19 grudnia 2016

Rozdział 20: Tonę

*****

          - Są dni, kiedy wszystko się wali, a ja nie mogę oddychać. Tonę. Proszę, oto, co ze mnie zostało - czyta Dorcas, unosząc wysoko brwi i patrząc ze zdziwieniem na Syriusza Blacka. - Ona naprawdę to napisała? 


          - Mnie pytasz? Nawet nie wiedziałem, że pisze pamiętnik.

          - Pisze - wtrąca Lily, która nagle wchodzi do Pokoju Wspólnego, rzucając się na kanapę z wyraźną ulgą. Rzuca im rozjuszone spojrzenie. - A wy nie macie prawa go czytać. Skąd go wziąłeś, Black?

          Syriusz uśmiecha się dumnie.

          - Ukradłem - odpowiada wesoło i wzrusza ramionami. - Zasnęła na Zaklęciach, nie mogłem się powstrzymać, miała go pod głową...


          Sam fakt, że Colleen Avis spała na zajęciach, które szczerze uwielbiała, jeszcze kilka miesięcy byłby nie do pomyślenia. Syriusz w życiu by w to nie uwierzył. Ale teraz jest inaczej; widział to na własne oczy. I wie, co dzieje się w głowie Colleen. Wie, ponieważ w jego własnej kłębią się dokładnie te same myśli.

          Maj przyszedł bardzo szybko, nim ktokolwiek zdążył choćby mrugnąć. I nic się nie zmieniło. Syriusz skazany był na powrót na Grimmauld Place w czasie wakacji, ale już planował kolejną ucieczkę. Lily i Remus razem zatracili się w nauce, odcinając od pozostałych, zamykając we własnym, żałosnym świecie zwanym potocznie biblioteką. Peter często znikał gdzieś, zabierając ze sobą mapę, zupełnie, jakby nie chciał zostać odnaleziony, ale Black o nic nie pytał - wiedział, że jeśli nadejdzie dzień, kiedy Glizdogon zechce się zwierzyć, po prostu to zrobi. Alicja Springs i Frank Longbottom każdego wieczoru wychodzili na długie spacery, spędzając ze sobą coraz więcej czasu, wzroku od siebie nie odrywając - urocze.  Colleen kompletnie zamknęła się w sobie, unikała każdego z nich, a najbardziej właśnie Syriusza. A James leżał w sali numer 539 w Świętym Mungu. 

          Nic się nie zmieniło.

          Nic, oprócz Huncwotów.

          Bo kim bez Rogacza? Jakie mają znaczenie, jeśli nie ma przy nich ich najlepszego przyjaciela? 

          Nic się zmieniło, ale wszystko jest inne.

          Syriusz doskonale pamięta moment, kiedy James prawie oddał za niego życie. Pamięta chwilę, kiedy odrzucił go, sam przyjmując zaklęcie. Pamięta to tak dokładnie, że ból jest dwa razy większy. Wie, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Wie, że to z jego powodu Potter leży w szpitalu, w śpiączce. Wie to wszystko i jest zwyczajnie bezradny.

          Wiele razy próbował rozmawiać z Colleen. Szukał jej na mapie, chodził za nią, obserwował na każdym kroku. Jedyne, czego potrzebował, to jej obecność. A ona unikała go jak ognia, bawiła się z nim w kotka i myszkę. Syriusz nie miał czasu na zabawę. Potrzebował jej całym sobą, a jej dla niego nie było. Odpuścił po miesiącu. I jakoś sobie radzili, on, Remus i Peter. Przecież to tylko tymczasowe. Rogacz jeszcze w tym roku szkolnym wróci do Hogwartu i razem wywiną coś, co każdy uczeń bardzo dobrze zapamięta.

          Ale minęły cztery miesiące, a on nadal nie wrócił.

          I to nie tak, że Łapa stracił nadzieję. To nie tak, że całkowicie przestał wierzyć. On po prostu na nic nie liczy. Nie wyobraża sobie już momentu, kiedy uśmiechnięty od ucha do ucha Potter wkracza do Pokoju Wspólnego jak bohater, pusząc się niezmiernie i irytując tym Lily Evans. Nie widzi przed oczami roześmianej miny Rogacza, kiedy ten opowiada wszystkim, jak to mógł zginąć przez tego kretyna, Łapę, z litości, oczywiście. 

          Syriusz Black nie wyobraża sobie już nic.

          Boi się, że się zawiedzie. Znowu. A tego nie zniesie.

          Dziś przypada kolejna pełnia księżyca i kolejny raz on i Peter nie poradzą sobie tak, jak radzili sobie, kiedy był z nimi James. Kolejnego dnia Remus obudzi się znów cały w świeżych ranach, jakie sam sobie zada. A przyjaciele nie będą w stanie mu pomóc. We dwójkę są zbyt słabi. Syriusz wie, że Lunatyk nie ma im tego za złe. Wie też, że jedyna osoba, która jest na niego wściekła, to on sam. I nic z tym nie zrobi, nie potrafi. 

          Nie mogą nawet odwiedzać Jamesa. O ile dyrektor szkoły bardzo chętnie udzieliłby im pomocy w zobaczeniu się z Potterem, profesor McGonagall jest bardzo surowa. Nie pozwala im opuszczać zamku, pilnuje ich na każdym kroku i zawzięcie powtarza, że ich obecność w Świętym Mungu niczego nie zmieni. Czasem, tylko czasem, Black ma wrażenie, że w oczach kobiety widzi ból i współczucie. I tylko to sprawia, że nie ma jej tego za złe


          - Łapo, w porządku?

          Nie strąca dłoni Remusa ze swojego ramienia, nawet, jeśli w pierwszej chwili to jedyne, co chce zrobić. Zamiast tego przymyka powieki, a potem posyła przyjacielowi sztuczny uśmiech. Wyćwiczył go już na pamięć.

          - W porządku.

           Bo jeśli nauczył się czegoś od Jamesa Pottera, to na pewno tego, że czasem lepiej zatrzymać swoje problemy dla siebie, nie obarczać nimi przyjaciół. Czasem należy zachować wszystko w sobie i poczekać cierpliwie na moment, kiedy samo odejdzie, nie zostawiając po sobie śladu. Black wie, że to zniknie tylko wtedy, kiedy Rogacz wróci do zamku. I poczeka. Bo wie, że ta chwila - prędzej czy później - nadejdzie.

*****

          Błonia zapełnione są uczniami, którzy cieszą się grzejącym słońcem. Siedzą grupkami na zielonej trawie, raz po raz wybuchając śmiechem. Są też tacy, których nawet piękna pogoda nie odciąga od książek. Wszystko zdaje się być takie, jak co roku - w jak najlepszym porządku.

          Ale w tym roku Colleen siedzi sama pod jednym z drzew. 

          W krótkich momentach jej wzrok wędruje na roześmiane twarze rówieśników, a ona czuje ukłucie zazdrości. Zawsze razem z przyjaciółmi spędzali ciepłe dnie razem, właśnie tutaj, śmiejąc się do rozpuku ze sprzeczek Lily i Jamesa oraz żartów Syriusza, Petera, Franka i Remusa. Colleen opierała swoją głowę na ramieniu Blacka, który marudził, że jest mu tak niewygodnie, za co obrywał otwartą dłonią dziewczyny w potylicę. Dorcas rozglądała się z rozmarzeniem, szukając czegoś, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę na dłużej, niż pięć minut. Alicja nieświadomie wlepiała oczy we Franka, który zdawał się kompletnie tego nie zauważać. Remus starał się czytać książkę, którą przyniósł ze sobą, ale Peter skutecznie mu to uniemożliwiał, rzucając w niego słodyczami. James śpiewał, fałszując przy tym okropnie, serenady miłosne, klęcząc przed Lily, która chwilę później wyjęła różdżkę, by rzucić na niego zaklęcie wyciszające. I było dobrze. Wszystko było naprawdę dobrze i Collie marzyła, by to nigdy się nie kończyło.

          A skończyło się o wiele szybciej, niż by się spodziewała.

          Teraz, będąc tu kompletnie sama, rozumie, co znaczy wojna. Rozumie ideę dobra i zła, walki o lepszą przyszłość. Wszystko to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, zdaje się dopiero teraz do niej docierać. To nie sen. To brutalna prawda. Tak teraz wygląda ich życie - przepełnione strachem, krwią i śmiercią. A oni muszą się do tego przyzwyczaić. I muszą walczyć.

          Strach jej nie opuścił. Nadal nie chce stawać na polu bitwy, ale teraz już wie, że nie ma wyjścia. Jest na to gotowa. Dla Jamesa, dla każdego z jej przyjaciół, które może stracić życie podczas tej wojny. 

          Jest gotowa.

          Czuje ulgę, kiedy nagle i niespodziewanie nadchodzi deszcz. Spływa po jej ciele, tworząc za sobą ścieżkę. Nie zmywa jej żalu i bólu. Nie zmienia nic, ale sprawia, że czuje się o wiele swobodniej. Teraz może płakać, a nikt nie będzie w stanie odróżnić łez od kropel deszczu. Uśmiecha się gorzko; już nie jest tą samą Colleen Avis. I najbardziej boi się tego, że nigdy nie zdoła odzyskać dawnej siebie. Bo James zabrał ze sobą jej część, a teraz trzyma ją w sali szpitalnej. I tylko od niego zależy, czy wróci.


          To wszystko właściwie zaczyna ją bardzo bawić. Życie jest ironiczne - jesteś, a za chwilę cię nie ma. Ale dla innych się nie zatrzymuje. Leci dalej. Niektórzy z czasem zapominają o twoim istnieniu i to całkiem normalne. Przecież nie można wiecznie rozpamiętywać. Ale Colleen nie potrafi przestać. 

          Kiedy jej ubrania całkowicie przemakają, a ona sama trzęsie się z zimna, postanawia wrócić do zamku. Nie może przecież zachorować przed meczem Quidditcha. Znowu mieliby powód, aby wyrzucić ja z drużyny, a drugi raz tego nie zniesie. Nie teraz, kiedy latanie jako jedyne przynosi jej ukojenie. Tak bardzo kojarzy jej się z Potterem. 

          Patrzy ostatni raz na pień drzewa z wyrytymi inicjałami Huncwotów, a potem uśmiecha się słabo i puszcza biegiem w stronę drzwi wejściowych zamku. Czas wrócić do rzeczywistości. 

          Na Eliksiry wparowuje grubo spóźniona i myśli, że równie dobrze mogłaby wcale się tu nie zjawiać. Ale przekracza próg sali i jest już za późno, by się wycofać. Profesor Slughorn rzuca jej krótkie, nic nie mówiące spojrzenie, a potem wraca do obserwowania swoich uczniów, nie poświęcając jej zbyt wiele uwagi. Zdaje się, ze zdążył przywyknąć do jej ciągłych spóźnień i nawet nie liczył już na słowa wyjaśnienia. Dobrze - i tak nie wiedziałaby, co powiedzieć. Szybkim krokiem podchodzi do swojej ławki, którą ma nieszczęście dzielić z Syriuszem. Nie patrzy na niego; siada, a potem wyjmuje z torby podręcznik. Otwiera go na pierwszej lepszej stronie i udaje wielkie zainteresowanie tym, co jest na niej napisane. 

          - Nie to przerabiamy - mów cicho Black. 

          Tak dawno nie słyszała jego głosu. Minęły miesiące, od kiedy ostatni raz rozmawiali. 

          Po tym, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii, nie potrafi spojrzeć mu w oczy. Żal, jaki odczuwa, jest nie do opisania. Zostawiła ich tam. Oboje mogli zginąć. Odnieśli ciężkie obrażenia. A ona siedziała w bezpiecznym kącie, nie robiąc nic, by im pomóc. I chociaż nikt zdaje się jej o to nie obwiniać, sumienie nie pozwala jej spokojnie spać

          Nie wie, czy jej obecność na polu bitwy by cokolwiek zmieniła. Nie ma pewności, czy zdołałaby pomóc Jamesowi, uchronić go przed torturami ze strony Śmierciożerców. Nikt nie może jej tego zagwarantować. Colleen czuje po prostu, że powinna wtedy tam być, walczyć u ich boku. I nie potrafi sobie wybaczyć. 

          Nie odpowiada. Uparcie wbija wzrok w książkę. Nawet nie skupia się na słowach, jakie w niej zapisane. Kątem oka zerka na siedzącego obok Syriusza - to silniejsze od niej. 

          Black wygląda dobrze. Sprawia wrażenie tego samego Syriusza, jakim był wcześniej. Uśmiecha się w taki sam sposób, siedzi tak samo, wybucha śmiechem, kiedy ktrzuca jakiś żart. Ale Colleen zna go za dobrze, by wierzyć, ze wszystko jest w porządku. Wie doskonale, jak ogromne znaczenie ma w jego życiu Rogacz. Wie, co się dzieje w jego głowie. Przechodzi przez to samo od wielu długich tygodni. Wie tez, że powinni się teraz trzymać razem; powinni być dla siebie wsparciem, podporą. Wie o tym doskonale, ale nie potrafi przebić się przez mur, jaki zbudowała po wyjściu ze Świętego Munga i powrocie do Hogwartu. 

          Podskakuje, kiedy ciepła dłoń Syriusza łapie jej własną, po to tylko, by zdjąć ją z podręcznika. Druga ręką Black przewraca klika stron, mrużąc przy tym oczy, a potem uśmiecha się leniwie. 



          - Teraz możesz czytać

          Zaciska mocno powieki, kiedy Łapa nie puszcza jej dłoni. Gdy próbuje wyrwać, ten tylko zacieśnia uścisk. Nie patrzy na nią; wbija wzrok w swój podręcznik, ale Colleen nie wierzy w to, że czyta. Zagryza mocno wargę i całą swoją uwagę skupia na nauczycielu Eliksirów, który mówi coś, wstając z krzesła. Jego słowa do niej nie docierają. Zbyt mocno odczuwa obecność Syriusza. Zbyt silnie reaguje na ciepło jego dłoni, trzymającej jej własna. To dla niej za wiele. 

          Nim ktokolwiek zdąży pojąć, co się dzieje, Avis wyszarpuje się z uścisku Syriusza,  a potem wstaje gwałtownie, przewracając przy tym krzesło i wybiega z sali, odprowadzana kilkunastoma spojrzeniami. Zdaje się, że nikt nie jest zaskoczony jej zachowaniem. Zupełnie, jakby to było codziennością. Może nią jest.

          Syriusz nie ogląda się za nią. Nadal wbija wzrok w podręcznik Eliksirów, a jego twarz rozjaśnia szeroki uśmiech

          Teraz już nie odpuści. 

*****

          Wiele można powiedzieć o Lily Evans, rudej Gryfonce  z szóstego roku. 

          Można zarzucić jej wybuchowość. Zbyt wiele razy mury zamku roznosiły echem jej głośny krzyk, kiedy przyłapała Huncwotów na znęcaniu się nad Severusem Snapem. Zbyt często przerażeni uczniowie wpatrywali się w jej zaciśnięte usta, zaczerwienione policzki i wycelowaną w Jamesa Pottera różdżkę, kiedy kolejny raz zapraszał ja na randkę, tym samym upokarzając w oczach całej szkoły. Lily Evans jest wybuchowa. 

          Można rzec, że jest zbyt uporządkowana. Każdy, kto zna ja odrobinę lepiej, wie, że zawsze ma zaplanowany dzień. Nie robi niczego spontanicznie. Lubi mieć poukładane książki, ubrania i życie. Wścieka się, kiedy coś nie idzie po jej myśli, bo to oznacza zachwianie porządku. Wytrąca ją z równowagi, sprawia, ze czuje się zagubiona. Nienawidzi tego uczucia. Lily Evans jest uporządkowana. 

          Zdecydowanie można nazwać ją przewrażliwiona. Przejmuje się wszystkim - począwszy od nieukładających się rudych włosów, na egzaminach kończąc. Czasem sama śmieje się ze swoich zmartwień - niektóre z nich naprawdę są komiczne. Ale taka właśnie jest Lily Evans - przewrażliwiona do bólu. 

          Można o niej wiele powiedzieć, zwłaszcza, jeśli dobrze się ją zna. 

          Wiele, ale z pewnością nie to, ze jest zimna. 

          Nie można jej zarzucić, że nie ma serca. 

          Nie można rzec, że jest zbyt zdystansowana, by poczuć cokolwiek głębszego. 

          Lily nienawidzi się za to, że jej uporządkowanie zaginęło gdzieś, rzucając ją samotną  na głęboka wodę. Czuje, że tonie. Każdy oddech jest coraz cięższy, każda chwila zbliża ją do samego dna. I chyba tak właśnie powinno to wyglądać. Tak opisują to w książkach, które uwielbia czytać. Ale Lily tego nie chce. Jedyne, czego pragnie, to wyzbycie się każdego uczucia, które wypełnia jej serce, ciążąc jej niesamowicie. Chce znów poczuć się lekka, wrócić do swojej rutyny. 

           Chce, ale nie potrafi. 

          To wszystko dzieje się zbyt szybko, a ona nawet o tym nie decyduje. Nienawidzi, kiedy nie może kontrolować swojego życia. Ale ostatnie miesiące właśnie tak wyglądają i Lily ma przeczucie, że jedyne, co może z tym zrobić, to poddanie się temu.

          Kiedy widzi wybiegającą z sali Colleen, chce zrobić to samo. Chce pobiec za nią, dogonić ją, a potem powiedzieć o wszystkim, co czuje. Wie, że to egoistyczne. Wie, że nie ma prawa obarczać nikogo swoimi problemami - nie teraz. Ale czuje, że to, co trzyma wewnątrz, nie może pozostać niewypowiedziane. A kto powinien usłyszeć to pierwszy, jeśli nie właśnie Colleen?

          Lily nie do końca wie, co Avis miałaby usłyszeć. Nie wie, o czym tak rozpaczliwie chce jej powiedzieć . Niczego nie rozumie. 

          Sumienie nie pozwala jej opuścić klasy. Przecież jest samą Lily Evans, pilną uczennicą, która nie łamie zasad. Jest Prefektem, którego zadaniem jest dawać innym dobry przykład. Powinna zostać na swoim miejscu. Nie ma prawa zawodzić profesora Slughorna, Alicji czy Dorcas. Powinna też wyzbyć się uczucia, które zapłonęło w niej niczym ogień. 

          Ale Lily Evans jest też Gryfonką. A Gryfoni robią nie to, co uważają za rozsądne, ale to, co podpowiada im serce. 

          Wstaje wiec, patrząc prosto w oczy Horacego Slughorna, niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów. Wszystkie spojrzenia skierowane na nią, ale jakie to ma znaczenie? W tym momencie nie liczy się nic, oprócz rozmowy z Colleen. Lily pragnie jej rozpaczliwie, zupełnie, jakby miała ona coś zmienić. Może się myli. Może wszystko pozostanie dokładnie takie samo - musi się przekonać. Evans wypada z klasy prosto do zimnych lochów. Zna je bardzo dobrze. Pamięta czasy. kiedy uważała Severusa Snape'a za swojego przyjaciela. Spotykali się tu często, gotowi spędzić długie godziny na rozmowie. To minęło, odeszło, pozostając jedynie przyjemnym wspomnieniem, kiedy Ślizgon był jeszcze sobą. Teraz zmienił się diametralnie, a ona nie chciała dłużej uczestniczyć w jego życiu

          Potykając się o własne nogi, zaczyna rozumieć, jak nieporadna się stała. Jej oddech przyspiesza i staje się płytki. a serce wali jak oszalałe. Widzi w oddali wpartą o kamienną ścianę Colleen i wzdycha z ulga. Nie przebiegłaby ani metru więcej w tych butach. 

          - Lily?

          - Goniłam cie, ty wariatko, musisz tak szybko biegać? - sapie, biorąc głębokie wdechy. Staje tuż przy przyjaciółce, opierając się o jej ramie. - Rozumiem, ze Quidditch robi swoje, staratata, ale...

          - Lily, co ty tu robisz? - przerywa jej brunetka. 

          Patrząc na nią, Evans ma ochotę po prostu złapać ja w ramiona. Pierwszy raz widzi ją taką bezsilną, wykończoną. Pierwszy raz widzi, ze Colleen Avis naprawdę się poddała. To straszne, jak jej przyjaciółka nie jest w stanie funkcjonować, kiedy w pobliżu nie ma Jamesa. To straszne, jak krucha jest bez jego obecności. Lily nie chce o tym myśleć - potrząsa wiec głową, a potem bierze kolejny wdech i ponownie zerka w stronę Gryfonki. 

          - Chcę ci coś powiedzieć. Muszę ci coś powiedzieć, bo zwariuję - mówi, a jej dłonie nagle zaczynają drzeć. Oddech ponownie przyspiesza, a serce zdaje się chcieć wyrwać z jej klatki piersiowej. Przełyka głośno ślinę. Nie jest gotowa, ale słowa wypływają same z jej ust. - Jestem taką kretynką, Colleen. Skończoną, głupią kretynką... 

          - Wcale nie jesteś...

          - Nawet nie wiem, kiedy to się stało, wiesz? - kontynuuje, ignorując Collie. To nie czas na usprawiedliwianie jej czynów. Nie miała prawa do tego dopuścić, a jednak to zrobiła. - Nie wiem, czy to zaczęło się w Dolinie Godryka, czy może dużo wcześniej. Ale czuje, jak to spała mnie od środka. Płonę i tonę jednocześnie. Czy to w ogóle jest możliwe? Merlinie, gadam głupoty... - Kręci głową, łapiąc się za skronie. 

          Colleen patrzy na nią w osłupieniu. Zdaje się nie rozumieć żadnego słowa wypływającego z ust Lily. Ale to nieważne. Evans wie, ze zrozumie. Prędzej czy później - zrozumie. 

          - A na dodatek teraz... właśnie teraz... - szepcze, opierając głowę o zimny mur. - Nie miałam prawa tego zrobić. Colleen, to nigdy nie powinno się wydarzyć. Jak spojrzę mu w oczy, kiedy wróci?

          Słyszy głęboki wdech, jaki bierze Avis. Widzi nagle olśnienie w jej szarych oczach. Wie, ze dotarło do niej, o czym mówi i nie potrafi dłużej wytrzymać jej wzroku. Szare oczy zdają się jedynie dokładać ognia do jej i tak stojącego w płomieniach serca. Lily nigdy nie czuła czegoś tak mocno i szczerze. Nigdy nie sadziła, że to w ogóle jest możliwe



          - O, Godryku - szepcze Collie tak cicho, ze Lily ledwie ja słyszy. - Jesteś skończoną kretynką - przyznaje. - Lily, naprawdę nią jesteś

          A źniej Evans pamięta już tylko jej mocny uścisk. I śmiech. Szczery, najprawdziwszy śmiech. I zdaje się na krótki moment odzyskać swoją Colleen. 

*****

          - Już myślałem, że nie przyjdziesz. 

          - Daj spokój, Frank. Dlaczego miałabym nie przyjść? - odpowiada Alicja, posyłając mu nieświadomie jeden z najpiękniejszych uśmiechów. 

          Brunet wzrusza w odpowiedzi ramionami. 

          - Cóż, sądziłem, że może nudzi cię towarzystwo osoby, która potyka się co dwie minuty - mówi, drapiąc się po głowie. 

          Dziewczyna wybucha śmiechem, a on nie potrafi oderwać od niej wzroku. 

          Niedawno zastanawiał się, co takiego ma w sobie Alicja Springs, że zdołała tak zawrócić mu w głowie. Do głowy przychodziły mu różne odpowiedzi. Mogło chodzić o jej wygląd. Może dawniej tego nie zauważał, ale jest jedną z najpiękniejszych dziewcząt w Hogwarcie. Jej długie włosy opadają swobodnie na plecy, drobny nosek marszczy się za każdym razem, kiedy się śmieje, a ciemne, czekoladowe oczy świecą tak mocno, że byłyby w stanie rozproszyć najgęstszy mrok. Kiedy powiedział o tym Syriuszowi, Black płakał ze śmiechu. 

          - Alicja Springs to zdecydowanie coś więcej, niż ładna buzia, przyjacielu - powiedział wtedy Łapa. - Musisz widzieć w niej coś, czego nikt inny nie dostrzega. 

          Mogło chodzić o jej inteligencje. To niedorzeczne, ale Frank uwielbiał obserwować, kiedy dziewczyna siedziała w bibliotece, czytając książkę i jednocześnie pisząc wypracowanie. Kiedy wspomniał o tym, Black najzwyczajniej w świecie spadł łóżka, a potem piętnaście minut tarzał się po podłodze w dormitorium, wydając z siebie różne dziwne odgłosy. 

          - Lubisz w niej to, że ładnie czyta książki? Hej, Luniaczku, słyszałeś to?! - zawołał wtedy, ocierając łzy rozbawienia i ledwo podnosząc się z podłogi. - Słuchaj, Frank, a może ty pomyliłeś Springs z uroczą panią Pince?

          Teraz, kiedy stoi przed drobna, chichocząca szatynka, zaczyna rozumieć słowa Łapy. To musi być coś więcej. Alicja jest zbyt wyjątkowa, by widzieć w niej wygląd i intelekt. 

          Kiedy Alicja rumieni się nagle pod jego wzrokiem i odgarnia włosy z twarzy, Frank ma ochotę krzyczeć tak głośno, by cały zamek go usłyszał. Chce porwać ja w swoje ramiona i nigdy z nich nie wypuścić. Chce, aby była jego. A on jej. 

          Nie chodzi o to, że jest ładna. Nie chodzi o to, że imponuje mu swoją wiedzą i zapałem. Longbottom rozumie to doskonale, patrząc na nią uważnie. Dostrzega coś więcej. Widzi jej zarumienione policzki, subtelny, nieśmiały uśmiech rozjaśniający jej twarz. Widzi sposób, w jaki wygina palce, wbijając wzrok gdzieś w podłogę. A potem widzi jej oczy. I Merlinie, przysięga na wszystko, ze już zawsze chce tonąć w ich odcieniu. 


          O cholera, musi o tym powiedzieć Syriuszowi!

          - Co dwie minuty i czternaście sekund. 

          - C-co? - pyta głupio, unosząc brew. 

          - Liczyłam. Potykasz się co dwie minuty i czternaście sekund - tłumaczy, w końcu podnosząc na niego wzrok. 

          Frank nie może uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. 

          - Liczyłaś? - powtarza, czując się głupio jak nigdy wcześniej. - No, teraz to już jestem pewien, ze zanudzam cie na śmierć...

          - Zamknij się, Frank, i zabierz mnie na ten spacer - przerywa mu pospiesznie, zatykając jego usta swoja drobna, delikatna dłonią.

*****

          Zdaje się, że wraca do stanu sprzed trzech miesięcy, kiedy dostrzegając na Mapie Huncwotów kropkę z napisem COLLEEN AVIS zrywa się jak oparzony z łóżka, po to, by biegiem puścić się na czwarte piętro. Nie wie, co zamiera zrobić.  Jest za to pewien jednego. Nie wytrzyma kolejnego dnia ciszy miedzy nimi. Przywróci to, co mieli. Choćby miał zrobić to siła. 

          Mija w drzwiach Pokoju Wspólnego rozanielonego Franka, który wi coś do niego; Syriusz nie słucha. Nie ma teraz czasu na przyjacielskie pogawędki. Nie, kiedy w każdej  chwili może utracić determinację i wrócić do bycia szarym Syriuszem Blackiem, który bez Jamesa Pottera nie jest sobą

          Widzi ją już z daleka. Korytarz jest ciemny, ale nie na tyle, by nie mógł dostrzec zarysu jej sylwetki. Nie kontroluje swoich ruchów; szybkim krokiem zmierza w jej kierunku. Jest pewien, że dziewczyna wie, że za nią idzie. Ale nie ucieka. Nie rzuca w jego stronę przekleństw. To już coś, prawda?

          Łapie ją mocno za ramię, po to tylko, by przycisnąć Colleen do ściany.

          Nie wygląda na zdziwioną. Jej wyraz twarzy mówi o tym, że właściwie spodziewała się tej sytuacji. Syriusz patrzy uparcie w jej szare oczy, nie odrywając wzroku nawet na sekundę. A ona dzielnie podtrzymuje jego spojrzenie. Nie spuszcza głowy, nie błądzi wzrokiem po podłodze. Patrzy na niego.

          - To całkiem zabawne, nie? - zagaduje dziewczyna zachrypniętym głosem, nawet nie próbując mu się wyrwać. - Za każdym razem, kiedy coś jest nie tak, postanawiasz rzucić mnie na ścianę i nie puszczać, dopóki wszystko nie skończy się tak, jak byś tego chciał.

          Syriusz uśmiecha się leniwie pod nosem.

          - To całkiem zabawne - przyznaje. 

          Jej ciało zdaje się być takie bezbronne pod jego silnym naciskiem. Są tak blisko. Black czuje jej gorący oddech na swojej szyi. Wyczuwa drżenie jej dłoni. A może to jego własne? Sam nie wie. W tym momencie nie jest pewien niczego. I słyszy bicie jej serca. Szybkie, nierytmiczne, silne. Takie, jak jego. 

          Mimo ciemności bardzo wyraźnie widzi jej twarz. Widzi oczy, które zdają się przeszywać go na wskroś. Widzi nos z kilkoma drobnymi piegami. Widzi rozchylone usta. I w pewnym momencie jedyne, czego pragnie, to zatracenie się w nich. 

          To niedorzeczne, co czuje, będąc przy niej. Syriusz Black nie jest typem, który potrzebuje dziewczyny. Nie lubi zobowiązań. Nie jest gotowy na coś takiego, jak związek - nigdy nie będzie. Ma przecież Huncwotów, to mu wystarczy. Nigdy nie rozumiał idei miłości. Nigdy nie potrafił pojąć, dlaczego jest tak ważna, dlaczego potrzeba jej w życiu każdego człowieka. Nie wiedział, czemu to właśnie ona miałaby dać mu szczęście. Patrząc w oczy Colleen, nie widzi odpowiedzi. Ale wcale jej nie szuka.

          - Gdyby nie Śmierciożercy w Dolinie Godryka, zrobiłbym to już dawno - szepcze do jej ucha, nachylając się jeszcze bardziej, czując jej zapach jeszcze lepiej. - Pozwól mi...

          - Nie - przerywa szybko Avis.

          Brunetka kładzie dłonie na jego torsie i próbuje odepchnąć. Syriusz byłby głupi, gdyby nie zauważył, że wcale nie użyła przy tym całej swojej siły. Wcale nie chce, żeby odszedł. Pragnie tego samego, czego on. 

          Może będą żałować. Może to nigdy nie powinno się wydarzyć. Są zbyt podobni, przeszli razem przez zbyt wiele dobrych i złych rzeczy, by to mogło się udać. Ale Syriusz na nic nie liczy. Jedyne, czego chce w tym momencie, to dotyk jej rozchylonych warg. Tylko o tyle prosi.  

          Jest jeszcze bliżej jej ciała, o ile to możliwe. Dzielą ich jedynie centymetry. Syriusz nie może złapać oddechu. Nie rozumie dokładnie tego, co się dzieje. Ale to bez znaczenia - stoi tu przed nią i nie zamierza odpuścić. Syriusz Black nie odpuszcza.

          - Nie możesz tego zrobić, Syriusz, proszę cię...

          - Pieprzyć twoje pozwolenie.

          A potem jego zaschnięte usta atakują jej wargi, łącząc się w brutalnym pocałunku.


***** 
Chciałabym bardzo podziękować Pietrova  i Adaline
Za to, że jesteście. 

6 komentarzy:

  1. Jestem jestem i od razu wzięłam się za czytanie, gdy zobaczyłam rozdział! Ale od początku.. Martwi mnie bardzo sprawa z Jamesem, naprawdę mam nadzieję, że wydobrzeje i wróci do Hogwartu, bo jego brak jest bardzo odczuwalny tym bardziej szkoda mi Łapy, któremu tak bardzo brakuje najlepszego przyjaciela. Podobała mi się też bardzo scena między Coleen a Lily, a w dodatku jej nagłe wybiegnięcie z klasy i zdziwienie Sluhgorna - świetna sprawa! Ale oczywiście najlepsze z najlepszych - pocałunek Syriusza i Coleen. Syriusz z mojego opowiadania zrobiłby dokładnie to samo! Pieprzyć pozwolenia! Pozdrawiam i czekam na następny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz, pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt!

      Usuń
  2. A idź Ty. Popłakałam się przez Ciebie... Znowu! A raczej płakałam przez cały rozdział. O Matutlu Śniety, ten rozdział jest tak smutny, taki prawdziwy, że aż boli. Tak bardzo mi szkoda Colleen i Syriusza. Nie dziwię się, że tak przeżywają, mam nadzieję, ze jednak będą dawać sobie nawzajem wsparcie i siłę do walki. No i w końcu pojawiły się prawdziwe uczucia Lily, choć nadal liczyłam, że będzie to bardziej przeżywała, ale cóż, takie życie. Szkoda, że nie mogą odwiedzić Jamesa w szpitalu - powinni zrobić spektakularną ucieczkę ze szkoły by odwiedzić przyjaciela. Mam nadzieję, że Potter szybko się wyliże, chociaż z tego co wywnioskowałam nie zanosi się na to. Frank i Alicja coś czuję, że za niedługo zostaną parą. I dobrze, potrzebne im wszystkim nieco szczęścia w życiu. No i mój kochany Lynatyk ♥ Jego mi zawsze za mało.
    Nie podoba mi się to co robi Peter, co ten szczur kombinuje, hmmm? Pewnie coś złego, czuję to w kosciach - a może zmienia sie w szczura i śledzi Coll? o.O Teorie spiskowe by Pietrova.
    Awww! Dostałam pozdrowienia, to słodkie! ♥ Dziękuję bardzo.
    Nie wiem kiedy dodasz nowy rozdział, i czy ja dodam jakiś przed świętami, więc piszę teraz -> Wesołych Świąt! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że szczur z pewnością nie wymyślił niczego dobrego ;)
      Dziękuję ślicznie za komentarz, mam nadzieję, że zawsze będę cię wzruszać!
      Wesolych Świąt!

      Usuń
  3. O Merlinie, właśnie tak to sobie wyobrażałam. Oni są tacy cudowni. Ale wiesz, że za Jamesa w śpiączce powinnaś dostać solidnie po łbie? xD Kocham go i plis plis plis niech w końcu się obudzi <3 Śpiąca królewna, ot co.
    https://bestfriendpeeves.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, no dajmy się Jamesowi pobawić w Śpiącą królewnę, tak cudownie mu idzie... :D

      Usuń

Komentarze motywują!