14 stycznia 2017

Rozdział 22: Wygrana strona

          Minął tydzień, od kiedy James Potter postanowił niespodziewanie stanąć w drzwiach dormitorium dziewcząt z szóstego roku, w którym siedziała tylko Avis. Spojrzała wtedy na niego ze szczerym zdziwieniem, przez krótki moment mając wrażenie, że to zwykły sen, kolejny, w którym widzi jego powrót. Ale to nie był sen. I chociaż Colleen uparcie wmawiała sobie, że straciła nadzieję i nie będzie na nic liczyć, podświadomie wyczekiwała tego momentu. Nie mogła wtedy powstrzymać łez. Bardzo dokładnie pamięta śmiech Rogacza, kiedy wtuliła się w niego, mamrocząc coś o tym, jakim jest idiotą. Siedział z nią wtedy godzinę, powtarzając, że wcale nie jest głupi i że gdyby musiał, zrobiłby to samo drugi raz. A potem razem planowali skopanie tyłków Śmierciożerców.

          Minął tydzień, od kiedy Syriusz Black odzyskał dawny blask i znów stał się sobą. Przyjaciele przyjęli to z ulgą. Osoba, którą stał się w ostatnich miesiącach, w niczym nie przypominała prawdziwego Łapy. W momencie, kiedy zobaczył całego i zdrowego Jamesa, jego entuzjazm automatycznie powrócił. Przez pierwsze dwa dni świętował powrót Rogacza, ślizgając się po korytarzu, którego podłogę zmienił w lód, wypisując magicznym markerem różne słowa na czołach Gryfonów i dolewając dziwne eliksiry do napojów Ślizgonów. Dumbledore nie reagował, chichocząc za każdym razem, kiedy spotkał różowowłosego wychowanka Slytherinu, ubranego w zwiewną, letnią sukienkę i mającego na twarzy pełny makijaż. Mało tego, czasem zdarzało mu się dodać pięć punktów Gryffindorowi za znajomość takich zaklęć i eliksirów. Sama Minerwa McGonagall chyba postanowiła dać Huncwotom na jakiś czas spokój od szlabanów, udając, że niczego nie widzi. Mijała ich obojętnie, co było do niej niepodobne, jak najszybciej usuwając się z drogi. A to był czysty raj dla czwórki Gryfonów. Huncwoci oficjalnie wrócili.

          Colleen wpada do Wielkiej Sali zdyszana, taszcząc za sobą torbę z książkami. Ma niedbale związany krawat, ubrała spódniczkę sprzed dwóch lat, która teraz jest na nią za krótka i na dodatek zgubiła swoją ulubioną koszulę, przez co musiała pożyczyć tą Dorcas, wiszącą na jej ciele. Większość uczniów już kończy śniadanie - ona wygląda, jakby dopiero wstała z łóżka, zapominając o uczesaniu się. Jedyne, co zdążyła zrobić, to umycie zębów. Nawet skarpetki miała nie do pary! James chichocze, widząc jej minę, kiedy siada obok niego.

          - Zaspało się?

          - Milcz, Potter. Po prostu się nie odzywaj. I zrób mi kanapkę - jęczy brunetka, starając się uspokoić sterczące we wszystkie strony włosy. - No proszę - dodaje, widząc jego uniesione brwi. - Merlinie, muszę je ściąć...

          James najwyraźniej nie potrafi jej odmówić, kiedy patrzy na niego wzrokiem, którego nauczyła się od Jolene. Dziewczyna uśmiecha się triumfalnie, gdy wręcza jej kromkę posmarowaną masłem orzechowym.

          - Dzięki, Rogaś.

          Chłopak mruczy coś w odpowiedzi, nie wysilając się nawet na uśmiech. 

          - Co jest?

          - Lily jest - mamrocze cicho, nachylając się nieco, tak, aby siedząca niedaleko Evans nie usłyszała jego słów. - W ogóle ze mną nie gada, ucieka, kiedy mnie widzi i udaje, że nie istnieję. Serio, wolałem, kiedy krzyczała, że jestem nadętym, napuszonym imbecylem. Wtedy przynajmniej zwracała na mnie uwagę.

          Colleen nie rozmawiała z Lily na temat Jamesa dokładnie od... tygodnia. Kiedy James wrócił, ruda Gryfonka postanowiła unikać tego tematu jak ognia, czerwieniąc się i zawsze kończąc rozmowę, kiedy ktokolwiek wspomniał imię Rogacza. Jej zachowanie było komiczne - zwłaszcza, kiedy zaczynała mamrotać coś pod nosem i wybiegała z dormitorium. Avis nie do końca wiedziała, co jest powodem jej postępowania, więc postanowiła to zignorować. Teraz, patrząc na markotną minę przyjaciela, wie, że najwyraźniej to jeszcze nie czas na to, by odpoczęła od relacji Potter-Evans. Wzdycha ciężko - wytrzymała przecież ostatnie pięć lat, dlaczego w przedostatniej klasie miałaby odpuścić? Łapie więc winogrono i rzuca nim w Lily.

          Kilka par oczu skierowanych jest teraz na nią, włącznie z zaniepokojonym wzrokiem Rogacza, ale Collie nie zwraca na to uwagi, uśmiechając się pod nosem.

          - Czemu taka jesteś, Lily? - zagaduje wesoło, całkowicie zaskakując tym dziewczynę, która wyraźnie nie spodziewała się takiego pytania i prawdopodobnie nie wie, o co chodzi

          - Co? Ale jaka?

         Avis czuje łokieć Jamesa wbijających się w jej żebro, ale to ignoruje.

          - No taka - tłumaczy, wykonując nieokreślony ruch jedną dłonią. Kilka osób wybucha śmiechem

          - Jaka konkretnie? - pyta Evans, unosząc wysoko brwi i skupiając swój wzrok tylko na niej, nie patrząc nawet na Jamesa.

         - O, właśnie taka! Taka jak teraz! Czemu nie rozmawiasz z Ro...

          Potter ze swoim refleksem w odpowiednim momencie zakrywa jej usta dłonią, patrząc na nią morderczym wzrokiem. Dziewczyna w odpowiedzi jedynie porusza zabawnie brwiami, na co James mruży oczy. Potem śmieje się nerwowo, wolną dłonią mierzwiąc swoje włosy. Nie patrzy Lily w oczy.

          - Taka ruda - wypala szybko, niewiele myśląc o swoich słowach. Musi powiedzieć cokolwiek. Ważne, żeby Evans wróciła do poprzedniego zajęcia, nadal go ignorując. Ostatnio przecież świetnie jej to wychodziło. - Coll chciała spytać, czemu jesteś taka... no, ruda. 

          Cóż, lepiej, żeby wyszedł na kretyna, niż dał jej do zrozumienia, że boli go jej zachowanie.

*****

          Po raz kolejny wraca do dormitorium jak najwcześniej, byleby nie wpaść na Syriusza, Jamesa i Remusa. Dyszy ciężko - przebiegł kilka pięter przez te wredne, jakże dowcipne schody! - a potem rzuca się w kierunku kufra Pottera. Jest pewien, że jego peleryna gdzieś tu została po tym, jak poprzedniego wieczora wybrali się na spotkanie z Severusem Snapem, by wypróbować na nim jeden z eliksirów...

          Peter nie jest złym człowiekiem. Nigdy się takiego zauważał. Po prostu, nie dopuszczał tego do myśli. Trafił przecież do Gryffindoru, a w Gryffindorze są sami dobrzy ludzie. To, co robi, nie ma żadnego znaczenia. Przecież nikogo nie zdradził. Przyjaciele wszystko zrozumieją, prawda? Oni zawsze rozumieją. Może nawet nie będą pytać, nie będą rzucać mu zawiedzionych spojrzeń. Nienawidzi, kiedy to robią.

          Od zawsze lubił wygraną. Może właśnie ta cecha zadecydowała o przydzieleniu go do domu Godryka, tam, gdzie trafiają zwycięzcy. Całe życie wybierał tych, którzy stoją na pierwszym miejscu. I być może właśnie tak udało mu się wkręcić w towarzystwo samych Huncwotów - najpopularniejszych uczniów w szkole? Może to jego determinacja sprawiła, że od sześciu lat trzymali się razem?

          Początkowo wierzył w dobrą sprawę. Z całego serca, szczerze. Wierzył, że aurorzy szykują coś wielkiego, że zrobią wszystko, by pozbyć się zła, jakie zawładnęło magiczną częścią świata. Nie mogli przecież patrzeć bezczynnie na to, co się dzieje, prawda? Wierzył, że to wszystko lada moment się skończy, każdy znów będzie mógł czuć się bezpiecznie, niezależnie od statusu krwi. Wierzył, że nie będzie musiał ryzykować własnego życia w walce. Peter nigdy nie chciał umrzeć młodo, a przecież wie, że kiedy stoi przy swoich przyjaciołach, wypada blado. Jest tym najsłabszym. Jest najłatwiejszym celem. Peter naprawdę wierzył, że nigdy nie będzie musiał wybierać między dwoma stronami. Wierzył, że pozostanie dokładnie tam, gdzie jest teraz - z daleka od całego zamieszenia. Był naiwny. Trochę czasu zajęło mu zrozumienie, jak bardzo gazety koloryzują, pisząc, że Ministerstwo Magii ma wszystko pod kontrolą. Tu bzdura, kłamstwo. Gdyby tak było, Śmierciożercy nigdy nie wdarliby się tam, siejąc spustoszenie, przynosząc ze sobą śmierć kilkunastu ważnych urzędników. Peter pojął, jak silne jest zło w tej bitwie, jak wielką ma władzę. 

          A skoro od zawsze wybierał to, co jest wygrane - dlaczego tym razem miałby tak nie postąpić?

          Pamięta pierwszy raz, kiedy zakradł się do Działu Ksiąg Zakazanych. Pamięta, jak mocno biło jego serce, kiedy wziął do rąk czarnomagiczną księgę. Ale potem nie było już tak strasznie. Z każdym przeczytanym słowem coraz bardziej rozumiał Lorda Voldemorta i jego popleczników. Czarna magia dawała władzę. A tego Peter od zawsze pragnął najbardziej.

          Pierwsze spotkanie z paroma Ślizgonami było upokarzające. Wyśmiewali go, grozili, poniżali. To nie minęło, o nie - Gryfon nigdy nie będzie szanowany przez wychowanków Slytherinu - ale z czasem czuł się pewniej. Słuchał o wyczynach Czarnego Pana z fascynacją. Może były straszne, pełne okrucieństwa, ale wielkie. Nie każdy zdobyłby się na coś takiego. Peter nie pamięta momentu, w którym zaczął go podziwiać. Nie pamięta, kiedy pierwszy raz zacisnął pięść, słysząc rozmowy Gryfonów o skopaniu tyłków Śmierciożerców. Nie pamięta żadnego szczegółu, ale wie jedno - i tym razem stoi po wygranej stronie. Niezależnie, ile będzie go to kosztowało.


*****

         To pierwszy raz, kiedy ma okazję na własne oczy zobaczyć gabinet dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a. Nigdy wcześniej tu nie była - nie miała właściwie po co. Patrzy więc z fascynacją na portrety poprzednich dyrektorów, metalowe instrumenty stojące w rogu, Myślodsiewnię. Ale zachwyt wypełnia jej niebieskie oczy dopiero wtedy, kiedy dostrzega najprawdziwszego feniksa, siedzącego na ręce profesora.

          - Dzień dobry, Dorcas - mówi staruszek, uśmiechając się do niej dobrotliwie.

          - Dzień dobry, panie dyrektorze - odpowiada, nadal nie odrywając wzroku od ptaka.

          Jest piękny. Przygląda się z wielką uwagą jego szkarłatnym piórom i złotemu ogonowi. To niesamowite, że dyrektor trzyma go tutaj, w Hogwarcie.

          - To jest Fawkes. - Dumbledore najwyraźniej łapie wzrok Dorcas. 

          - Jak udało się panu oswoić feniksa? Słyszałam, że to bardzo trudne - szepcze, podchodząc bliżej. Ptak nie spuszcza z niej wzroku. - Z reguły trzymają się szczytów gór. Stąd ta nazwa, prawda? Zakon Feniksa.

          - To prawda - przyznaje. - Usiądź, proszę.

          Zgodnie z jego słowami, Meadowes zajmuje fotel przed biurkiem. 

          Dyrektor wezwał ją do siebie bardzo wcześnie rano, wysyłając jej sowę. Miała dużo szczęścia - Colleen i Lily jeszcze spały i nie miały okazji jej zobaczyć. Jedyną osobą, która wiedziała o tym, że Dorcas ma dołączyć do Zakonu Feniksa, była Alicja. I Meadowes wolała, by na razie tak zostało. Milczała więc, kiedy schodzili na tematy walki ze Śmierciożercami. Co miałaby powiedzieć? Że jej walka zacznie się lada moment?

          - Myślę, że to dobry czas, by dołączyć do zakonu. Jesteś bardzo zdeterminowana, moja droga, nie jestem w stanie dłużej cię od tego odciągać. Z reguły przysięga odbywa się przy wszystkich pozostałych członkach, w Kwaterze Głównej, ale skoro jesteś uczennicą, nie możemy się tam wybrać od tak...

          - Dziękuję, panie dyrektorze - przerywa mu blondynka. - Za wszystko.

          - To ja dziękuję tobie - odpowiada, przyglądając się jej uważnie. - Jesteś niezwykłą osobą. Pamiętaj tylko, by twoja chęć do walki w pewnym momencie nie poprowadziła cię do zguby. Znałem wielu takich, jak ty. Nie każdy dobrze kończył. No, ale dosyć gadania. - Klaszcze w ręce, a potem wstaje, pozwalając feniksowi zejść z jego ramienia i wzbić się w powietrze. 

          Stojąc przed nim, trzymając jego dłoń i wymawiając słowa przysięgi, Dorcas zaczyna rozumieć, jak od teraz będzie wyglądało jej życie. Dopiero teraz pozna smak prawdziwego strachu, dopiero teraz nauczy się walczyć o to, by przeżyć. Będzie broniła racji, jakie wyznaje dobra strona magicznego świata. Będzie gotowa zginąć.

          I wie, że mama byłaby z niej dumna.  

*****

          Siedząc w Pokoju Wspólnym, tuż przy kominku, James Potter rozumie, jak bardzo wdzięczny jest za to, że przeżył. Otoczony roześmianymi przyjaciółmi, wpatrzony w ich szerokie uśmiechy i błyszczące oczy wie, ile warte jest życie. Nie jest gotowy na śmierć. 

          Zdaje się, że kiedy go nie było, nic nie układało się tak, jak dawniej. Nikt nie rozmawiał z nim otwarcie na ten temat; Syriusz unikał go jak ognia, Remus wykręcał się biblioteką, a Colleen czasem zdradzała jakieś drobne szczegóły, nie wgłębiając się w to za bardzo. Zrozumiał więc, że nie chcieli o tym wspominać, próbowali wymazać to z pamięci. 

         Ale James chciał wiedzieć. Chciał poznać powód, dla którego sama Lily Evans puściła się w jego objęcia. Chciał wiedzieć, dlaczego Gryfoni patrzą z ulgą na żartującego i śmiejącego się Łapę. Chciał wiedzieć, dlaczego Colleen mało mówi, przyglądając mu się z uśmiechem pełnym ulgi. Chciał wiedzieć, gdzie znika Peter i dlaczego zabiera ze sobą Mapę Huncwotów. Chciał znać odpowiedź na każde niewypowiedziane pytanie, ale nie potrafił się o nią zabiegać. Nie chciał zabierać im radości.

          Jego twarz rozjaśnia się, kiedy w końcu dołącza do nich Colleen. A przynajmniej taki ma zamiar - kiedy podchodzi bliżej, jej twarz traci wyraz, a ona sama kręci niemal niezauważalnie głową i kieruje się w stronę dormitorium. Potter unosi brew, zerkając na Remusa. Ten jedynie wzrusza ramionami, ale półuśmiech na jego twarzy świadczy o tym, że Lunatyk coś wie. Coś, o czym nikt nie raczył wspomnieć jemu. 

          - Więc - zaczyna, zdeterminowany, by dowiedzieć się, o co do cholery chodzi - czy podczas mojej niedyspozycji wydarzyło się coś, o czym jeszcze nie wiem, a powinienem wiedzieć?

          Przez krótki moment, ułamek sekundy, ma wrażenie, że uśmiech Łapy gaśnie. 

          - Frank zakochał się w Springs - zdradza Black, nie patrząc mu w oczy, wbijając wzrok w ogień w kominku. - Wspominał chyba, nie?

          - Ta, wiem też o tym, że ją upił. Kto by się spodziewał, Longbottom. - Szczerzy zęby w uśmiechu, a wspomniany brunet mruczy coś pod nosem. - No, ale na pewno musiało się wydarzyć coś jeszcze. Nie było mnie tu cztery miesiące, dajcie spokój. Nie jesteście aż tacy nudni.

          - Ależ jesteśmy - odpowiada pospiesznie Syriusz. - Przegrywali mecze, sratatata, zdarzył się cud i raz wygrali, Collie wróciła do drużyny...

          - Jak to się właściwie stało? Trevis był taki zdeterminowany, żeby się jej pozbyć... Pewnie został kapitanem po moim nieszczęśliwym wypadku?

          Remus wybucha śmiechem, słysząc jego pytanie, zupełnie, jakby odpowiedź miała zwalić Jamesa z nóg. Rogacz unosi jedną brew, poprawia okulary i patrzy wyczekująco na Syriusza, który teraz cieszy się jak kretyn.

          - No, mogłem go o to bardzo serdecznie poprosić, wiesz, że od zawsze byłem kulturalny i wychowany, wiadomo, krew samych Blacków!

          - Złamałeś mu nos, prawda? 

          - Jak ty mnie dobrze znasz, Rogaś.

          Śmiech czwórki Gryfonów roznosi się echem po Pokoju Wspólnym. 

          - Nigdy w ciebie nie wątpiłem, Łapciu. No, to co jeszcze?

          Ma wrażenie, że dwójka Huncwotów wymienia między sobą krótkie spojrzenie. Black wzrusza po tym ramionami, a Remus wygląda, jakby miał zacząć skakać z radości - co, swoją drogą, wcale nie jest do niego podobne, więc podejrzenia Pottera wzrastają o dwieście dwadzieścia osiem procent. 

          - Co jeszcze? - naciska.

          Nagle pojawia się przy nich Alicja; siada obok Franka, a potem bierze ciastko ze stołu. Zdaje się, że słyszała kawałek ich rozmowy. Zwłaszcza, kiedy mówi beztrosko:

          - O, nic takiego, tylko Black całował się z Collie.             
           
*****

          - Musisz wiedzieć, Dorcas, że w żadnym stopniu nie jest tak dobrze, jak piszą w Proroku Codziennym. O ile znajdziesz tam parę prawdziwych faktów, większość jest naciągnięta. Ministerstwo dobrze wie, że czytają to uczniowie. Nie chcą siać paniki. Kilka miesięcy temu wydali dekret o całkowitym zakazie ujawniania w proroku kilku bardzo szczególnych informacji...

          - To niedorzeczne - parska Meadowes, patrząc z niedowierzaniem na dyrektora. - Kompletni idioci!

          Nie ma pojęcia, jak dużo czasu spędziła już w jego gabinecie. Czas płynie niesamowicie szybko, kiedy słucha się ciekawych rzeczy. A słowa Dumbledore'a były bardzo interesujące.

          - Musisz zrozumieć, że nie każdy wykazuje się odwagą. Sam minister boi się tak bardzo, że nie robi nic, by wykorzystać swoją funkcję.

          - Jest różnica między strachem, a głupotą - mówi blondynka - a on przekroczył ją już bardzo dawno.

          Albus chichocze na jej słowa.

          - Lepiej, żeby nigdy się o tym nie dowiedział. - Mruga do niej, uważnie patrząc na nią zza swoich okularów-połówek. - Źle się dzieje w dzisiejszych czasach, Dorcas. W świecie magii już dawno nie było tak wielkiego zagrożenia. Wbrew temu, co piszą gazety, Voldemort ma więcej popleczników, nie tylko w czarodziejach i czarownicach.

          - O czym pan mówi?

          - Zakon Feniksa ma wiele różnych misji. Członkowie wysyłani są, aby szpiegować Śmierciożerców. Dzięki temu zebraliśmy trochę cennych informacji. Voldemort ma za sojuszników wiele wilkołaków, ukrywających się w podziemiach - mówi dyrektor. Już nie patrzy jej w oczy, zupełnie, jakby czuł wstyd. - Olbrzymy też są za nim. Nie należy też zapominać o możliwości rzucenia zaklęcia Imperio. Bardzo ciężko komuś teraz ufać, panno Meadowes. Jeszcze trudniej jest zdobyć zaufanie.

          Jego jasne oczy błądzą gdzieś za jej plecami. Dorcas rozumie, że to już koniec ich rozmowy. Uśmiecha się blado i wstaje.

          - Jeszcze raz panu dziękuję. Za zaufanie, przede wszystkim. 

          - To ja dziękuję tobie, Dorcas - odpowiada, kiedy blondynka jest już przy drzwiach. - I pamiętaj. Póki co, Zakon Feniksa pozostaje tajemnicą. Nawet, jeśli chodzi o przyjaciół. A może zwłaszcza, jeśli chodzi o nich.

          Kiwa głową, a potem wychodzi.

          Dowiedziała się więcej, niż chciała.

*****

          Wybucha śmiechem, słysząc słowa Alicji Springs.

          - Collie i Łapa, dobre sobie...

          Ale nikt inny się nie śmieje.

          Syriusz błądzi wzrokiem gdzieś po Pokoju Wspólnym; o ile wcześniej wyglądał na zakłopotanego, teraz sprawia wrażenie, jakby chciał najzwyczajniej w świecie zwiać jak najdalej od oczu Pottera. Remus zachowuje powagę. Z lekkim wahaniem wypatruje reakcji przyjaciela na tę wiadomość, niezdolny do przewidzenia, czego może się po nim spodziewać. Frank wygląda, jakby chciał wyjść z pomieszczenia, dając im czas na rozmowę. Alicja natomiast szczerzy się beztrosko, unosząc brwi. Wygląda na całkiem podekscytowaną faktem, że James w końcu dowiedział się o tej sytuacji.

          James jest wstrząśnięty. To nie tak, że nie zna Syriusza - wie doskonale, że Black lubi działać impulsywnie i nigdy nie zastanawia się, zanim coś zrobi. Ale to przecież Collie. Ta dwójka była dla siebie jak rodzeństwo, prawda? Rodzeństwo się nie całuje, to niedorzeczne! Tysiące myśli przebiega przez jego umysł, kiedy wbija wzrok w Syriusza. Czy to możliwe, że coś umknęło jego uwadze? Zerka na Remusa; miodowe oczy Lunatyka lustrują jego twarz, wyczekując jego słów. Ale James nie wie, co właściwie powiedzieć. Dociera do niego, że momentami rzeczywiście był, jak dawniej powiedziała mu Colleen, zbyt zapatrzony w Lily Evans i robienie kawałów, by dostrzec coś więcej. Drobne szczegóły musiały mu zbyt często umykać. Gdyby zdołał je wyłapać, może teraz nie czułby się taki zaskoczony. 

          -  Chyba powinniśmy pójść - mruczy Frank, wiercąc się. Nienawidzi niezręcznej ciszy. - Chodźmy, Ala...

          - Daj spokój, posiedźmy jeszcze - odpowiada wesoło dziewczyna, zupełnie, jakby nie widziała w tej sytuacji niczego krępującego. Uśmiecha się promiennie, a jej brązowe oczy błyszczą z podniecenia, kiedy patrzy to na Jamesa, to na Syriusza.

          Remus nic nie mówi, ale w duchu przyznaje rację Longbottomowi. Zna Pottera i Blacka na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta dwójka potrzebuje teraz ciszy i możliwości normalnej rozmowy, o ile do takiej dojdzie. Relacja Rogacza z Collie jest zbyt silna, by tak po prostu puścić fakt, że całowała się z Syriuszem mimo uszu. Merlinie, ostatnio wszyscy robili z tego aferę.

          James jest typem opiekuńczego starszego brata, nawet, jeśli Avis nie jest naprawdę jego siostrą - to nie ma żadnego znaczenia. Tak było od zawsze i z biegiem czasu wszyscy zdołali przywyknąć do tego, że brunet sprawdza czasem Mapę Huncwotów, szukając desperacko jej imienia w nadziei, że nie szwenda się po zamku z jakimś chłopakiem. Remus doskonale pamięta sytuację, kiedy Collie z wielkim uśmiechem oznajmiła Potterowi, że spotyka się z Teodorem Brooksem, byłym Pałkarzem drużyny Gryffindoru. Byłym, oczywiście dlatego, że James wpadł w szał, kiedy się o tym dowiedział i nie minęła godzina, nim z premedytacją wyrzucił Gryfona z drużyny. Colleen krzyczała wtedy tak głośno, że z pewnością słyszał ją cały Hogwart. Rogacz bronił się dzielnie, dopóki Syriusz delikatnie nie uświadomił mu, że powinien się zamknąć. I tak to zawsze wyglądało - Potter mścił się na obiektach westchnień dziewczyny, kłócili się, między nimi stawał Syriusz, skutecznie ich rozdzielając, a Collie na końcu rzucała chłopaka, z którym się spotykała, ku wielkiej radości Pottera. Nikogo już to nie dziwiło i z czasem stało się nawet zabawne, zwłaszcza, kiedy Avis momentami złośliwie umawiała się z chłopakami z drużyny. Cóż, każdy z nich wyleciał.

          Teraz jest inaczej. 

          Syriusz ponownie stanął między nimi, ale nie tak, jak zawsze. Zrobił coś, czego James najprawdopodobniej nigdy się nie spodziewał. I jasne, zawsze zwykli żartować o tym, że Collie i Black to bratnie dusze, które całują się po kątach, kiedy nikt nie widzi, ale chyba nie sądzili, że może do tego naprawdę dojść. A kiedy tak się stało, ciężko było przyjąć to do wiadomości. Remus miał łatwiej - rozumiał. Potrafił zrozumieć postępowanie Syriusza bez jego wyjaśnień. Już od dawna podejrzewał, co dzieje się w głowie przyjaciela, a to wszystko tylko utwierdziło go w przekonaniu, że zna go lepiej, niż ktokolwiek inny.

          I Remus nie wie, na kim tym razem Rogacz będzie się mścił - na Syriuszu, czy Colleen.

          Nie otrzymuje odpowiedzi na nurtujące go pytanie, bo Potter bez żadnego słowa wstaje i jak gdyby nigdy nic kieruje się do wyjścia z Pokoju Wspólnego, odprowadzany trzema parami oczu: niebieskimi, miodowymi i brązowymi.

          Remus nie zwraca uwagi na rozczarowaną minę Alicji. Ignoruje też fakt, że Syriusz blednie gwałtownie, przełykając ślinę tak głośno, że nawet on to usłyszał.

          - Jestem w ciemnej dupie, Luniaczku.

*****

          Jest zdziwiona, kiedy wpada na Jamesa na korytarzu, niemal go przewracając. Przypomina sobie jednak, że Potter od zawsze ma swoje sposoby na znajdywanie jej nawet tam, gdzie się tego nie spodziewa. Wzrusza więc ramionami, uśmiecha się szeroko i nawet nie pyta, co tutaj robi - i tak nie otrzymałaby odpowiedzi. Zamiast tego zaczyna opowiadać jak najęta o zajęciach Wróżbiarstwa, podczas których stara Trelawney przepowiedziała jej rychłą śmierć z rąk szczura. 

          Ale Potter jej nie słucha.

          Dziewczyna już ma wybuchnąć śmiechem, zakańczając tym swoją historię, kiedy niespodziewanie brunet łapie ją za łokieć. Krzywi się, gdy wpadają do jednej z klas, która okazuje się gabinetem teorytycznych zajęć ONMSu. Już otwiera usta, by ryknąć na Jamesa, rozzłoszczona do granic możliwości, kiedy dociera do niej cichy głos chłopaka:

          - Całowałaś się z Syriuszem?

          Nawet nie wzdycha. Nie jest ani trochę zdziwiona jego pytaniem - ostatnio wszyscy je zadają. Zdążyła przywyknąć do niedowierzających spojrzeń, kiedy dowiadują się o niej i Blacku. "Przecież jesteście przyjaciółmi", mówią, "przyjaciele się nie całują". Och, jakby nie wiedziała.

          - Ten temat zrobił się już nudny, więc jeśli tylko o tym chcesz gadać, nie marnuj mojego czasu - mówi, zręcznie odpierając jego atak.

          Potter nie wygląda jednak, jakby jej słowa miały jakikolwiek wpływ na sytuację.

          - Poważnie, Coll? Ale- dlaczego?

          - ...dlaczego - rzuca jednocześnie z nim brunetka, a potem prycha pod nosem i siada na jednej z ławek. - Co jak co, ale po tobie spodziewałabym się bardziej kreatywnego pytania. Na przykład, czy Syriusz bardzo się ślini, kiedy całuje.

          James parska śmiechem, a ona czuje, jak zalewa ją fala ulgi. Nie jest wściekły!

          - Jeśli mam być szczery, właśnie o to chciałem spytać - przyznaje, mierzwiąc ciemne włosy - ale postanowiłem zostawić to na później. Cholera, nigdy bym nie przypuszczał, że do czegoś takiego dojdzie...

          - Wyobraź sobie, że ja też nie śniłam o tym nocami, czekając, aż w końcu będę mogła poczuć smak jego malinowych ust. - To mówiąc, teatralnie przykłada dłoń do czoła, wzdychając niczym najlepsza aktorka.

          Rogacz kręci z dezaprobatą głową, uśmiechając się przy tym zadziornie, a potem zajmuje miejsce obok niej.

          - Właściwie, można było się tego po was spodziewać - mówi nagle, a kiedy widzi zdziwiony wzrok Collie, dodaje: - No co? Oboje jesteście porządnie stuknięci, wystarczy zostawić was na chwilę i widzisz, co się dzieje...

          - Powiedział James Potter.

          Ich śmiech odbija się echem od ścian sali.

*****

          - Jesteś, Pettigrew.

          - Czekaliśmy na ciebie.

          Noc jest chłodna i zdaje się jeszcze bardziej mroczna, niż zwykle. Dreszcze przechodzą przez jego ciało, kiedy zbliża się do Wrzeszczącej Chaty - zna ją na pamięć, a jednak za każdym razem wzbudza w nim ten sam lęk. Przed bramą stoją trzy osoby. Poznałby je nawet z daleka - ostatnimi czasy zbyt często miał okazję ich widywać. 

          Kiedy potyka się niezgrabnie, dwie postacie wybuchają zimnym śmiechem, mrożącym krew w żyłach. Peter zaciska szczękę, ale dzielnie podchodzi do nich i z uniesioną głową patrzy w ich oczy. 

          Lucjusz Malfoy stoi wyprostowany, mierząc go pogardliwym wzrokiem. Peter szybko zrozumiał, że jest dla nich śmieciem - nie przejmował się tym. Świadomość, że dzięki mocy Czarnego Pana w przyszłości, jako jego wierny sługa, nie będzie już wyśmiewany i popychany na każdym kroku, wynagradzała mu wszystko. Bo kiedy przyjdzie czas jego świetności, da nauczkę nie tylko Malfoyowi, ale każdej osobie, która kiedykolwiek zaśmiała się z niego, wytknęła go palcem czy obraziła. Nadejdzie czas by odpokutować za swoje winy. Peter uśmiecha się pod nosem; nadejdzie czas, kiedy będzie tym, którego wszyscy znają. Wysunie się z cienia, jaki rzucają na niego James, Remus i Syriusz. Nie będzie już nieudacznikiem, chodzącym za nimi krok w krok. 

          - Przez moment myślałem, że zrezygnowałeś - mówi chłodno Lucjusz. Blondyn nachyla się nad nim, patrząc prosto w jego wodniste oczy. - Dobrze, że tego nie zrobiłeś. Tłumaczyłem ci to, Peter. Zawsze stoisz za przyjaciółmi. To dość smutne, całe życie być odsuniętym na drugi plan. Mało kto zna nawet twoje imię. U nas - syczy - będzie inaczej. Będziemy sobie równi, Pettigrew. Ale musisz do nas dołączyć.

          Przełyka głośno ślinę i kiwa szybko głową.

          - Jestem gotowy, ale... - Kuli się pod srogim spojrzeniem Malfoya. - ...ale nie mogę mieć tego... z-znaku. Oni by zauważyli, nigdy mi tego nie wybaczą, nie mogą wiedzieć...

         - A ty nadal martwisz się o Pottera i jego bandę. Odpuść sobie, Peter. To nie twoi przyjaciele. Gdyby nimi byli, nie gardziliby tobą. - Lucjusz odsuwa się od niego, odwracając się tak, że Pettigrew widzi jedynie jego plecy, niemal zlewające się z ciemnym tłem Wrzeszczącej Chaty. - Ale tak, masz rację... mogą być nam kiedyś potrzebni. A wtedy to ty ich do nas przyprowadzisz.

          Pół godziny później Gryfon siedzi pod jednym z drzew, zaciskając mocno powieki. 

          Nigdy nie chciał, by to wszystko się wydarzyło. Nie miał na to najmniejszego wpływu. Jedyni winni to James, Syriusz i Remus. Zapłacą.    

*****
Wracam do Was po bardzo, bardzo długiej przerwie.
Przepraszam, że tyle musieliście czekać!
Uroczyście przysięgam, że jeszcze dziś nadrobię wszelkie
zaległości na Waszych blogach.
A tymczasem - jak się podoba rozdział? Czekam na Wasze
opinie w komentarzach.
Pozdrawiam!     

4 komentarze:

  1. NARESZCIE!
    Ty nie masz bladego pojęcia jak bardzo stresowałam się Twoją nieobecnością! Błagam, nigdy więcej tak nie rób!
    A rozdział jak zwykle świetny! Baaardzo się cieszę, że James wrócił, Black ożył i znów jest.. noo.. Blackiem, no a zmieszanie Lily.. W końcu wie co do niego czuje!
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, już nigdy więcej! Dziękuję, że czekałaś! Również pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Jeju, już się bałam że Jim się wkurzy i rozwali cały Hogwart by dopaść Blacka, ale nasza Już-Nie-Śpiąca-Królewna jak zwykle mnie zaskoczyła xD Teraz czekam tylko na jakąś fajną scenkę Blacka i Coll. A peter mnie wkurza. Na tyle, że piszę jego imię małą literą xD
    Pozdrawiam!
    https://bestfriendpeeves.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, na dużą nie zasłużył :D
      Również pozdrawiam!

      Usuń

Komentarze motywują!