28 listopada 2016

Rozdział 17: Prawie

*****

          Powrót do zamku po świętach Bożego Narodzenia wygląda nieco inaczej, niż w poprzednich latach i to całkiem zrozumiałe. Tłum na dworcu King's Cross jest o wiele, można nawet powiedzieć, że o połowę mniejszy. Widać też więcej rodziców, którzy odprowadzają swoje pociechy przed sam Ekspres Londyn-Hogwart. I to nic dziwnego.

         
Black, Potter, przecież wam mówię, że sobie poradzę!

         
A my cię przecież ignorujemy! odpowiada Rogacz, po raz setny wywracając oczami i po raz setny łapiąc rączkę kufra dziewczyny. Merlinie, po kim ty jesteś taka uparta?

         
Prawdopodobnie udzieliło jej się od ciebie, stary mruczy Łapa.

          We trójkę przemierzają peron 9 i 3/4. Ostatkami sił zdołali przekonać Doreę, że nie ma potrzeby, by przechodziła z nimi przez barierkę i powinna wrócić już do domu. Wiadomo, że gdyby przyszła tu z nimi, natychmiast by się rozkleiła. Ostatnio nie spuszczała z nich wszystkich oka i chociaż było to zrozumiałe, irytowało trójkę Gryfonów.

         
Kretyni rzuca kąśliwie Colleen, odgarniając swoje ciemne włosy na jedno ramię. A tak w ogóle, widzieliście kogoś znajomego? Rozpaczliwie potrzebuję towarzystwa kogoś, kto nie nazywa się James Potter ani Syriusz Black.

         
Tak właściwie, to bliżej mi do nazywania się Syriusz Potter, niż Black wtrąca inteligentnie Łapa, unosząc przy tym palec, przez co wygląda zupełnie jak profesor Flitwick więc to mojego towarzystwa tak rozpaczliwie ci trzeba.

          Dziewczyna prycha ze zirytowaniem.

         
Mam was dość. Poważnie, zabieracie mi tlen.

         
To super! mówi z entuzjazmem James, za co obrywa otwartą dłonią Colleen w tył głowy. Ała!

         
Zamknij się już, Potter.

          Avis zgrabnie wymija ich, pozwalając im taszczyć swój bagaż, a potem zwinnie wchodzi do środka pociągu, po to, by w ekspresowym tempie zniknąć im z oczu.

          Ich przekomarzanki niewiele mają wspólnego z prawdą i wiedzą o tym tylko ona i Syriusz. Oczywiście ten drugi zachowuje się, jakby nic się nie stało.

          Ale się stało.

          Colleen może i została nieźle poturbowana, ale z pewnością nie przyśniło jej się to, że Syriusz Black, jej przyjaciel od kilku ostatnich lat, jedyna osoba, która potrafi zirytować ją najbardziej na świecie, chciał ją pocałować. Ba! Ona również nie czuła się wtedy tym zniesmaczona, a wręcz przeciwnie!

          Chyba wariuje.

          Tak, z pewnością wariuje.

          Wpada do pierwszego wolnego przedziału, jaki widzi i starannie zamyka za sobą drzwiczki. Potrzebuje pobyć sama. Wszystko ją boli - niektóre rany nie zdążyły się jeszcze zagoić - a w jej głowie kłębią się tysiące myśli. Każda z nich waży tonę i Colleen marzy o tym, by w końcu odeszły. Ale nie odchodzą. Siedzą w jej umyśle od kilku dni, a ona nie potrafi zrobić nic, by ich powstrzymać.

          Gdyby dotyczyły kogo innego, może uznałaby je nawet za... przyjemne.

          Ale tu chodzi o Syriusza.

          Pierwszy raz w życiu widząc go, ma ochotę zapaść się pod ziemię i najlepiej nie wychodzić stamtąd, dopóki Black nie zniknie. I to nie tak, że jej zachowanie świadczy o tym, że sytuacja w Dolinie Godryka ją obchodzi. Oczywiście, że nie! Bzdura. Dlaczego miałaby przejmować się tym, że jej przyjaciel próbował ją pocałować? To nic takiego. Syriusz lubi całować różne osoby. To nic szczególnego.

         
O, tutaj jesteś!

          Nim Colleen odwraca się w stronę wejścia, jej widok przysłaniają gęste blond włosy i nie musi się długo zastanawiać nad tym, kto śmiał zakłócić jej spokój. Zaciska zęby, czując ból w żebrach, ale nie powstrzymuje jej to od wtulenia się w ciało przyjaciółki.

         
Nawet nie wiesz, jak cholernie się o ciebie martwiłam. Ty wariatko! Meadowes odsuwa się kawałek, po to, by przyjrzeć się uważnie twarzy Colleen, która teraz unosi brwi. Mogłaś tam zginąć! Czy ty w ogóle masz świadomość tego, jak poważna była ta sytuacja?!

         
Brzmisz całkiem, jak moja szanowna matka, która nagle pamięta o tym, że istnieję. Daj sobie spokój, Dorcas. Nic mi nie jest macha ręką i opada na jedno z miejsc.

          Blondynka wzdycha, ale odpuszcza. Wie, że jeżeli Colleen nie chce o tym rozmawiać, nie będzie jej w stanie zmusić. Siada więc naprzeciw niej, mimo wszystko nie spuszczając z brunetki uważnego spojrzenia.

          Colleen odczuwa zirytowanie. Właściwie, od kilku dni ledwo powstrzymuje wybuch. Wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem, dosłownie. Ostatnie godziny w domu Dorei były katorgą i z wielką ulgą wsiadła do tego pociągu. Pani Potter biegała za nią z eliksirami, ciepłym kocem i maściami na zagojenie się ran. Nie zostawiała jej samej ani na krótki moment. Nie pozwalała jej robić nic; jedyne, co pozostało Colleen, to leżenie. Ale najgorsza była Amanda Avis. 

          Świadomość, że przypomniała sobie o tym, że ma córki dopiero wtedy, kiedy jedna z nich została ranna sprawiła, że Colleen śmiało mogła powiedzieć, że jej nienawidzi. Ból, jaki odczuwała, był o wiele gorszy niż ten spowodowany przez rany zadane przez Śmierciożerców. Nie tak powinna wyglądać jej relacja z matką. Zasłużyła na coś lepszego. Zasłużyła na wychowanie się w domu pełnym ciepła. Jaka kobieta pozwala swoim dzieciom pokochać obcą osobę bardziej, niż ją samą? Jak Amanda mogła dopuścić do tego, że to Dorea odgrywała większą rolę w życiach sióstr Avis? Przez cały czas, kiedy miała nieszczęście przebywać w rodzinnym domu, nie potrafiła spojrzeć na mamę bez pogardy w oczach. Nawet, jeśli tego nie chciała, nie była w stanie powstrzymać gorzkich myśli wdzierających się do jej umysłu. Nie powinna tak nienawidzić własnej matki.

         
To ona nie powinna zostawiać ciebie samej powiedziała jej Lily kilka dni po tym, kiedy odzyskała przytomność.

          I miała rację.

          Ale to nic nie zmienia.

         
O czym myślisz? pyta Dorcas po kilkunastu minutach ciszy.

          Colleen wzrusza w odpowiedzi ramionami.

          Przecież nie wypowie na głos słów, które kłębią się w jej głowie. Przecież nie wyzna, że jest o wiele słabsza, niż ktokolwiek może się spodziewać. Nie pozwoli sobie zatracić się w przytłaczających ją myślach. Nie może.

         
O niczym ważnym mówi w końcu, ale wie, że Dorcas jej nie wierzy. Poważnie, to nic, o czym warto rozmawiać. Uwierz mi, Dorcas.

          Blondynka kręci z dezaprobatą głową.

         
Wiem, że nie jestem Alicją.

          Gorycz w słowach Meadowes sprawia, że Colleen podnosi gwałtownie głowę i patrzy na twarz przyjaciółki. I w jej niebieskich oczach nie dostrzega nic. Tylko pustkę.

          Alicja jest wyjątkowa. Odgrywa ogromne znaczenie w życiu Collie. Wie, że bez niej nie przeżyłaby dnia. Gdyby miała ją stracić, umarłaby razem z nią. Ale nigdy nie przypuszczała, że Dorcas i Lily mogą czuć się z tym źle. Nigdy nie sądziła, że jej przywiązanie do Springs może być powodem smutku dwóch pozostałych dziewcząt. Przecież to nieistotne, która jest jej najbliższa. Przecież mimo wszystko są razem, we czwórkę.

          Sądziła, że to oczywiste. Ale teraz, przyglądając się Dorcas, uświadamia sobie, w jak wielkim była błędzie.

         
Wiem, że nie możesz powiedzieć mi tego, co jej kontynuuje, unikając uparcie jej wzroku. To jasne. To od zawsze było jasne. Ja i Lily nie mamy w sobie tego, co ma Ala. Nie potrafimy tak dobrze słuchać. Nie potrafimy milczeć wtedy, kiedy trzeba. Ale na pewno możemy ci pomóc. Dorcas zagryza mocno wargę. Nie skreślaj nas. Nigdy nas nie skreślaj, Collie, bo obiecuję ci, że nawet, jeśli nie otrzymasz od nas cennej wagi albo milczenia, którego tak bardzo potrzebujesz, pomożemy ci. Od tego nas masz. Może sądzisz, że widzimy mniej, niż ona mówi gorzko ale nie masz racji. Widzimy tyle samo. I znamy cię tak samo dobrze, jak Alicja. Zawsze, kiedy tego potrzebujesz, jesteśmy tutaj dla ciebie. Zawsze jesteśmy gotowe przejąć choć odrobinę twojego bólu, Collie. Nie widzisz tego? Zawsze jesteśmy przy tobie, ale ty nigdy tego nie doceniasz! Nigdy!

         
Dorcas...

         
Nie! Blondynka wstaje szybko i odwraca głowę, a Colleen ma wrażenie, że wyciera łzy spływające po jej policzkach. Nic nie mów, proszę cię. Po prostu zrozum, że ja i Lily też jesteśmy twoimi przyjaciółkami. I nie jesteśmy gorsze od Alicji. Pamiętaj o tym, dobrze?

          Chwilę później zostaje po niej tylko zapach jej perfum. Dorcas po prostu wychodzi z przedziału, trzaskając drzwiczkami.

          A Colleen patrzy w miejsce, gdzie jeszcze moment wcześniej stała i nie może wyzbyć się wrażenia, że nic nie jest takie samo, jak dawniej.


*****


          Luniaczku, wiem, że nie mogłeś żyć z trwogi o moje cudowne życie, ale naprawdę nic mi nie jest. No popatrz tylko, zero ran.

         
Łapa, na Godryka, załóż tą koszulę!

          James zasłania oczy, wykrzywiając twarz w grymasie, na co stojący przed nim Syriusz szczerzy się wesoło.

          
Nie udawaj, Rogaś, że nie cieszy cię ten widok. No dalej, możesz popatrzeć. Czego Evans nie zobaczy, to jej nie zabo... Hej! To mój nos! krzyczy, kiedy James niespodziewanie uderza go lekko w twarz. Od kiedy jesteś taki brutalny?

         
Od kiedy Lily Evans zwraca na mnie uwagę.

          Black wydaje z siebie ciche warknięcie, a potem przewraca oczami i ponownie opada na swoje miejsce. Posyła Lunatykowi pełne żalu spojrzenie.

         
Ruda Evans mnie wygryzła.

          Remus i Peter wybuchają śmiechem, widząc jego zbitą minę.

          Syriusz wie, że jego przyjaciele czekają ze zniecierpliwieniem na to, by porozmawiać o wydarzeniach z Doliny Godryka. James prawdopodobnie uprzedził ich już, jak drażliwy jest ten temat dla Łapy. Ale wiadomo, że Remus i Peter nie odpuszczą szybko; siedzą, posyłając mu co chwile niepewne i zaciekawione spojrzenia. A on usilnie stara się je ignorować. I nie wybuchnąć, przede wszystkim.

          Sam nie do końca rozumie całe to zamieszanie wokół niego i Colleen. Przecież atak Śmierciożerców, w którym mieli nieszczęście brać udział, nie jest niczym specjalnym. Wszyscy przeżywają to, zupełnie, jakby to była wielka tragedia. Ale nie była. Może na początku Black nie mógł spać nocami, widząc ich zamaskowane twarze i ciemne peleryny za każdym razem, gdy zamknął oczy. Ale to minęło z czasem i traktował to jak coś naturalnego. Kiedy powiedział o tym Alicji, która ostatnio jako jedyna zachowywała się normalnie, nie skacząc wokół niego i Avis, dziewczyna zdzieliła go Prorokiem Codziennym po głowie.

         
Stanie w środku śmierci nie jest naturalne, Syriuszu. Nigdy tak tego nie traktuj powiedziała wtedy oschle, nim wyszła z salonu Potterów.

          I od tamtej pory milczał, bo może Springs rzeczywiście miała rację. Może zwyczajnie nie dojrzał do tego, by zrozumieć, że to była prawdziwa walka, a on i Collie byli świadkiem masowego morderstwa. Mogli zginąć. Ale hej, przecież nadal żyją, prawda? A co ich nie zabije, to ich wzmocni.

          Rogacz przez bite cztery dni wypytywał go o każdy możliwy szczegół, zupełnie, jakby Syriusz podczas walki miał okazję przyjrzeć się krajobrazowi i widokom. To było niedorzeczne, ale w pewnym sensie rozumiał ciekawość Pottera. Każdy chce wiedzieć, z czym ma do czynienia. A im przyszło walczyć z prawdziwymi potworami pozbawionymi skrupułów. Syriusz zapamiętał bardzo dokładnie jeden szczegół, o którym nikomu nie wspomniał. Co by to zmieniło?

          Widział na własne oczy dwóch sługów Voldemorta, torturujących dziecko. Małe dziecko. Raz po raz rzucali kolejne klątwy, stojąc nad skuloną dziewczynką, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Tak, jakby cierpienie osób, które nie mają szans się obronić, sprawiał im największą przyjemność. Tak, jakby stał się swego rodzaju hobby. Syriusz zatrzymał się wtedy na sekundę, sparaliżowany przez niedowierzanie. To chyba był ten moment, w którym uświadomił sobie, że to się nie skończy. Zrozumiał, że niezależnie od tego, ilu z nich zawalczy o lepsze jutro, ludzie będą ginąć. W dobrej sprawie lub podczas ucieczki - to nieważne. Dopóki żyje Lord Voldemort, nikt nie zazna spokoju. Stał tam wtedy przed nimi, gotowy rzucić zaklęcie. Ale nie zdążył tego zrobić; nim uniósł różdżkę, zielony płomień ugodził dziewczynkę.

          I może to właśnie ten obraz sprawia, że Łapa nie chce zasnąć. Może to właśnie tego nie chce zobaczyć we śnie. I może to go tak prześladuje, sprawia, że nie potrafi myśleć o niczym innym, niż o śmierci. Bo kim jest człowiek w jej obliczu?

         
Łapo.

          Nawet nie wie, kiedy przedział zupełnie opustoszał. Został jedynie Remus, pochylający się nad nim ze zmartwionym wzrokiem. Lupin kładzie swoją dłoń na ramieniu Blacka, a ten mimowolnie wzdryga się.

         
Wszystko dobrze?

         
Jasne - odpowiada z zawadiackim uśmiechem, może nieco za szybko, ale to nieistotne. Remus i tak wyczyta wszystko z jego oczu. To co, wysiadamy?

         
Poczekaj.

          Ignoruje jego słowa i w pośpiechu sięga po swój kufer. Jego ręce trzęsą się nienaturalnie. Mimo wszystko stara się zachowywać normalnie.

          Nie potrafi.

          Zbyt długo milczał, a jeśli jest ktoś, kto wysłucha go i nie oceni - jest to tylko Remus Lupin.

         I Syriusz wydaje z siebie dziwny szloch, nim wpada w mocny uścisk przyjaciela. Nie płacze. To nie czas na łzy - one niczego nie zmieniają. Sprawiają tylko, że człowiek czuje się jeszcze słabszy.

        
Zawahałem się, Remusie mówi drżącym głosem, ściskając mocniej Lupina. I nigdy sobie tego nie wybaczę.
*****

          Wszyscy na nią patrzą. Szepczą między sobą, zerkając nieustannie w jej kierunku. Pokazują palcami. Posyłają jej pełne współczucia spojrzenia albo uśmiechają się z otuchą. A ona zaciska mocno pięści, starając się nie krzyczeć. To nie miejsce na krzyk.

          Chce jak najszybciej opuścić Wielką Salę i zamknąć się w dormitorium, by zostać tam tak długo, jak jej się zamarzy. Ignoruje uparcie Lily, Dorcas i Alicję, które mówią coś do niej, trzymają jej dłoń lub - w przypadku Meadowes - krzyczą jakieś obraźliwe słowa w kierunku wścibskich osób. Ale to nie pomaga. Colleen czuje, że się dusi.

          Syriusz i James wyszli kilka minut wcześniej, zaraz po tym, jak Black zaczął wydzierać się na całą Wielką Salę. A ona nie potrafi zrobić tego samego. Wie, że krzyk nic nie załatwi, a może nawet pogorszyć sprawę. Więc unika natrętnych spojrzeń, wbijając wzrok w pusty talerz. Nie może nic przełknąć. Nie tutaj.

          Wiedziała, że atak Śmierciożerców wzbudzi zainteresowanie. A fakt, że dwójka uczniów szóstego roku wzięła czynny udział w walce z nimi i przeżyła - to dopiero sensacja. Niemal prycha pod nosem. To żaden wyczyn. To naturalne - rzucenie się na śmierć po to, by ratować innych. A może to gryfońska głupota, jak zwykli mówić Ślizgoni. To właściwie żadna różnica, więc Colleen nie rozmyśla nad tym. Stara się wyrzucić też z głowy fakt, że kiedy tylko weszła na kolację, powitały ją oklaski ze strony kilkudziesięciu osób. Jakby była bohaterką.

          Nie jest nią.

         Nadal pamięta bardzo dokładnie chwilę, kiedy chciała się wycofać. Pamięta strach, jaki ją ogarnął i gotowość do ucieczki. Sama do końca nie wie, co ją od niej powstrzymało. Może to rozpaczliwy krzyk jednej z umierających osób. Może to świadomość, że jeśli to zrobi, nigdy sobie nie wybaczy. A może to widok Syriusza, dzielnie rzucającego kolejne zaklęcia.

         
Może chodźmy już do dormitorium? mówi w końcu Lily, najwyraźniej nie mogąc znieść wyrazu twarzy Colleen. Jestem zmęczona.

         
Ale ja jem odpowiada z wyrzutem Dorcas, zupełnie nie zwracając uwagi na jej morderczą minę.

         
Ja pójdę.

          Oczywiście, że nie trzeba jej dwa razy powtarzać. Zdaje sobie sprawę, że Evans robi to dla niej - sama z pewnością chętnie spędziłaby nieco więcej czasu w Wielkiej Sali. I chociaż nie mówi tego na głos, jest jej wdzięczna.

          Kiedy wychodzą na korytarz, wzdycha z ulgą. Lily chichocze, widząc nagły entuzjazm wymalowany na twarzy panny Avis.

         
Powietrze piszczy brunetka i obejmuje ramionami coś niewidzialnego, szczerząc się przy tym jak głupia. Już nigdy mnie nie opuszczaj...

         
Jesteś niemożliwa wtrąca ruda Gryfonka. Chodźmy stąd.

          Ruszają ramię w ramię wzdłuż korytarza, w kierunku Wieży Gryffindoru. Ale to nie tam zmierzają. Obie wiedzą, że w Pokoju Wspólnym nie zaznają spokoju, a w dormitorium nie uda im się porozmawiać w cztery oczy. A mają o czym - niecodziennie Lily Evans rozmawia z Jamesem Potterem bez wyzwisk, wymachiwania rękami i krzyku. I Colleen zamierza wyciągnąć z niej tyle, ile tylko może.

         
Hej, na Wieżę Astronomiczną tędy mówi Lily ze zmarszczonymi brwiami, kiedy Colleen skręca w lewo, zamiast iść prosto, w kierunku schodów prowadzących na kolejne piętro.

         
Kto powiedział, że idziemy na Wieżę Astronomiczną?

         
Och. Evans wygląda na bardzo zdziwioną; zawsze, kiedy potrzebowały rozmowy, szły właśnie tam. Myślałam, że... nieważne. W takim razie, dokąd mnie ciągniesz?

          Uśmiech rozjaśniający twarz Collie bardzo przypomina jej uśmiech Jamesa Pottera. I Lily sama nie wie, czy to dobrze, czy źle. W każdym razie kącik jej ust unosi się na tę myśl i chociaż stara się to ukryć, rumieni się delikatnie. A nic nie umyka czujnemu oku Avis, która unosi jedną brew.

         
Zobaczysz.

          Są na siódmym piętrze. Idą zwyczajnym korytarzem, który Evans zna na pamięć. Lily posyła uśmiech osobom z obrazów, machając do nich lub kiwając na powitanie głową. Collie wywraca na to oczami i jedyne, co robi, to ciągnie rudowłosą dziewczynę za rękę, aby ta szła szybciej.

          Zatrzymuje się nagle i gwałtownie, przez co oglądająca się za siebie Lily wpada na nią, powalając je obie na zimną, twardą posadzkę.

         
Lily!

         
Przepraszam piszczy Gryfonka, leżąc na przyjaciółce.

          Colleen mamrocze coś niewyraźnie; najwyraźniej ciężar Evans znacznie utrudnia jej mówienie. I Lily nie potrafi powstrzymać śmiechu.

         
Ała! Moje... żebra... spadaj... Evans!

          Kilka minut później Lily przygląda się przyjaciółce z niezrozumieniem wypisanym w oczach . Colleen spaceruje wzdłuż ściany, przymykając oczy i wyglądając przy tym jak wariatka, która właśnie zwiała z oddziału specjalnego w Mungu. Robi to w pełnym skupieniu, nawet nie zwracając uwagi na dziesiątki pytań wypływających z ust Evans. Lily marszczy nos i mruży oczy. Nagle jej poobgryzane paznokcie wzbudzają w rudej wielkie zainteresowanie i zaczyna się im przyglądać z największą uwagą. Może powinna je pomalować, jest pewna, że Dorcas ma przy sobie setki, a może nawet tysiące magicznych lakierów do paznokci, które zmieniają kolor w zależności od nastroju czy też każdego dnia przybierają nowy wzorek...

         
Evans, do cholery, przestań bujać w obłokach!

          Podskakuje i automatycznie unosi głowę, by zobaczyć stojącą w progu wielkich drzwi Colleen.

          Zaraz, zaraz. Jakie drzwi?

         
Co? pyta głupio Lily, na co Colleen wybucha śmiechem.

         
Witam w Pokoju Życzeń.
*****


         
Normalnie nie wierzę. Avis właśnie zabrała twojego rudzielca do Pokoju Życzeń! Koniec z naszą miejscówą. Syriusz robi zrozpaczoną minę, zupełnie, jakby to oznaczało koniec świata. Wystarczy. Już więcej nic nie pokażę tej zdrajczyni.

         
Nie panikuj, Łapo.

          Jedna z poduszek walających się po podłodze ląduje na twarzy Lunatyka.

         
Nie panikuj? Nie panikuj?! krzyczy, wymachując przy tym rękoma. Zapewne wygląda komicznie, ale to nieistotne. To niedorzeczne. Nie panikuj, dobre sobie...

          James wywraca oczami, słysząc niewyraźną paplaninę z ust Blacka. Cały Syriusz.

          Postanawia zwyczajnie zignorować jego dramatyzmy i pomyśleć o czymś znacznie przyjemniejszym. Czymś, co ma rude włosy, zielone oczy i tak uroczo marszczy nos...

         
Chodzi ci o kota Meadowes?

          Podskakuje, kiedy twarz Syriusza pojawia się nagle centymetry od jego własnej i wydaje z siebie dziwny pisk.

         
Czytasz mi w myślach? Ale super!

         
Nie, kretynie przerywa mu Łapa, kręcąc z dezaprobatą i niedowierzaniem głową. Powiedziałeś to na głos.

          Remus uderza czołem o biurko, kiedy dwójka przyjaciół rzuca się na siebie i zaczyna okładać pięściami z udawaną siłą i zapałem. Wygląda na to, że powoli wszystko wraca do normy.

           Kiedy Łapa i Rogacz w końcu męczą się zapasami, padają na puszysty dywan o gryfońskich barwach. Zapada głuche milczenie i Lupin jest wyraźnie zaskoczony, bo Merlinie! Cisza w dormitorium Huncwotów? Chyba powinien zapisać to w pamiętniku! A  najpierw kupić pamiętnik, zdecydowanie...

          Nagle Syriusz wydaje z siebie dziwne jęknięcie, przyciągając spojrzenia pozostałej, zaciekawionej trójki Gryfonów.

         
Próbowałem pocałować Avis wyznaje a śmieciusy mi przerwały.
*****


         
Chcesz mi powiedzieć, że...

         
Tak, Ala. Dołączę do Zakonu Feniksa jeszcze w tym roku. To tylko kwestia czasu, czekam na sowę od taty i wtedy...

          Springs odwraca wzrok, więc Meadowes przerywa swój wywód.

          Alicja wie, że prędzej czy później tak to będzie wyglądać. Wie, że jej przyjaciele - każde z nich - z czasem zdecyduje się na dołączenie do aurorów, Zakonu Feniksa czy jakiejkolwiek innej organizacji. Wie, że to nieuniknione. Gryfoni zawsze rwą się pierwsi do walki, niezależnie od tego, jak straszny jest przeciwnik, jak wielkie zagrożenie stanowi. Zna swoich najbliższych zbyt dobrze, by wierzyć w to, że  tak zwyczajnie usiądą w miejscu i będą przyglądać się sytuacji. Wie, że sama podejmie walkę.

          I wie, że nie każdy może to przeżyć.

          A może zginą wszyscy. Odejdą razem, jednocześnie biorąc ostatni wdech.

          Co, jeśli nie? Czy Alicja kiedykolwiek będzie w stanie przeżyć dzień bez Colleen, Lily czy Dorcas? Czy będzie potrafiła normalnie funkcjonować bez widoku ich roześmianych twarzy, bez rozmów?

          Zna odpowiedź bardzo dobrze.

          Jeśli jej przyjaciele zginą, ona odejdzie razem z nimi. Bo żaden dzień nie będzie już wyglądał tak samo. Żadna noc nie przyniesie snu i ukojenia. A jedyne, co będzie widziała, to ich twarze - tam, gdzie ich nie ma. Nigdy nie będzie w stanie żyć bez nich.

         
Ala, wiesz, że nawet twoje łzy nie zmienią mojej decyzji? Dorcas kładzie swoją delikatną dłoń na szczupłym ramieniu Alicji. To mój wybór. Podjęłam go już dawno i teraz nic go nie zmieni. Nawet ty, Collie czy Lily. Nic.

         
Nie chcę przekonywać cię do zrezygnowania. No, może chcę, ale nie mam takiego prawa. Żadna z nas nie ma prawa zabierać ci możliwości decydowania o sobie. Gdybym tylko mogła, zrobiłabym wszystko, żeby cię powstrzymać mówi cicho, patrząc w niebieskie oczy pełne łez. Ale nie mogę. I nie zrobię nic, Dorcas, ja... Ja po prostu chcę, żebyś żyła.

          I Meadowes nie potrafi powstrzymać płaczu.


*****

          Colleen patrzy na Lily ze szczerym niedowierzaniem, szeroko otwartą buzią i uniesionymi wysoko brwiami. Świat zrobił fikołka i upadł na głowę.

         
...więc postanowiłam, cóż, właściwie czemu nie? Skok z Wieży Astronomicznej naprawdę wydaje się najlepszym wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji i...

         
Lily, opanuj się.

         
Dobra, dobra odpowiada Evans i odgarnia rude włosy z twarzy, wzdychając. - Jestem skończoną kretynką. O mój Boże. Jestem skończoną kretynką!

          Colleen wybucha śmiechem widząc przerażoną minę przyjaciółki. Ta sytuacja jest coraz bardziej komiczna, a nieporadna Lily to chyba najlepsze, co spotkało ją w ostatnich kilku dniach.

         
Och, Lilka, wiem o tym mniej więcej od trzeciej klasy mówi, chichocząc. Nie mijają trzy sekundy, nim na jej twarzy ląduje twarda, wielka poduszka. Hej! A co za co?

          Słysząc jej pytanie, twarz Lily diametralnie się zmienia. Przerażenie znika, by zostać zastąpione przez zwyczajną wścibskość. I Collie zna tę minę zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co się teraz wydarzy. Najwyraźniej Evans uznała, że nadszedł czas na zmianę tematu. I ma dziwne wrażenie, że wie, o co ruda chce spytać. Rozgląda się więc za ucieczką, ale jest już za późno.

         
Za to, że się ze mnie śmiejesz rzuca w końcu Gryfonka po chwili ciszy. I za to, że najwyraźniej nie mówisz mi wszystkiego.

          Colleen unosi brew.

          - Co masz na myśli?

         
Dwudziesty piąty grudnia, godzina siedemnasta, tak na oko. Co sprawiło, że ty i Syriusz nie zauważyliście szybciej Śmierciożerców? Dlaczego nie dostrzegłaś zielonych płomieni rzucanych z daleka? Co takiego musiało się stać, by odciągnąć waszą uwagę od tego, co tam się działo? Lily patrzy na nią uważnie. Co się tam wydarzyło?

          Colleen chce skłamać. Chce unieść brwi, wybuchnąć śmiechem i obrócić wszystko w żart. Chce powiedzieć, że wywróciła się przez swoje buty na śniegu i Łapa zwyczajnie pomógł jej się podnieść, co skutecznie odwróciło uwagę od popleczników Czarnego Pana za rogiem. Chce zręcznie ominąć ten temat. Ale tego nie robi. Nie potrafi tego zrobić, bo jedyne, co widzi teraz przed oczami, to wspomnienie twarzy Blacka, tak blisko jej własnej. Pamięta jego silne dłonie na jej ciele, jego ciepły oddech zmieszany z jej własnym. Pamięta widok jego szarych oczu, jego huncwockiego uśmiechu. Pamięta drżenie jej własnych dłoni. Pamięta to wszystko tak dobrze, że wspomnienie Syriusza przyćmiewa jej wszystkie pozostałe. I nie może pozostawić tego niewypowiedzianego. Nie może i nie potrafi przemilczeć sprawy, zapomnieć o tym, co się wydarzyło i żyć dalej, nie zmieniając niczego. Patrzy więc w zielone oczy Lily. I przez krótki moment, ułamek sekundy, ma wrażenie, że ona już o wszystkim wie. Zna każde jej uczucie, każdą myśl kłębiącą się w jej głowie i nie pozwalającą normalnie funkcjonować. Po prostu chce to usłyszeć z jej ust. Ale to nieistotne. Colleen przymyka na moment oczy.

         
Łapa prawie mnie pocałował mówi a ja żałuję, że prawie.

*****
Z okazji moich urodzin życzę sobie dużo komentarzy!
Pozdrawiam

5 komentarzy:

  1. O mamo. Dorwałam Twojego bloga wczoraj wieczorem i do teraz 22:33 zdążyłam pochłonąć wszystkie rozdziały. Dawno nie czytałam nic o HP, a tym bardziej tak dobrego opowiadania, które nie jest przesłodzonym blogiem o Jamesie i Lily. Masz niezły talent, muszę to przyznać. Rozdziały czyta sie szybko i płynnie. Nie jest zbyt cukierkowo, są momenty śmieszne i poważne. Wszystko idealnie współgra.
    Jeśli miałabym się czegoś doczepić, to tego, że mało opisywany jest Peter. Wcześniejszych rozdziałach wspomniałaś, że podkochuje się on w - ten moment, fdt nie pamiętasz imienia głównej bohaterki o.O- Colleen, ale jakoś mało to widać. Rozwiń to, może wyjść całkiem ciekawie.
    Szkoda mi Remusa, wydaje się być taki samotny - mimo iż ma Hunców obok - jego kłopoty z chora matką. Aż mi się smutno zrobiło jak czytałam o tym fragmenty. Syriusz też nie ma łatwo. Biedni chłopcy.
    No i nie mogę się doczekać, aż Colleen i Syriusz ogarną, że się kochają i w końcu sobie to powiedzą. Tyczy się to też Jamesa i Lily. Nie wiem czemu nie polubiłam Dorcas. No po prostu jej nie lubię. A co z Alicją i Frankiem?
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!

    Wszystkiego najlepszego! Dużo weny!

    ps. Możesz mnie informować o nowym rozdziale? Pisz tu -> http://czas-szalenstwa-i-pogardy.blogspot.com/ z czasem powinno się coś tam pojawić, więc zostaw wiadomość z nowym rozdziałem.
    Pozdrawiam, Pietrova!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za życzenia i przede wszystkim komentarz, bo dawno się tu nie pojawiały, haha :D

      Będę Cię informować. Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ostatnio jestem bardzo zaczytana w tematyce HP i muszę przyznać, że Twoj blog bardzo mnie zaciekawił, a historia wciągnęłą! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Sama niedawo zaczęłam tworzyć, założyłam bloga o tematyce Dorcas i Syriusza, jeśli znajdziesz chwilkę czasu to zapraszam serdecznie - http://meadowes-black.blogspot.com/ i skrycie liczę na szczerą opinię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zostaniesz na dłużej!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. I jeśli mogłabyś - też informuj mnie o nowych rozdziałach! :)

      Usuń

Komentarze motywują!