26 grudnia 2016

Rozdział 21: Pragnienia serc

*****

          Gdzie byłaś?

          Głos Alicji uderza w nią ze zdwojoną siłą. Była pewna, że kiedy wróci, przyjaciółki już dawno będą spały. Dochodzi pierwsza i Colleen specjalnie przesiedziała sporo czasu w Pokoju Życzeń, aby nie musieć wysłuchiwać pytań trzech Gryfonek. Nie ma na to siły.

          Nadal czuje na ustach smak warg Syriusza. Jej ciało drży na myśl o silnych dłoniach chłopaka, oplatających jej talię. Przełyka głośno ślinę. Nigdy nie powinno do tego dość. Nie miała prawa na to pozwolić. Merlinie, nawet go nie odepchnęła, nie próbowała uciec. To nienormalne. To nawet brzmi niedorzecznie. Ona i Syriusz Black, jej przyjaciel, w którym nigdy nie dostrzegała nikogo więcej? Nigdy nie chciała dostrzegać. 

          Przymyka na moment oczy, chcąc zmyć z siebie wszystkie uczucia rozdzierające jej klatkę piersiową. Ale nie potrafi. One nie odchodzą. I może podświadomie właśnie na to liczy - że zostaną z nią już do końca. Niezależnie od tego, jak nienormalne są. 

          Pierwszy raz pragnie czegoś na tyle mocno, by bać się w tym zatracić.

          Pierwszy raz jej ciało działa wbrew jej woli. A ona nie ma siły walczyć. Nie chce walczyć. Chce się temu poddać, naprawdę chce, ale nie może. To nigdy nie powinno się wydarzyć. A ona musi zwyczajnie wymazać to z pamięci, musi zapomnieć, przestać myśleć o ustach, których nigdy nie powinna całować. 


          Nie wie, ile to wszystko trwa. Może to zwykłe, krótkie muśnięcie ich spragnionych ust, a może stoją tam już godzinę, zatraceni w swoich zmieszanych oddechach, zdeterminowani w walce o to, które z nich pierwsze się podda. Żadne nawet nie myśli o przegranej. Trwają więc w swoich objęciach, a jedyne, co nasuwa się im do głowy, to niedorzeczność tej sytuacji. I wiedzą, że będą żałować - ale jakie ma to właściwie znaczenie, jeśli oboje nie potrafią przestać? Czasem pragnienie jest silniejsze, niż zdrowy rozsądek.

          Odsuwają się od siebie, kiedy słyszą kroki, ale nawet nie myślą, by się rozejrzeć. Silne ramiona Syriusza nadal spoczywają na jej ciele, a ona chce po prostu, żeby tak zostało. Patrzy w jego szare oczy, doszukując się w nich czegoś, co mogłoby zmusić ją do odejścia. Ale nic takiego nie widzi - Black patrzy na nią z błyskiem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziała. 

          I dopiero wtedy dociera do niej, co się właśnie stało.

          Dłonią napiera na jego tors, chcąc, by się odsunął. I marząc o tym, by tego nie robił. 

          To zabawne, jak mają w zwyczaju opisywać to uczucie w książkach. Przysłowiowe motylki nie istnieją - nie u niej. Ona płonie żywym ogniem, spala się od środka, a jego dłonie wcale nie pomagają. Pragnie więcej i więcej, nie mogąc ugasić płomieni. Śmiało może powiedzieć, że będą żałować. 

          Odejdź, Syriuszu szepcze słabo, odrywając od niego wzrok i wbijając go gdzieś w podłogę. - Proszę.

          Po co, skoro tego nie chcesz?

          Przymyka na krótki moment powieki, by z nieco większą siłą spróbować go odepchnąć. Ale nie potrafi. Coś znów przejmuje kontrolę nad jej ciałem i jedynie zdrowy umysł sprawia, że nie miażdży jego ust swoimi, tęskniąc za ich smakiem. Nie może tego zrobić. Nie ma prawa.

          - Przestań i się zamknij. 

          Zmuś mnie, Colleen odpowiada.

          Odnosi wrażenie, że jego twarz znów jest zdecydowanie za blisko. Traci kontrolę. Musi szybko odejść...

          Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz prosi. Sprzeczne myśli kłębią się w jej głowie, ale nie pozwala im wygrać. Obiecaj!

          Zdaje się, że jego twarz rozjaśnia delikatny półuśmiech, kiedy słyszy jej słowa. Ale jego ciało powoli odsuwa się od niej i Colleen nie czuje już na szyi jego gorącego oddechu. Nie ma okazji zobaczyć błysku w jego oczach. Nie odczuwa jego ciepła. I chociaż chce krzyczeć, chce przyciągnąć go do siebie, nie robi tego. 

          Obiecuję, że nigdy więcej cię nie pocałuję.

          Chce, by cofnął te słowa. Chce, by jego usta znów całowały jej własne. 

          Nie mówi jednak nic, kiedy Black odwraca się do niej plecami, gotów, by odejść. Czasem najmroczniejsze pragnienia serc powinny pozostać niewypowiedziane. Colleen wie, że to właśnie jedno z takich. Zagryza więc mocno wargę, zmuszając się do milczenia. Tak to chyba powinno wyglądać, prawda? Powinna pozwolić mu odejść, a potem sama wymazać to z pamięci. 


          Ale jego kolejne słowa skutecznie jej to uniemożliwiają.

          A Huncwot jest kłamcą doskonałym.


           Jesteś pijana odpowiada krótko, nawet nie patrząc na Springs. 

          Chce wziąć prysznic, zmyć z siebie wydarzenia tego wieczora. Chce zapomnieć. Ale nawet trzy godziny spędzone w Pokoju Życzeń nie sprawiły, że cokolwiek zrozumiała. Nawet one nie sprawiły jednak, że pojęła cokolwiek z tej pokręconej, nienormalnej sytuacji. Wie jedno: gdyby James tu był, to nigdy nie miałoby miejsca. Nigdy nie pozwoliliby sobie na tę chwilę zatracenia.

          – No coś ty, Coll. Ja? W życiu!

          Colleen nie uwierzyłaby jej nawet, gdyby powiedziała to pod wpływem Veritaserum. 

          Byliśmy z Frankiem w Hogsmeade. Syriusz pokazał mu jakieś tajne przejście, czy coś, żeby mógł mnie tam zabrać... ja cofam... wszystkie złe słowa o Łapie. Kocham go! mamrocze nieprzytomnie Spings, skutecznie wyrywając Avis z rozmyślenia. Na jej twarzy gości rozmarzony uśmiech, na który Collie jedynie wywraca oczami. I słuchaj, ty nie uwierzysz!

          No, to się okaże, ale najpierw musisz mi powiedzieć, w co dokładnie nie uwierzę — mówi z lekkim rozbawieniem. 

          – A, no tak. 

          Może to właśnie jest jej potrzebne - coś, co będzie w stanie odciągnąć jej uwagę od natrętnego wspomnienia Syriusza. Uśmiecha się pod nosem; pijana przyjaciółka z pewnością skutecznie wybije pocałunek z głowy Colleen. 

          – Ale... czekaj, czekaj. Jestem upita, ale bardzo dobrze pamiętam, o co cię pytałam. Gdzie byłaś? – powtarza Alicja, unosząc brwi i przyglądając się jej ze spokojem.

          – Musiałam trochę pomyśleć. 

          Co ma powiedzieć? "To nic takiego, Alicjo, całowałam tylko Blacka na szkolnym korytarzu, nic nadzwyczajnego"? 

          Mina Alicji sprawia, ze brunetka ze zdziwienia unosi jedna brew. Wygląda prawie jak James Potter, kiedy wpada na pomysł na kolejny kawał, który przybliży McGonagall o kolejny krok do zawalu. 

          A to znaczy, że nie jest dobrze. 

          – Och, więc to właśnie robiliście z Syriuszem?

          – C-co?

          Głośny śmiech odbija się echem od ścian dormitorium. Nie mija sekunda, nim Dorcas porusza się niespokojnie, a potem mamrocze coś o niewychowaniu i alkoholizmie, nim przewraca się na drugi bok. pewne, że nadal śpi, kiedy z jej ust wydobywa się ciche chrapniecie i Collie przyjmuje to z ulga. Nie wie, jak zareagowałaby Meadowes, widząc wypita Springs. Z pewnością nie skończyłoby się to dobrze dla Franka Longbottoma. 

          – No weź, nie zgrywaj się. – Alicja wykonuje jakiś nieokreślony ruch dłonią, a potem prawie spada z łóżka , co ponownie wywołuje jej chichot. – Nawet nie wiesz, jacy byliśmy zdziwieni z Frankiem, kiedy spacerowaliśmy sobie spokojnie korytarzem na czwartym piętrze, a potem usłyszeliśmy mlaskanie. MLASKANIE, COLLEEN! – Szatynka zdaje się nie dostrzegać przymrużonych oczu przyjaciółki. – No i myślę sobie: a, pewnie jakieś małolaty przeżywają swój pierwszy pocałunek... I MIAŁAM RACJE! 

          Colleen całkowicie traci nadzieję na to, że uda jej się wytłumaczyć wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Zagryza mocno wargę i nie patrzy już na Alicję, która niczym niezrażona postanawia kontynuować swoja opowieść. 

          – Mówię Frankowi, że powinniśmy chyba pójść, a potem słyszę: "odejdź, Syriuszu"! To był twój głos, Avis, nie wykręcisz się

          – Ala – mruczy cicho pod nosem. 

          – Całowałaś się z Blackiem. Z Syriuszem Blackiem. Z Łapą. Z Huncwotem. Z twoim przyjacielem. Prawda czy fałsz?

          – Prawda – odpowiada, nim podchodzi blisko okna, wbijając wzrok w Zakazany Las. 

          Merlinie, ona naprawdę to zrobiła

          Powinna pamiętać jednak, że to Syriusz. Lubi całować osoby, teraz zapragnął pocałować - i to całkowicie normalne. Nie powinna tego tak przeżywać. Nie powinna przywracać smaku jego warg. Nie powinna o tym myśleć

          Ale nie potrafi przestać

          – Wiesz, kilka godzin się nad tym zastanawiałam – zaczyna, przyglądając się z zainteresowaniem zarysowi wysokich drzew. – I Merlinie, Alicjo, może to siedziało we mnie już od dawna? Może naprawdę chciałam, żeby w końcu to zrobił? Może właśnie to sprawiło, że nie myślałam nawet o odepchnięciu go. To głupie, prawda? – Jej głos drży. – Nigdy nie powinnam się tak czuć

          Odwraca się w stronę przyjaciółki, chcąc zobaczyć jej minę. Ale zamiast tego zastaje rozwaloną na łóżku z zamkniętymi oczami i otwartą buzią. Wzdycha i z czystej litości podchodzi do niej, by okryć kołdra. 

          To będzie długa noc. 

*****

          – Tłumacz się, Longbottom. 

          – Ale o so chosi?

          Posyła mu pełne politowania spojrzenie. Wpadła do Wielkiej Sali krótki moment wcześniej, ubrana już w strój do Quidditcha. Pojawiła się tu tylko po to, by porozmawiać z Gryfinem, który właśnie w ekspresowym tempie pochłaniał naleśnika. Sama nie ma ochoty na jedzenie. Pierwszy raz tak mocno stresuje się meczem. 

          – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię – warczy. Dalej nie może uwierzyć w to, ze Frank bezczelnie upił jej przyjaciółkę! – Może przypomnij sobie wczorajszy wieczór. 



          – Jedyne, co z niego pamiętam, to ty i Syriusz całujący się na czwartym pietrze. 

          – Poważnie?! – Mruży oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Więc teraz będziemy rozmawiać o mnie i o Blacku?! Przypominam, że to ty zachowałeś się jak kompletny kretyn, kiedy pozwoliłeś Ali pić!

          Widzi jeszcze, jak brunet wywraca oczami, kiedy ktoś dosiada się do nich, zajmując miejsce stanowczo zbyt blisko niej. Byłaby głupia, gdyby nie rozpoznała zapachu wody kolońskiej i nie poczuła znajomego ciepła. Przymyka na krotki moment powieki. Syriusz

          Cała noc nie zmrużyła oka, jak idiotka zastanawiając się, jak wszystko będzie wyglądać dalej. W końcu niecodziennie przyjaciele rzucają się na siebie na szkolnym korytarzu, zapominając o wszystkim i nie dbając o wyrzuty sumienia. Zdaje się jednak, że Syriusz postanowił obrać taktykę "nic się nie wydarzyło". Uśmiecha się gorzko. Czego innego mogła się spodziewać?

          Ale to lepiej. 

          – No, no, Frank – mówi wesoło Black – nie sądziłem, że zabierzesz Alicję Springs do Hogsmeade, żeby ją upić!

          Dziewczyna wbija mu łokieć w żebro; cała szkoła nie musi o tym wiedzieć!

          – Och, zamknijcie się już. Przecież do niczego jej nie zmuszałem, sama chciała...

          – Nie zapominaj, ze Alicja nie jest taka, jak panienki, z którymi do tej pory się spotykałeś – syczy cicho Colleen, nachylając się nad stołem tak, ze ich twarze dzieliło kilka centymetrów. – Ostrzegam cie, Longbottom, jeden błąd i...

          Przerywa nagle i niespodziewanie, zaskakując tym nawet samą siebie. 

          Większe zdziwienie wywołuje u niej dłoń Syriusza kapiąca jej własna pod stołem. 

          Co, do cholery?

          Nie patrzy już w oczy Franka. Wbija wzrok gdzieś w dal, pierwszy raz w swoim życiu czując się tak niezręcznie. Siedzi tu, w Wielkiej Sali, a jej przyjaciel trzyma jej dłoń w sposób,  w jaki nigdy nie powinien tego robić

          I Colleen robi to, co wychodzi jej ostatnio najlepiej. 

          Ucieka.

*****


          To nie tak, że Syriusz nie lubi Quidditcha.

          On go szczerze nienawidzi.

          Do tej pory pamięta, jak ojciec pierwszy raz wsadził go siłą na miotłę. Orion i Walburga bardzo chcieli, by zdobywał osiągnięcia sportowe, a jakżeby inaczej! Bardzo się rozczarowali, kiedy ich syn najzwyczajniej w świecie wleciał w okno, tłukąc szybę. A jako, że lubi robić Blackom na złość, nigdy więcej nie wsiadł na ten diabelski sprzęt. No, przynajmniej do pierwszej lekcji latania w Hogwarcie. 

          Syriusz po prostu gardzi miotłami. Śmieszy go siadanie na twardym, wbijającym się we wszystkie nieodpowiednie miejsca patyku, który służy do sprzątania. O wiele bardziej wolałby jakąś latającą maszynę, najlepiej mugolski motocykl, tyle, że przerobiony. Nie, żeby coś o tym czytał...

          To jeden z niewielu meczów, na jakich się pojawia. Dawniej przychodził na nie tylko wtedy, kiedy James siłą wyciągał go z zamku, grożąc podpaleniem mu ogona, kiedy tylko przemieni się w psa. Ale teraz Jamesa tu nie ma, więc żaden mecz nie wydawał mu się interesujący. No, dopóki Colleen Avis nie wróciła do drużyny.

         Wszyscy byli zdziwieni, kiedy Trevis niespodziewanie poprosił ją o powrót na pozycję Ścigającej. Wiadome było, że duma mu na to nie pozwala. Collie nawet nie myślała, by odmówić i już następnego dnia trenowała zacięcie. A Black widział, że kiedy gra, zapomina o troskach. Nawet o tych związanych z Potterem.

          Lepiej, żeby nie dowiedziała się, że szanowny Trevis potrzebował małej zachęty z jego strony, by zdobyć się na zezwolenie Avis powrotu.

          Klnie pod nosem, wchodząc na trybuny zaraz za Peterem i Remusem. Ma na sobie ten kretyński szalik, który Lunatyk wcisnął mu, tłumacząc, że bez niego będzie wyglądał żenująco. Syriusz wwierca dziurę w plecach przyjaciela. Wie, że kiedy Lupin się uprze, nic nie przekona go do zmiany decyzji, nie ma, że boli. Nie sprzeciwiał się więc specjalnie, jedynie warknął coś pod nosem. Teraz, widząc dziesiątki Gryfonów wspinających się schodami, myśli, że może wcale nie wygląda tak źle, w porównaniu do nich. Mija się z Frankiem i Alicją; Longbottom nosi na głowie grzywę lwa, co tylko utwierdza Blacka w przekonaniu, że fani Quidditcha są nienormalni.

          – A zawodnicy jeszcze gorsi – mamrocze sam do siebie pod nosem.

          Zajmują miejsca przy barierce niemal na samej górze, tak, że mają doskonały widok na całe boisko. Głosy roznoszą się po nim echem; Gryffindor i Slytherin przekrzykują się, a w ich słowach nie brak wymyślnych przekleństw. Łapa uśmiecha się pod nosem, kiedy jakaś pierwszoklasistka wystawia środkowy palec Snape'owi, siedzącego w loży Ślizgonów. To się nazywa Gryfonka!

          – Nie wierzę, że tu jestem – marudzi, opierając się o barierkę. Nie mija sekunda, nim czuje na sobie zdziwione spojrzenie Remusa.

          – Daj spokój, oboje wiemy, dlaczego tu przyszedłeś...

          Nie mogłeś odpuścić by zobaczyć swoją najlepszą...

          ...niezastąpioną...

          niesamowicie bliską twojemu sercu...

          ...i twojej duszy, oczywiście...

          ... Gryfonkę, którą kochasz nad życie!

          Remus i Peter, wyglądając na niesamowicie dumnych ze swojego przedstawienia, przybijają sobie piątkę. 

          Syriusz marszczy brwi, ale nic nie mówi. Przeklina się w myślach za to, że kiedy poprzedniego wieczoru postanowił zachować się jak kompletny idiota i pobiec na czwarte piętro za Colleen, nie zabrał ze sobą Mapy Huncwotów. Nie miał szczęścia - Remus był tym inteligentnym i to właśnie w jego ręce wpadła mapa, wtedy, kiedy dwie kropki były zdecydowanie zbyt blisko siebie. Łatwo wyciągnął wnioski i kiedy Łapa wrócił do 
domitorium, trzaskając drzwiami, Lupin zaczął śpiewać coś o miłości, rosnącej wokół nich. 

          A teraz nie ma życia. 

          Kogo Black kocha?

          Och, jak cudownie. Jeszcze jej tutaj brakowało, myśli chłopak, nie wymawiając tych słów na głos. Nie zapomina się przecież o tym, że to Lily Evans, której temperament jest równie ognisty, co włosy. Cóż, czasem lepiej przemilczeć sprawę, nawet, jeśli jest się Syriuszem Blackiem.

          To ty nie wiesz, Lily? Remus wygląda na zszokowanego. 

          Potem jednak uśmiecha się złośliwie i Łapa jest już pewien, że nadszedł czas na coś, czego nie znosi z całego serca. Będą go obgadywać, kiedy on stoi obok!

          Wygląda na to, że nie odpowiada dziewczyna, wpychając się między Syriusza, a Remusa i opierając dłonie o barierkę.

          Syriusz przez krótki moment ma ochotę podziękować jej, że rozdzieliła jego i Lunatyka. Wie, że kilka komentarzy później zdenerwowałby się tak, że zacząłby wrzeszczeć, a może nawet szarpać się z przyjacielem. Potem musiałby skomleć jak pies, mamrocząc słowa przeprosin, a tego szczerze nie znosi. Ale potem przypomina sobie, że Evans jest cholernie ciekawska i wścibska. I wie, że ten mecz nie będzie niczym przyjemnym.

          Evans, czy mi się zdaje, czy to kompletnie nie twój interes? wtrąca, licząc w myślach do dziesięciu, nawet, jeśli wie, że to mu nie pomoże. 

          Zdaje ci się. Lily szczerzy się radośnie w jego kierunku, a potem piszczy i macha swoim szalikiem, uderzając nim Syriusza w twarz.

          Zawodnicy właśnie wylatują jeden za drugim na boisko, wywoływani przez komentatora, którym całkiem niedawno został Ben Larn z Gryffindoru. 

          Black wypatruje wzrokiem rozczochranych, ciemnych włosów, które wbrew pozorom nie należą do Jamesa Pottera. Jego oczy szybko odnajdują drobną Colleen Avis, która przy osiłkach z drużyny wygląda zupełnie jak mała dziewczynka. Cóż, książki nie ocenia się po okładce, a ona nieźle potrafi dać w kość pozostałym zawodnikom. Przekonał się o tym już wiele razy, kiedy Rogacz z zachwytem opowiadał o jej akcjach na boisku. 

          Nie, żeby jakoś szczególnie słuchał...

          To o kim w końcu mowa?

          Nadal tu jesteś?

          Black, majaczysz już, może powinieneś pójść do drogiej Poppy odpowiada kąśliwie ruda dziewczyna, a potem macha mocno swoimi włosami, gdy odwraca się w stronę Lupina. 
Remusie, o kim mowa?


          Posyła mordercze spojrzenie Lunatykowi, ale ten zdaje się nie przejmować Syriuszem. W odpowiedzi jedynie rzuca mu wzrok mówiący: "jestem wielkim, strasznym wilkołakiem, który może cię rozszarpać w kilka sekund, ja tu rządzę". 

          Postanawia więc milczeć.

          No nie mów, że naprawdę ci nie powiedziała. Znaczy, pewnie wróciła dość późno i już spałaś, to jasne, a na śniadaniu nie była zbyt chętna do rozmowy, więc w sumie...

          Remus mówi dziewczyna z naciskiem, patrząc twardo na blondyna.

          Syriusz wyklina w myślach jej zawziętość.

          Poważnie, Evans, nie mam pojęcia, co Rogacz w tobie widzi mamrocze. Jesteś podła, wścibska, interesujesz się sprawami niewinnych obywateli i...

          Syriusz pocałował Collie.

          Zaciska szczękę, wbijając wzrok we wspomnianą pannę Avis, która właśnie przelatuje blisko trybun, odprowadzona wiwatem Gryfonów

          Szykuje się na wybuch. Wie, że Lily zacznie na niego krzyczeć, wyzywać go, a może nawet dopuści się do rękoczynów. On natomiast nie będzie miał prawa bronić się przed jej szałem, pamiętając o zakochanym w niej Jamesie, który niestety jest jego najlepszym przyjacielem. Zostanie więc znokautowany, a w ramach zemsty nawet Remus mu nie pomoże! 

          Ale Lily nie krzyczy. Nie wyciąga nawet różdżki. Zamiast tego patrzy na niego ze szczerym zdziwieniem.

          Dlaczego?

          Serio, Ruda? Dowiadujesz się, że pocałowałem twoją przyjaciółkę, a ty nawet się nie wydzierasz? 

          Po co miałabym to robić? Wzrusza ramionami, nadal z zaskoczonym wyrazem twarzy. To jak, Syriuszu? Dlaczego pocałowałeś Collie?

          Syriusz najzwyczajniej w świecie nie zna odpowiedzi na to pytanie. I może właśnie dlatego tak się go obawiał. Po prostu - nie wie. Zrobił to bez większego namysłu. Pocałował , ponieważ... Właściwie, dlaczego do cholery pocałował Colleen Avis?

          – Daj se spokój, Evans. Chciałem pocałować, więc to po prostu zrobiłem. Koniec historii, dziękuję, możesz już iść

          Syczy, kiedy otrzymuje cios w ramię. Patrzy z wyrzutem na Lily, która wręcz promienieje, widząc ból wypisany na jego twarzy. A wiec jednak rękoczyny! Wiedział, że do tego dojdzie, był pewien!

          Ale rudowłosa nagle poważnieje.

          Nim Black reaguje, nagle rozdziawia usta i rozszerza powieki, zupełnie, jakby dopiero teraz dotarła do niej ta wiadomość. 

          – O, Merlinie. Pocałowałeś Collie. 

          Brawo, Evans, za spostrzegawczość. 

*****

          Wygrali. 

          To pierwszy mecz, który zakończył się dla nich zwycięstwem, od kiedy Jamesa nie ma w drużynie. Pokonali Slytherin i Gryfoni zarządzili - zgodnie z tradycja - imprezę w Pokoju Wspólnym. 

          Collie doskonale pamięta. jak kilka miesięcy wstecz bawili się na nich wszyscy razem, nie śpiąc cała noc, śmiejąc się i pijąc litry Ognistej Whisky. Potem dostawali szlabany od zdenerwowanej do granic możliwości McGonagall, wypominającej im nieodpowiedzialność i głupotę. To była jej ulubiona część meczu - smak wygranej. 

          Ale teraz nie ma z kim świętować. Potter leży w szpitalu, w śpiączce, a zwykle to właśnie on zostawał z nią do samego końca, tańcząc i śpiewając. 

          Siedzi wiec w dormitorium. Wpadła do niego od razu po zejściu z boiska, omijając zręcznie tłum wiwatujących Gryfonów. To nie tak, że nie cieszy się z wygranej. Ona po prostu czuje, że to nie czas na świętowanie i imprezę. To nie czas na radość i śmiech. 

          Leży, patrząc w sufit wypełniony setkami zdjęć. To był pomysł Jamesa; trzy lata wcześniej oboje postanowili umieścić je na nim zaklęciem trwałego przylepca. Każdego roku doklejała nowe fotografie. Dobrze, że McGonagall nadal nie zauważyła. Collie prawdopodobnie miałaby spore problemy, zwłaszcza, że te zdjęcia zostaną tu na zawsze. Przyszłe pokolenia będą je oglądać, zapewne zastanawiając się nad historią rocznika 1960.

          Uśmiecha się gorzko. 

          Ich historia powoli przemienia się w piekło, z którego nie ma wyjścia; piekło, którego nie można uwiecznić na fotografiach. Jest ulotne, przeplata się miedzy ich palcami, ale istnieje. A oni odczuwają je tak mocno, jak tylko potrafią. 

*****

          Dorcas przygląda się ze szczerym znudzeniem tańczącym na środku pomieszczenia nastolatkom. Alkohol leje się wokół i ma wrażenie, że widzi pierwszoklasistę, chowającego butelkę Ognistej Whisky pod szkolną szatę. Kręci z dezaprobatą głową. Sama nie wie, kiedy te imprezy przestały ja bawić, straciły dawne znaczenie. 

          Alicja, która siedzi obok niej na wielkiej, bordowej kanapie, z podekscytowaniem rozgląda się po Pokoju Wspólnym. Dorcas wie doskonale, ze szuka Franka Longbottoma. Ostatnio ta dwójka jest nierozłączna

          – Tam stoi – mówi w końcu, nie mogąc znieść nadziei w ciemnych oczach dziewczyny.  Kiwa głową w kierunku bruneta stojącego niedaleko dziury w portrecie. 

          – N-nie wiem o czym mówisz – odpowiada Springs, czerwieniąc się okropnie i odgarniając włosy z twarzy. 

          Blondynka parska śmiechem. 

          – No idź do niego. 

          Zdaje się. że nie musi kolejny raz powtarzać. Szczęśliwa Alicja zrywa się z kanapy, szybko całuje ja w policzek, a potem odchodzi, ginąc gdzieś w tłumie Gryfonów. Zostaje sama, a ostatnimi czasy to właśnie samotności wyczekuje najbardziej.

          Dorcas zamierza powrócić do znudzonego mierzenia wzrokiem rówieśników, kiedy na kanapie poprzednie miejsce Ali zajmuje Remus Lupin. Ma zmęczone oczy, a jego twarz wskazuje na to, ze bawi się równie beznadziejne, co ona. Chłopak wzdycha cicho, upija łyk napoju z czerwonego kubka, a potem kładzie głowę na oparciu kanapy. Dziewczyna powstrzymuje śmiech; Lunatyk wygląda okropnie, zupełnie, jakby impreza trwała kilka godzin, a on wypił zdecydowanie zbyt dużo. Gdyby go nie znała, właśnie tak by go oceniła. 

          – Widzę, że jesteś znudzony zabawą.
          – Nawet nie masz pojęcia – mruczy Huncwot w odpowiedzi, przecierając pokrytą bliznami twarz dłońmi. – Cholerni Gryfoni, zachciało im się imprezy w niedzielę, jestem pewien, że jutro połowa z nich nie przyjdzie na zajęcia...  

          Dziewczyna parska śmiechem.

          - Siedzą tutaj, zachowując się jak dzicz, a ty nadal przejmujesz się ich edukacją. To urocze, Remusie.

          - To po prostu nie czas na zabawę - odpowiada, nagle poważniejąc. Prostuje się i patrzy na nią dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem. - To nie czas na świętowanie, nie czas na...

          - Nie uważasz - przerywa mu - że właśnie wtedy, kiedy jest najgorzej, należy bawić się tak, jakby jutra miało nie być?

          Niemal niezauważalnie, Lupin kiwa powoli głową. Dorcas kładzie bladą dłoń na jego chudym ramieniu i uśmiecha się sztucznie.

          - Nie każdy znosi cierpienie w żałobie - mówi, patrząc w jego miodowe oczy. - Jedni udają, że wszystko jest w porządku, że są wystarczająco silni, by to znieść...

          - Tak, jak ty - wtrąca.
   
          Jej serce zamiera na krótki moment. Blondynka spuszcza lekko głowę i unosi kącik ust.

          - Tak - przyznaje. - Drudzy poddają się temu. Walczą ze złem, ale nie walczą z samym sobą, trzymając się w wierze i nadziei. Ból ich zjada. To jesteś ty, Remusie. Pozwalasz, by cię to pochłonęło. - Zaciska palce na jego skórze, kiedy chłopak unika jej wzroku. - Są też tacy, którzy wolą zapomnienie.

          Wraz z jej ostatnim słowem, oboje przenoszą wzrok na Syriusza Blacka.

           Łapa siedzi przy schodach prowadzących do dormitorium dziewcząt, co chwilę przechylając butelkę Smoczego Wina*. Za każdym razem krzywi się, ale nie przestaje pić. Chichocze, mamrocząc coś pod nosem i zerka w stronę schodów, zupełnie, jakby miał nadzieję, że ktoś zaraz zejdzie na dół. Jakby na kogoś czekał.

          - Syriusz sobie nie radzi - tłumaczy drżącym głosem Remus, przymykając powieki, nie mogąc znieść widoku przyjaciela. - Wiesz, że bez Jamesa, on jest... 

          - Wiem.

          Minęło trochę czasu, nim zdołała zrozumieć więź łączącą Blacka i Pottera. Przyjaźń, braterstwo, oddanie. Byli nierozłączni, a kiedy zostawali rozdzieleni siłą, nie potrafili normalnie funkcjonować. 

          Dorcas ma przyjaciółki. Szanuje je i jest wdzięczna za to, że nadal przy niej trwają. Ale życie Meadowes to coś więcej, niż tylko przyjaźń. Teraz, kiedy nadszedł czas walki, wie, że jest zdolna poświęcić wszystko, nawet, jeśli oznacza to odcięcie się od Colleen, Lily i Alicji. Ich relacja jest silna, ale nie niezniszczalna. Dorcas nie ma nic do stracenia.

          Istnieją rzeczy ważniejsze od przyjaźni. Ona doskonale potrafi je wymienić i potrafi oddać wszystko, by walczyć w ich sprawie. Niezależnie od tego, jaka jest cena. 

          Wie, że jeśli zginie, będą ją opłakiwać.

          Jeśli jednak odejdą one, Dorcas nie uroni żadnej łzy.

          Jest ponad to.

*****

          Lily dyszy ciężko; nie jest pewna, czy ze złości, czy zmęczenia. 

          Wraca z biblioteki, która okazała się zamknięta(!), boli ją gardło od krzyku podczas dzisiejszego meczu, na dodatek jedyne, o czym marzy, to łóżko. No i jest już dwudziesta druga, a to oznacza, że dawno powinna siedzieć w dormitorium. Tymczasem szwenda się po ciemnych korytarzach, narażona na Filcha. Klnie soczyście pod nosem, kiedy potyka się o własną stopę.

          - Ty głupia... - mruczy do samej siebie, mijając kolejny zakręt.

          Wtedy widzi coś, co oznacza tylko jedno: kłopoty. 

          Pani Norris, kotka szkolnego woźnego, siedzi, bacznie ją obserwując. Lily przez krótki moment boi się nawet złapać oddech. W myślach odtwarza głos Minerwy McGonagall, kiedy ta jest zdenerwowana. Wie, że zaraz przyłapie ją Filch, a to zwiastuje szlaban.

          Słyszy kroki i mamrotanie woźnego, i spuszcza posłusznie głowę, gotowa na karę.

          Wtedy czuje czyjś ciepły oddech na plecach, a potem ktoś zarzuca na jej głowę miękki materiał i zakrywa jej usta dłonią.

          Lily szarpie się i próbuje krzyczeć. Usilnie powtarza sobie w myślach, że Hogwart jest bezpieczny i tutaj nie może jej się stać nic złego, ale to nie pomaga - ramiona napastnika zaciągają ją w ciemny kąt, gdzie nie dociera światło pochodni. Słyszy dyszenie i czuje mięśnie napinające na jej plecy. Zaciska powieki, niezdolna do krzyku i obrony. Jest taka bezsilna...

          Filch odchodzi równie szybko, co się pojawia. Evans traci ostatnią nadzieję na ratunek, ale wtedy dłoń przykrywająca jej usta znika

          - Kto by pomyślał, że pani Prefekt będzie się szlajać po nocach korytarzami Hogwartu. No, no...

          Jej ciało zamiera. O ile kilka sekund wcześniej serce Gryfonki biło szybko, teraz wręcz wyrywa się z jej klatki piersiowej. Zbyt wiele lat słuchała tego głosu, by teraz go nie rozpoznać. 

          - James?

          - Tęskniłem, Lily. 

***** 
Śpiąca Królewna już nie śpi, możecie być spokojni!
Z racji, że to ostatni rozdział w 2016 roku, chcę każdemu z Was
życzyć udanego Sylwestra. Bawcie się jak najlepiej, nie pijcie za dużo
(trzeba być grzecznym!), zapomnijcie o troskach i spędźcie go tak, żebyście
pamiętali tę zabawę cały rok. 
Pozdrawiam!     

4 komentarze:

  1. Ojeju, wchodzę na bloga żeby sprawdzić, czy nie piszesz czegoś jeszcze, bo już nie mam co czytać, a tu... rodział! I nasza śpiąca królewna już nie śpi, a Black usycha z tęsknoty do Rogacza i Coleen... Teraz wszystko się zmieni, skoro James powraca!
    Trochę boję się, że niedługo coś stanie się Dorcas, która ma zbyt mroczne myśli jak na mnie xD
    No i tak:nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń, ale postaram się :)
    Życzę ci, abyś Sylwestra przeżyła w gronie swoich Alicji, Dorcas, Lily i Coleen, żebyś znalazła w 2017 roku swojego Syriusza, chyba że już go masz, to gratki, dużo jedzenia, mniej smutków i więcej galeonów. <3
    Z miłością do twojego pisania
    Aisuku Black <3
    https://bestfriendpeeves.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie i tobie również życzę twojego własnego Syriusza (on przynajmniej nie bawi się w Śpiącą Królewnę jak James)! Bardzo, bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!:*

      Usuń
  2. James wrócił! Huuuraaa :) Bardzo na to czekałam. Relacja Colleen i Syriusza też bardzo mnie intryguje, podoba mi się ich tak naprawdę zabawa w kotka i myszkę. Oboje nie wiedzą do czego to wszystko prowadzi,ale jednak coś mocno ich ciągnie do siebie i nie mogą temu zaprzeczyć.
    No i oczywiście wszystkiego naj naj najwspanialszego w Nowym Roku, samych sukcesów, spełnienia marzeń i mnóstwo miłości!
    Pozdrawiam i przy okazji zapraszam do mnie na nowy rozdział :)
    http://meadowes-black.blogspot.com/2016/12/rozdzia-6-dotknij-mnie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiam i w Nowym Roku życzę dużo weny!:*

      Usuń

Komentarze motywują!