiechnęła się szeroko, widząc go w progu. 

          - Dzień dobry, Syriuszu - powitała go wesoło. - Siadaj, śniadanie ci stygnie. 

          Black pomyślał, że nikt nigdy nie witał go rano w taki sposób. W domu rodzinnym, który nigdy tak naprawdę nim nie był, przysyłano po niego Stworka. Śniadanie przygotowywały skrzaty domowe. Walburga nigdy nie odwalała "brudnej roboty", a słudzy Blacków nieszczególnie przykładali się do przygotowywania posiłków. W efekcie każdy posiłek w domu przy Grimmauld Place 12 był dla Syriusza nie do przełknięcia. Zajął swoje stałe ostatnio miejsce przy stole i spojrzał na swój talerz. Zobaczył pysznie wyglądające kanapki. Od razu poczuł, jak jego brzuch daje o sobie znać. Był naprawdę głodny.

          Dorea była wspaniałą kucharką, nawet, jeśli chodziło o zwykłe kanapki. Syriusz zajadał się nimi powoli, rozkoszując się każdym kęsem. Jak na arystokratę przystało siedział wyprostowany. Niestety, ale niektóre zasady jego kochanej mamuśce udało się w niego wpoić. Wcale nie był z tego dumny, ale musiał z tym żyć; ciężko było pozbyć się wielu nawyków. Z czasem przyzwyczaił się do tego, że jako jedyny ze swoich przyjaciół je powoli, siedzi wyprostowany i nie zachowuje się nieprzyzwoicie przy stole.

          - Coś ciekawego piszą? - spytał cicho.

          Nigdy nie krępował się w towarzystwie pani Potter. Ta kobieta była bardzo podobna do Rogacza. No i wiele razy powtarzała Syriuszowi, że jest dla niej niczym drugi syn. Jego początkowa nieśmiałość i niepewność odeszła już kilka lat temu, a teraz świetnie się z nią dogadywał. 

          - Jeśli obchodzą cię nowe zabezpieczenia u Gringotta, to owszem - odparła z kpiącym uśmiechem kobieta, odkładając Prorok Codzienny na stół. - Nie mam pojęcia, kto wymyśla tematy na te artykuły, ale wiem jedno: ten ktoś nie ma za grosz wyobraźni.

          - Tu się z panią zgodzę.

          Black uśmiechnął się, a potem popił kęs kanapki sokiem dyniowym.

          - Ee... pani Potter? - zaczął po krótkiej chwili.

          Kobieta mruknęła coś pod nosem na znak, że słucha. Wstała właśnie od stołu i zabrała dwa talerze, by po chwili włożyć je do zlewu. Wystarczyło jedno machnięcie różdżką, by naczynia same się umyły, wytarły, a potem schowały do odpowiednich szafek. Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem, a mina Syriusza wyrażała podziw. On nigdy nie był w stanie opanować dokładnie nawet tak prostego zaklęcia, jak Chłoszczyść.

          - Tak, Syriuszu? - odparła.

          - Gdzie jest James?

          Dorea słysząc jego pytanie pacnęła się dłonią w czoło, wprawiając Syriusza w zdziwienie. Młody Gryfon uniósł brwi.

          - Kompletnie zapomniałam - mruknęła przepraszająco. - Jim kazał ci przekazać, że, cytuję: nie chce mu się czekać, aż wstaniesz i idzie do Collie. 

          Kiedy wypowiedziała imię przyjaciółki Blacka, Syriusz dostrzegł na jej twarzy zmartwienie. Kobieta oparła się o blat kuchenny, dopijając kawę ze swojego ulubionego kubka. Potem włożyła go do zlewu i ponownie wyjęła różdżkę. 

          Łapa wiedział, że Dorea jest bardzo zżyta z matką Collie, panią Amandą Avis. Obie kobiety bardzo się przyjaźniły już od wielu lat. Dlatego właśnie pani Potter traktowała jej córki jak swoje własne; martwiła się o nie i troszczyła, i chciała dla nich jak najlepiej. Wiedziała, ile roboty mają na głowie rodzice Colleen i Jolene. Wiele razy proponowała, by dziewczynki przeniosły się do nich. I tak mieli wiele miejsca w domu, a siostry Avis były prawie rodziną. Collie zawsze jednak odmawiała grzecznie, tłumacząc, że sama radzi sobie doskonale.

          - Och, ta dziewczyna jest taka uparta... - zaczęła parę sekund później Dorea z cierpiętniczą miną. - Zupełnie, jak Ted! No kropla w kroplę... - mruczała. - Powtarzałam tyle razy, że powinna przychodzić z małą na obiady, że to naprawdę nie problem... Ale ona nie! Zaparła się i tyle! 

          - O, tak - przyznał. - Coll to wyjątkowo uparta małpa.

          - Jestem pewna, że nawet nic nie gotuje - dodała z rozpaczą pani Potter. - Robi pewnie tylko kanapki, czy coś... A przecież powinny jeść coś ciepłego, na Merlina. Jolene jest jeszcze mała...

          Syriusz spojrzał na nią ze współczuciem. Ona naprawdę martwiła się o starszą Avis. Black zbyt dobrze znał jednak tę Gryfonkę, by sądzić, że nie daje sobie rady. 

          - Niech się pani o nią nie martwi - polecił pewnie. - Ona sobie radzi. 

          - Wiem - przyznała. - Jest taka odpowiedzialna, taka dorosła, dojrzała... A przecież ma dopiero szesnaście lat. Amanda i Ted tak dużo od niej wymagają... Zostawiają ją samą z Jolene. Ja ciągle powtarzam, że powinny się do nas przenieść, dalibyśmy sobie radę...

          - Przesadza pani - powiedział, wstając z krzesła. - Collie naprawdę dobrze sobie radzi, może być pani tego pewna.

          - Wiem, tylko, że... Och, gdyby James wziął z niej chociaż raz przykład! Przecież mają tyle samo lat, a zachowują się, jakby różniło ich co najmniej dziesięć lat. Przy niej jest taki dziecinny, niedojrzały - lamentowała.

          Syriusz poczuł się niezręcznie i pomyślał, że powinien jak najszybciej się zmyć. Wiedział, co za chwilę nadejdzie i chciał tego uniknąć, ale niestety nie zdążył.

         - A ty nie jesteś lepszy - dodała po chwili Dorea, a on jęknął w duchu. - Huncwoci! Nie wiem, który to wymyślił, ale...

          - Ja już pójdę, proszę pani. Dziękuję za śniadanie - przerwał jej pospiesznie z szerokim, iście huncwockim uśmiechem.

          Kobieta wywróciła oczami. 

          Wyszedł chwilę przed nią i ruszył w doskonale znanym sobie kierunku. Wyuczył się na pamięć drogi do domu panny Avis już kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy zawitał w Dolinie Godryka. Zdawało się, jakby to było zaledwie parę dni temu, kiedy błądził ulicami. Szukał wtedy śnieżnobiałego domu z brązowym dachem, zgodnie z poleceniem Jamesa. Oczywiście, jak można się było spodziewać, tak wyglądających domów było pełno. W końcu trafił do odpowiedniego, bo zobaczył wychodzącą ze sklepu Collie. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, słysząc zażalenia młodego Blacka. Poszli razem do niej; okazało się, że nie mieszkała w śnieżnobiałym, a kremowym domu z bordowym dachem. Rogacz przez kolejne kilka tygodni naśmiewał się z naiwności Łapy.

          Teraz trafił bezproblemowo. Dom Colleen był dość spory, ale przytulny. Jego wnętrze właściwie niewiele różniło się od domu Potterów. Widać było, że Dorea i Amanda są sobie naprawdę bliskie. Miały nawet ten sam gust. Syriusz nie lubił takich cukierkowych pomieszczeń. Irytowały go kolorowe ściany, idealnie prosto powieszone zdjęcia, ładne, puszyste dywaniki. Lubił biel. Jego pokój był biały, a na ścianach wisiały plakaty. Najczęściej przedstawiały one mugolskie motocykle, zespoły, takie jak Nirvana, AC/DC czy Wiedźmy z Salem. Na kilku widniały też dość obnażone, piękne panie. W jego sypialni zawsze panował bałagan. Nawet Stworek nie zamierzał tego sprzątać. Teraz, kiedy Black mieszkał w domu Potterów, wolał nie rozrabiać i nie robić im demolki. Co prawda sam James niespecjalnie dbał o estetykę i porządek, ale Syriusz chciał wyjść na tego mądrzejszego. Dorea wiele razy powtarzała mu, że teraz to jego sypialnia i może zrobić z nią co tylko zechce. On wolał odczekać trochę, oswoić się w nowym otoczeniu i pokoju. A przede wszystkim przemalować ściany. Zieleń - zła; biel - dobra.

          Stanął w końcu pod drzwiami domu państwa Avis. Nigdy do nikogo nie pukał, ale wiedział, jak bardzo Colleen nie lubi, gdy zjawia się niespodziewanie. Z niechęcią wypisaną na twarzy mocno zapukał. Sekundę później syknął z bólu; zrobił to zdecydowanie za mocno. Wyprostował się i wzniósł oczy ku niebu. Dałby sobie rękę uciąć, że Collie już biegnie do drzwi, ale po drodze spadnie po schodach raz... czy dwa. Niestety, nie usłyszał żadnego huku świadczącego o wypadku. Zmarszczył brwi. Czyżby Rogacz wyciągnął pannę Avis na zewnątrz? Syriusz miał nadzieję, że nie, bo nie uśmiechało mu się szukanie tej dwójki po całej Dolinie Godryka. 

          Miał zapukać drugi raz, ale usłyszał krzyk. Bardzo znajomy, nawiasem mówiąc.

          - Potter, ty napuszony łbie! Zostaw tę patelnię!

          Black chciał zachować powagę, naprawdę chciał i prawie mu się udało. Usłyszał jednak odgłos tłuczonego szkła i nie wytrzymał. Wybuchnął niepohamowanym śmiechem, który bardzo przypominał szczekanie psa. Bycie animagiem wdało mu się we znaki. Łapa z rozbawieniem, bez najmniejszego skrępowania otworzył drzwi i cicho wsunął się do środka. 

          - Evans, zrozum! Ta patelnia jest mi bardzo potrzebna! - odparł James, nieświadomy tego, że jego przyjaciel tu jest. - Nie mogę jej zostawić!

          - Och, Potter, nie rób z siebie idioty. 

          - Robię naleśniki, a nie idiotę - zripostował Rogacz.

          Syriusz po raz kolejny cicho się zaśmiał. Postanowił nie przeszkadzać tej dwójce w kłótni. Zdecydowanie wolał zobaczyć się z Colleen. Nie widział jej w końcu już jakiś czas. No i był ciekaw, co trzyma w pokoju. Prawdę powiedziawszy, bardzo chciał zajrzeć do szuflady, którą tak chroniła. Nigdy nie powiedziała mu, co tam chowa. Nikomu nie mówiła, a on z natury był bardzo ciekawski. Wspiął się cicho po schodach, nie chcąc, żeby Lily i James go usłyszeli. Na dodatek skoro Evans tu była, to Meadowes i Springs zapewne też, a z nimi akurat nie chciał się użerać. Nie i już. 

          Chwilę później stał już przed białymi drzwiami prowadzącymi do sypialni starszej panny Avis. Syriusz był w jej pokoju tylko kilka razy i za każdym razem wyglądał tak samo. Panował tam artystyczny nieład, na ścianach wisiały zdjęcia, plakaty z ulubioną drużyną quidditcha Collie i Jamesa. Pokój był biały. Lubił go. Czuł się tam prawie jak u siebie. Gdyby tylko nie walające się po podłodze staniki Avis, mógłby śmiało powiedzieć, że ich pokoje są identyczne.

          Pchnął delikatnie drzwi i śmiało mógł stwierdzić, że i teraz wszystko jest na swoim dawnym miejscu. Uśmiechnął się lekko i zamknął za sobą drzwi. Tak, jak sądził - usłyszał ciche chrapanie.

          - Coll, na gacie Glizdka - mruknął. - Wstawaj, śpiąca królewno. Przyleciał twój książę na białej miotle! No już, rusz ten tyłek...

          - Ekhem - usłyszał chrząknięcie.

          Skoro nie dochodziło ono ze strony łóżka, a brzmiało jak chrząknięcie Colleen, to oznaczało, że dziewczyna nie spała. Odwrócił się powoli w stronę wejścia do łazienki. W progu stała rozbawiona Avis, owinięta jedynie białym ręcznikiem. Miała mokre włosy i ciało. Krople wody spływały po niej, kończąc swoją podróż na zimnej podłodze. Black przełknął cicho ślinę. Owszem, była jego przyjaciółką, ale jako mężczyzna miał prawo patrzeć na nią w taki sposób, jak teraz. I dopiero po tylu latach dostrzegł w niej kobietę, na dodatek piękną. Miał ochotę pacnąć się w czoło. Collie Avis była ładna!

          - Cześć, Syriuszu - powitała go z szerokim uśmiechem.

          Nim zdążył odpowiedzieć, wylądowała w jego ramionach. Pachniała waniliami. Lubił wanilie. Zaciągnął się więc tym przyjemnym dla jego nosa zapachem, oplatając ją dłońmi w talii. Była bardzo chuda. Za chuda. Wiele osób jej to powtarzało. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie miała tego gdzieś.

          - No cześć - wyszczerzył się po chwili.

          - Co ty tu robisz?

          - Jak widać, stoję, mała - odparł inteligentnie, by po chwili oberwać w ramię. Spojrzał z oburzeniem na dziewczynę, która właśnie ze złośliwym uśmiechem się od niego odsunęła. - Ranisz moją duszę, Avis.

          - Nieszczególnie mi przykro, Black. No to co tu robisz?

          - Powiedziałem przecież - mruknął, wywracając oczami.

          - Pytam o konkrety, Łapo - wyjaśniła ze zniecierpliwieniem. Przeczesała dłonią mokre włosy; zwykle robiła tak, kiedy coś ją irytowało. Łapa znał jej ruchy i gesty na pamięć.

          - Zwiałem z domu - wyznał zgodnie z prawdą, a jego twarz znów rozjaśnił szeroki, huncwocki i uroczy uśmiech. Tylko on potrafił dokonać takiego połączenia. I to dzięki temu tyle dziewczyn do niego wzdychało. 

          Colleen uniosła jedną brew. Zirytował się; on nigdy tak nie potrafił. Cholerna Avis!

          - Ok - odparła niepewnie. - I mieszkasz...?

          - U Jamesa.

          - Och - odparła krótko. Nie wyglądała wcale na szczególnie zdziwioną. Zupełnie, jakby właśnie tego oczekiwała. - No, można się było spodziewać. Dorea jest dla ciebie zdecydowanie za dobra, Łapciu. Nie miała chyba jeszcze okazji poznać twojej ciemnej strony.

          Syriusz udał zranionego i zszokowanego jej słowami.

          - To ja mam ciemną stronę?

          - Pytanie, czy masz jasną, Black - zironizowała. - Dobrze, że się wyrwałeś. 

          Wyszczerzył się do niej. Zawsze była taka zmienna. Raz się denerwowała, potem nerwowo śmiała, a na koniec żartowała. Teraz z dowcipnej Collie przeszła prosto do tej szczerej. Czasem nie przepadał za tą ostatnią. Szczera do bólu Avis czasem mówiła zbyt wiele. Nie zawsze kończyło się to dobrze. Często jej niewyparzony język powodował kłótnie między nią, a Evans albo Meadowes. Tylko Alicja rozumiała, że Collie czasem nie panowała nad swoimi słowami. Tylko ona się nie obrażała. Nawet James czasem strzelał focha. Zwykle chodziło w ich przypadku o quidditcha i zdolności Rogacza.

          - Wiem, że za mną tęskniłaś, Avis - odparł wesoło. - Nie martw się, nie ty jedna. No, a teraz możesz mieć mnie na co dzień, oczywiście jeśli tylko nie spotkam jakiejś uroczej blondynki...
  
          - Znam jedną - rzuciła Collie. - Leży na moim łóżku i chrapie. 

          Syriusz przeniósł wzrok na posłanie Colleen. Zobaczył tam nie kogo innego, jak Dorcas Meadowes. Jej roztrzepane teraz blond włosy poskręcały się lekko, zakrywając prawie całą twarz dziewczyny. Ręka blondynki wygięta była pod dziwnym kątem i Syriusz przez moment zastanawiał się, jak udało jej się ułożyć w takiej pozie.

          - Myślisz, że jej wygodnie? - spytał.

          Collie zgromiła go spojrzeniem. Miała już odpowiedzieć, ale Łapa przypomniał sobie o kłócących się na dole Lily i Jamesie. Pomyślał, że Colleen powinna wiedzieć, co dzieje się w jej domu.

          - Hej, Coll - mruknął. - Chyba powinnaś iść na dół.

          - Wyganiasz mnie z mojego pokoju?

          - Skądże znowu... - odparł uroczo. - Uważam jednak, że powinnaś chronić swoje miejsce zamieszkania. Rogaty i Evans rozwalą ci zaraz kuchnię.

          To podziałało na nią jak jakieś wyjątkowo paskudne zaklęcie. Colleen wydała z siebie zduszony okrzyk, podskoczyła, a potem wyminęła Syriusza i wybiegła ze swojej sypialni. Black chwilę później słyszał jej głośne kroki na schodach. Uśmiechnął się pod nosem. No to zaczyna się zabawa...

                                                                                 *
          Wiał lekki, ale przyjemnie chłodny letni wiaterek, wprawiając soczyście zieloną trawę w drżenie. Poruszał spokojnie i miarowo koronami drzew, tworząc piękny taniec w ich wykonaniu. Przynosił ulgę i moment odpoczynku od niemiłosiernego lipcowego słońca. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Ciężko było znaleźć choć kawałek cienia.

          Wiatr rozwiewał ciemne włosy siedzącej na trawie dziewczyny. Wyglądała na nie więcej, niż szesnaście lat. Miała lekko opaloną skórę twarzy, brązowe oczy i tego samego koloru włosy, które teraz powiewały za nią. Nie pomagał nawet słomiany kapelusz, który nałożyła na głowę. Wiatr był sprytniejszy i nadal targał ciemne kosmyki. Odpuściła już walki. Siedziała teraz wygodnie, wpatrując się w piękne niebo. Zajmowała miejsce nieopodal niewielkiego domku. Należał on do jej babci. Alicja przyjechała do staruszki już pierwszego dnia wakacji. Chciała spędzić z nią jak najwięcej czasu. Teraz, kiedy wyszła na jaw choroba Bethany, jej dni były policzone.

          Springs była bardzo związana z babcią. Rodzicielka jej ojca zawsze była obecna w jej życiu. Alicja miała w niej oparcie. Ufała jej, kochała ją. Z drugą babcią nie czuła takiej więzi. To Bethany pomogła Springsom wychować ich jedyną córkę. To ona zabierała ją na Pokątną na ulubione lody dziewczyny. To ona kupiła jej pierwszą różdżkę, ona opowiadała jej tyle o Hogwarcie. Alicja nawet nie chciała sobie wyobrażać, że któregoś dnia miałoby zabraknąć kochanej Bethany. Bez niej wszystko byłoby szare, nudne. Ta szalona staruszka wprowadzała wiele kolorów w życie Gryfonki.

          Dziewczyna westchnęła cicho, po raz kolejny przytrzymując dłonią kapelusz. Przyjeżdżała tu bardzo często, a od dwóch lat wraz z rodzicami spędzali tutaj nawet święta. Bethany była wniebowzięta. W końcu cały okrągły rok siedziała tu sama. Tylko ojciec Alicji utrzymywał kontakt z matką. Jego rodzeństwo rozeszło się swoimi ścieżkami, zapominając o domu rodzinnym. Alicja przeklinała w myślach swoich dwóch wujków i ciocię. Byli okrutni. Babcia Springs w swoim pokoju powiesiła wielkie zdjęcia każdego z rodzeństwa. Często szatynka przechodząc obok jej pokoju, słyszała szloch. To ściskało jej serce. Gdyby mogła, och, gdyby mogła cokolwiek z tym zrobić... Nie chciała, żeby Bethany cierpiała. Ta kobieta była za dobra, nie zasłużyła na to. 

          Po krótkim czasie nastolatka wstała, słysząc nawoływanie ze strony domu. Otrzepała się z trawy, która poprzyklejała się do jej krótkich spodenek. Ruszyła w kierunku domu i już po chwili weszła do środka. Wnętrze urządzone było ubogo, ale bardzo ładnie. Bethany miała dobry gust. Alicja przeszła długim korytarzem, a na końcu skręciła w lewo. Stała teraz w kuchni połączonej z jadalnią. Stał tam wielki stół z dziesięcioma krzesłami. Przeważnie tylko cztery były zajmowane. Ale Bethany wciąż wierzyła, że reszta jej dzieci przyjedzie. Czekała.

          - Alu, kochanie, siadaj - powiedziała od razu staruszka, która właśnie wyjmowała z piekarnika kurczaka.

          - Pomogę ci, babciu.

          - Nie żartuj sobie - odparła szybko. - Siadaj, poradzę sobie.

          Ale Alicja nie posłuchała. Wyjęła z szafki dwa talerze, wzięła miskę z ziemniaczkami, a potem sztućce. Ułożyła to wszystko na stole, a potem szeroko uśmiechnęła się do kręcącej z dezaprobatą głową Bethany. Kobieta poszła w jej ślady; postawiła kurczaka, a potem zajęła swoje stałe miejsce przy stole.

          - Smacznego, babciu.

          - Smacznego, Alu.

          Zapadła krótka cisza, podczas której Gryfonka nałożyła na swój talerz trochę ziemniaczków i udko kurczaka. Dopiero teraz poczuła, jaka głodna była. Wzięła pierwszy kęs do buzi i uśmiechnęła się szeroko. Jej babcia była naprawdę znakomitą kucharką. Alicja uwielbiała jeść u niej obiady. 

          Bethany przyglądała się wnuczce. W końcu postanowiła zabrać głos.

          - Alicjo, kochanie - zaczęła powoli, w dłoni nadal ściskając widelec. - Powiedz mi, kiedy wreszcie przyprowadzisz do mnie jakiegoś młodzieńca?

          Alicja zakrztusiła się ziemniakiem, słysząc pytanie babci. Spojrzała na nią załzawionymi oczami, powstrzymując wybuch śmiechu. Ona i chłopak? To nie wchodziło w grę. Alicja była zbyt nieśmiała i cicha, by znaleźć sobie kogoś. Nie miała żadnego kontaktu z chłopcami. Czasem przebywała jedynie w towarzystwie Huncwotów, ale i z nimi nie rozmawiała. Najczęściej po prostu siedziała cicho, przysłuchując się ich rozmową. Po prostu strasznie się wstydziła.

          Był oczywiście ktoś, kto się jej podobał. I to już od kilku lat, niezmiennie. Alicja była stała w uczuciach. Wiedziała jednak doskonale, że nie ma żadnych szans, zwłaszcza od poprzedniego roku. Wtedy właśnie dowiedziała się, że Frank Longbottom jest w związku z Mary McDonald, śliczną, rok młodszą Gryfonką. Wiele razy Springs widywała ich na korytarzach. Szli za rękę i wydawali się tak szczęśliwi, że Alicji ściskało to serce. W głębi duszy zawsze liczyła na to, że zajmie miejsce niskiej, blondwłosej Gryfonki. O niczym innym nie marzyła. Teraz mogła jedynie wyobrażać sobie siebie u jego boku. Podejrzewała, że Frank nawet nie znał jej imienia, choć byli w jednym domu na tym samym roku.

          O uczuciu Alicji do Longbottoma wiedziały jedynie jej przyjaciółki. Dowiedziały się przypadkiem, kiedy to Springs odrabiając pracę domową narysowała na pergaminie serce z imieniem Franka w środku. Wzbudziło to w ich dormitorium niemałą sensację. Tego samego wieczoru Alicja wymogła na nich przysięgę. Obiecały, że nigdy nikomu o tym nie powiedzą. To najbardziej tyczyło się Colleen, która miała świetny kontakt zarówno z Huncwotami, jak i Frankiem. 

          Postanowiła odpowiedzieć, widząc wyczekujący wzrok babci.

          - Babciu, nie przyprowadzę tu nikogo, bo z nikim nie jestem - odparła z niemałym zawstydzeniem. Zawsze krępowała się takich tematów.

          - Nie zgrywaj się, Alicjo - powiedziała z oburzeniem staruszka. - Jesteś piękna. Musisz kogoś mieć. Chłopcy na pewno latają za tobą jak szaleni.

          Ala uśmiechnęła się z czułością, słysząc jej słowa. Nie odpowiedziała jednak. Nie chciała kontynuować tematu, bo przed oczami ciągle miała Franka obejmującego Mary. Ten widok bolał jak diabli.

          Kiedy Springs zmywała talerze, Bethany spojrzała na nią, stojąc w progu. Alicja zaoferowała, że zajmie się naczyniami, a jej babcia ma się przespać. Staruszka odchrząknęła.

          - Wiesz, Alu... czasem trzeba walczyć o swoje. Nie można odpuszczać tylko dlatego, że się boimy. Niekiedy trzeba przezwyciężyć swoje lęki w walce o to, czego się naprawdę bardzo pragnie - mówiła kobieta, zwracając na siebie spojrzenie wnuczki. - Walka jest nieunikniona, jeśli nie chcemy, by ktoś sprzątnął nam coś ważnego sprzed nosa...

          - Tyle, że ona sprzątnęła mi go już sprzed nosa - mruknęła z niechęcią Springs. Nie lubiła zwierzać się rodzinie, ale czuła, że w tej sytuacji tylko tyle jej pozostaje.

          - I odpuścisz? - spytała niewinnie Bethany.

          Alicja poczuła jeszcze większe zdziwienie, kiedy kobieta jak gdyby nigdy nic mrugnęła do niej, uśmiechając się i opuściła kuchnię. Panna Springs kontynuowała zmywanie naczyń, myśląc o Franku. Chyba powinna posłuchać babci...


 *
          - Lily, uspokój się, na Merlina!

          - Ale Collie, ten kretyn tu stoi i...

          Syriusz wybuchnął śmiechem, słysząc słowa rudej. Doprawdy, ta kłótnia zdawała się być coraz zabawniejsza. Zbiegł tu kilka minut wcześniej i ani trochę nie żałował. Colleen stała pomiędzy Lily trzymającą w dłoni tłuczek, a Jamesem, który nadal ściskał patelnię. Twarz Avis wyrażała jedno - ogromną złość. Rogacz natomiast przybrał niewinną minę, unikając morderczego wzroku panny Evans.

          - Evans, stoję tu, bo Coll chciała, żebym zrobił jej śniadanie!

          - Ja mogłabym je zrobić - warknęła Evans. - Ty nie jesteś tu potrzebny!

          - A właśnie, że jestem! Dobrze wiem, że mnie potrzebujesz, Liluś.

          Młody Black słysząc słowa przyjaciela pacnął się dłonią w czoło, wymieniając zrezygnowane spojrzenia z Colleen. Musiał przyznać, że Rogacz czasem zachowywał się jak kretyn, a Evans jak wariatka. Czasem miał dość ich kłótni. Ta jednak była na tyle ciekawa, że zamierzał posłuchać jej do końca.

          - Potter, ty napuszony kretynie, nie potrzebuję cię!

          - Lily, James - warknęła poirytowana Collie. - Przypominam, że jesteście w moim domu i w każdej chwili mogę was wykopać za drzwi.

          - Albo zamknąć razem w ciemnym pokoju...

          - ...bez okien... - kontynuowała z kpiącym uśmiechem szatynka.

          - ...bez wyjścia... - dodał Syriusz.

          - ...bez możliwości ucieczki.

          Lily i James zrobili głupie miny, a Black ledwie powstrzymał się od przybicia przyjaciółce piątki. Teraz mieli sporą przewagę nad tą dwójką. Może i Evans udawała niewzruszoną ich słowami, ale Syriusz był pewien, że się trochę boi. W końcu doskonale wiedziała, że Collie i Black w połączeniu stawali się nieco nieobliczalni.

          - Ugh - jęknęła w końcu Lily. - Świetnie. Miłego śniadania.

          To mówiąc, opuściła kuchnię, a kiedy była już na schodach wydała z siebie zduszony okrzyk rozjuszonej bestii. Syriusz czuł rozczarowanie. Liczył na nieco dłuższą akcję.

          - I koniec? - spytał głupio. - Naprawdę koniec? Poszła sobie?

          - To chyba dobrze - mruknęła w odpowiedzi Colleen.

          - Dobrze? - powtórzył. - A gdzie latające talerze? Gdzie szczucie miotłą, wyzwiska, lejąca się krew?!

          James spojrzał na niego ze szczerym powątpiewaniem i współczuciem. 

          - Nie jesteśmy u ciebie w domu, Łapo. 


         
No to szósty rozdział.
Proszę bardzo - mamy Łapę.
Co o nim sądzicie?
Pozdrawiam!

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle genialny rozdział :D Czekam na więcej Jamesa!
    Syriusz jest idealny. Właśnie tak powinnien wyglądać, zachowywać się i po prostu... Aw XD
    Jestem zbyt zmęczona, by pisać więcej, ale wiedz, że bardzo mi się podobał rozdział ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że podoba się Syriusz, bo bardzo mi zależało, żeby był... no, syriuszowy. Też pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. No, w końcu się doczekałam. Zgadzam się z poprzedniczką - genialny rozdział. Zapraszam do siebie (wiesz gdzie, nie będę spamować ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Syriusza ^^ w twoim opowiadaniu w szczególności. Nie mogę się doczekać przygód dziewczyn z huncwotami, bo w takim towarzystwie musi być ich wiele :D Świetnie piszesz oby tak dalej!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział się podobał. Również pozdrawiam :')

      Usuń

Komentarze motywują!